Cymelia i prezenty

rozmowa z Maciejem Figasem

Z Maciejem Figasem, dyrektorem Opery Nova w Bydgoszczy, o nadchodzącym Bydgoskim Festiwalu Operowym, międzynarodowych sławach i roli tańca rozmawia Wiesław Kowalski

Pięć przedstawień polskich i trzy zagraniczne obejrzymy podczas  XVIII Bydgoskiego Festiwalu Operowego. Do tej pory najczęściej bywało tak, że zwieńczeniem operowego święta w naszym mieście  był występ teatru spoza naszego kraju, a w repertuarze dominowały spektakle polskie. Czy tegoroczny repertuar  to kolejny krok ku dążeniu, by z bydgoskiej imprezy uczynić festiwal o randze międzynarodowej? Tym bardziej, że i poznańska „Maria Stuarda” została zrealizowana przez artystów zagranicznych.

Nigdy  nie ukrywałem, że moim dążeniem i prawdziwym marzeniem jest,  by podczas festiwalu pokazywać jak najwięcej przedstawień zagranicznych. Natomiast to, że akurat realizatorzy opery Donizettiego są również artystami spoza Polski, jest zwykłym zbiegiem okoliczności. W przypadku „Marii Stuardy” chodziło przede wszystkim o pokazanie opery,  która dzisiaj bywa wystawiana bardzo rzadko. Nie sądzę też, by po ten tytuł sięgnęła w najbliższym czasie i opera bydgoska. Podobnie jak po dzieła Beli Bartóka i Henry’ego Purcella, które w jedno przedstawienie połączył Jacek Gąsiorowski w Teatrze Wielkim w Łodzi. Festiwal jest doskonałą okazją do tego, by publiczność mogła się z tymi dziełami zapoznać.  W przypadku zagranicznych zespołów, które chcielibyśmy gościć w Bydgoszczy, zawsze pojawia się bolesny problem natury finansowej. Są to bowiem teatry, które swoje zagraniczne wojaże planują z dużym wyprzedzeniem. Dlatego często w takich sytuacjach musimy podejmować spore ryzyko właśnie finansowe. Stąd też  zaraz po zakończeniu tegorocznego festiwalu trzeba rozpocząć rozmowy z władzami województwa i  naszego miasta na temat gwarancji finansowych na kolejne lata. Tym bardziej, że Opera Litewska, która w zeszłym roku zachwyciła publiczność „Żydówką” Halevy’ego,  już czeka na nasze oficjalne zaproszenie, by móc wystąpić na festiwalu w przyszłym roku.

Obok teatrów operowych z Poznania i Łodzi pojawią się na festiwalu artyści z Amsterdamu z „Orlandem” Haendla. To kolejny mniej popularny tytuł, obok wspomnianej już „Marii Stuardy” oraz „Dydony i Eneasza” i „Zamku Sinobrodego”. Można powiedzieć same cymelia.

Combattimento Consort Amsterdam specjalizuje się w interpretacji muzyki barokowej. Jest to bez wątpienia operowa pierwsza  liga. To niebywała atrakcja ujrzeć „Orlanda”, który swoją premierę miał zaledwie kilka tygodniu temu w Holandii.
Co do spektaklu łódzkiego krytycy bardzo wysoko ocenili jego warstwę muzyczną. Czy wizja reżysera, połączenia dwóch dzieł tak odległych od siebie, rzeczywiście rozminęła się z tym, co zobaczymy na scenie przekonamy się już 8 maja.

Nie przywiązywałbym się zbytnio do tego, co piszą recenzenci, tym bardziej, że ich oczekiwania i upodobania nie zawsze są tożsame z tym, czego oczekuje od danego dzieła sama publiczność.

Dla mnie najważniejsze jest to, że wszystkie te tytuły są niezwykle frapujące i interesujące. Dlatego wierzę w to, że zadowolą nawet te osoby, które stawiają sztuce operowej oraz jej wszystkim wykonawcom i realizatorom najwyższe wymagania.

Czy po to, aby zrównoważyć repertuar tegorocznego festiwalu,  Pan zdecydował się na wystawienie dzieła tak popularnego, jak „Cyganeria” Pucciniego?

