Cupido dominandi
"Maria Stuart" - reż. Adam Nalepa - Teatr Wybrzeże w GdańskuCo sprawia, że nawet epizodyczna postać, jak choćby kulawa, niepozorna, trzymająca się zawsze w cieniu swej pani pokorna służka, potrafi w mgnieniu oka zamienić się w pewną siebie, tchnącą mroczną i kokieteryjną siłą istotę, w rozmarzeniu wijącą się niczym w ekstatycznym transie? Odpowiedzią jest żądza władzy. Ten stały komponent paradygmatu ludzkiej empirii, drążącą ego pokusę wyższości, w spektaklu Adama Nalepy symbolizuje krzesło. Nawet nie tron, lecz zwykłe siedzisko, na którego oparciu ironicznie wypisano kredą: "King". Jedni łaszą się do tego przedmiotu, klękają przed nim, inni plują na niego, by zaraz wstać i chcieć dopasować się do kształtu siedzenia. Antynomie osobowościowe usuwają się w cień, gdy każdy z tych gestów sprowadzony zostaje pod wspólny mianownik słodkiego pragnienia wszechwładztwa. Cupido dominiandi znaczy Maria Stuart.
Wystawione na deskach Teatru Wybrzeże przedstawienie reżysera zapadającej w pamięć Nie-boskiej komedii, będące adaptacją dramatu Schillera, to spektakl wielkich kreacji aktorskich. Prym wiodą tu dwie główne bohaterki: panująca na tronie Anglii Elżbieta I oraz więziona Maria Stuart - monarchini Szkocji. Dwie siostry, dwie królowe, dwa ambiwalentne ucieleśnienia kobiecości, drapieżnej i pamiętliwej oraz powściągliwej i dumnej. W tych rolach świetnie zgrany i wyrazisty duet: Katarzyna Figura i Dorota Kolak, który maestrię osiąga w scenie konfrontacji obu postaci podczas widzenia w zamku Fotheringhay. Werbalne kontry padające z ust protagonistek, tworzą na scenie gestą atmosferę ekspresji i sprawiają, że ta słowna szermierka pozostaje w widzu na długo po zakończeniu spektaklu. Moralność i prawowitość można bardzo szybko zrzucić z ramion niczym szatę i przywdziać purpurę nadużyć i intryg, byleby tylko wyjść z tego pojedynku cało. Maria Stuart zostaje ścięta, Elżbieta triumfuje i zrzuca odpowiedzialność za decyzję o jej śmierci na dworską świtę. W konsekwencji zaś zostaje sama, opuszczona przez wszystkich. I tylko Melvil, cichy świadek zajść na scenie (w tej roli Marzena Nieczuja-Urbańska), poruszająca się na wózku inwalidzkim niema karykatura zdeprawowania władzą, milczy, choć mógłaby rzucić na odchodne samotnej królowej: "Pozorna prawość jest przystanią zdrady. (...) Cnotę przygniata zgniła żądza władzy" [1].
Maria Stuart nosi w sobie pierwiastek filozoficzno-intelektualnej przypowieści o władzy, nade wszystko jest jednak porywającym dramatem o wielkich namiętnościach i zarazem słabościach człowieka. Żywiołowi kobiecemu przeciwstawiony jest męski. Na przecięciu obu światów wyrasta zdrada, intryga, dwulicowość. Tych najbardziej uwikłanych: to jest Roberta Dudleya (w tej roli nieprzenikniony cynik Mirosław Baka) i Mortimera, bratanka Amiasa Pauleta (ciekawa, niezmiernie żywiołowa kreacja Piotra Witkowskiego), podjęcie podwójnej gry doprowadzi do zguby, zdrady własnych uczuć i przekonań oraz śmierci.
Spektakl Nalepy, choć balansuje na akcentach epokowych, jest na wskroś współczesny, uniwersalny. Uzewnętrznia się to na poziomie czysto wizualnym, jak i symbolicznym. Elżbieta przechadza się w sukni nawiązującej do szesnastowiecznej mody dworskiej i w charakterystycznej dla tej postaci historycznej rudej peruce, by ni stąd ni zowąd przemienić się w brylującą w aktualnych trendach haute couture, w tryskającą siłą seksapilu femme fatale. Popijający z kubka reklamującego popularną kawę rozpuszczalną baron Burleigh (trzymający w ryzach tę rolę od początku do końca świetny Cezary Rybiński) czy Dudley, który robi sobie selfie za pomocą aparatu w telefonie komórkowym, a także wstawki zaczerpnięte z leksyki współczesnej (także wulgaryzmy), również wpisują się w ten dualny wydźwięk interpretacyjnego pomostu, który w swym spektaklu buduje twórca Kamienia.
Jeśli zaś chodzi o symbolikę, to w tej kwestii bezkonkurencyjny okazał się pomysłodawca scenografii, Maciej Chojnacki. Na ascetyczny wystrój składają się rażące w oczy jarzeniówki (w tym jedna, celowo drażniąca widza swym sykiem, budująca napięcie akcji i konfesyjny charakter niektórych scen) oraz wysunięta w kierunku widowni platforma sceniczna, która przypomina wybieg na pokazach mody. Tłem dla tego, co dzieje się na teatralnych deskach Wybrzeża podczas tego przedstawienia, jest ponadto ściana(?), kurtyna(?), wykonana ze zwisających krzeseł, po które sięgają bohaterowie. Metafora władzy, przetasowywania stołków właściwie narzuca się sama.
Dzięki opracowaniu Roszkowskiego i optyce Nalepy romantyczny dramat przetransponowany na grunt współczesności jawi się odbiorcy jako przemyślana całość. Spójna struktura spektaklu, klamrowe zakończenie i płynne przechodzenie w siebie obu poetyk dają znać o profesjonalnym, dojrzałym warsztacie twórczym. Sceniczna rozgrywka rozpisana na tyle wspaniałych kreacji aktorskich przedstawia się niezwykle imponująco.
[1] William Shakespeare, Król Henryk VI, Warszawa 1983, s. 179.