Nie jest tak do końca. Ale tak się jakoś wszystko szczęśliwie poukładało. Natomiast mogę zdradzić, że głównym powodem byli potencjalni wykonawcy, soliści Opery Nova, którzy zaliczają się do tej nielicznej grupy śpiewaków w Polsce, którzy mogą pochwalić się znakomitymi umiejętnościami wokalno-aktorskimi i młodym wiekiem. I to właśnie młodość i autentyzm predestynują ich szczególnie do zmierzenia się na scenie z tym wybitnym dziełem. Maciej Prus był pracą z nimi zachwycony.

Czy to był główny argument, który przekonał wybitnego polskiego reżysera? Z tego co wiem Maciej Prus składał Panu też inne propozycje repertuarowe.

Na współpracy z Maciejem Prusem zależało nam od dawna. Już od kilku sezonów próbowaliśmy się umówić na realizację w Operze Nova, ale rzeczywiście zawsze problemem był tytuł. Propozycje Pana Macieja szły w kierunku dzieł bardzo atrakcyjnych scenicznie, ciekawych i intrygujących, ale niekoniecznie znanych szerokiej publiczności. I musiało upłynąć trochę czasu, byśmy doszli w kwestii tego wyboru do pełnego porozumienia.

Rokrocznie dba Pan o to, by na festiwalu pojawiał się również repertuar lżejszy, najczęściej musicalowy. Największą ilością występów na BFO poszczycić się chyba mogą Teatr Muzyczny w Gdyni i Teatr Rozrywki w Chorzowie. W tym roku decydując się na ten pierwszy zespół, musiał Pan wybierać między „Lalką” a „Spamalotem”. Przyznam, że mnie osobiście trochę ten ostateczny wybór rozczarował.

Sięgnęliśmy po repertuar Teatru Muzycznego w Gdyni, ponieważ artyści tej sceny gwarantują wysoki i od lat stabilny poziom wykonawczy. Od początku w grę wchodziły dwa tytuły, które Pan wspomniał. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że spektakl Wojciecha Kościelniaka, oparty na powieści Bolesław Prusa,  należy do realizacji bardziej ambitnych, zdecydowaliśmy się na „Spamalot”, w reżyserii Macieja Korwina, ponieważ w ten sposób chcielibyśmy zaprosić do opery tych – na szczęście już coraz mniej licznych – którzy jeszcze w niej nigdy nie byli. Również oczywiście tych, którym bliski jest dowcip i poczucie humoru reprezentowane przez grupę Monty Pythona. Dyrektor Korwin, pomimo moich obaw, od początku optował za pokazaniem „Lalki”, jednak kiedy okazało się, że spektakl będzie zaprezentowany w TVP Kultura, sam zmienił strategię i zgodził się przyjechać ze „Spamalotem”.

Zawsze się zastanawiałem, czy podpisując kontrakty z poszczególnymi zespołami, ma Pan wpływ na obsadę, która pojawi się na bydgoskiej scenie?


Tak, mamy takie możliwości, choć nie zawsze można być w tych rozmowach skutecznym. Jednak w przypadku „Marii Stuardy”, po obejrzeniu dwóch obsad, byliśmy zdecydowani na zaproszenie do Bydgoszczy tylko Joanny Woś. I to właśnie ją usłyszymy podczas festiwalu w Operze Nova.

Gdyby miał Pan teraz zaprosić publiczność na jeden z festiwalowych spektakli, który z nich Pan by wybrał?

To trudne pytanie, dlatego że każda z tych inscenizacji jest inna. Zdaję sobie sprawę z tego, że publiczność, która z entuzjazmem zareaguje na możliwość zobaczenia „Orlanda” Haendla, niekoniecznie zechce przyjść na „Spamalot” czy balet. I odwrotnie. Są tacy, którzy od lat czekają tylko na spektakle baletowe, albowiem nasz festiwal ma w tej dziedzinie spory dorobek, niemal porównywalny z Łódzkimi Spotkaniami Baletowymi.

No właśnie. Balet to bardzo silna strona tegorocznego festiwalu. Zobaczymy aż dwa spektakle w wykonaniu  tancerzy ze Szwajcarii i ze Szwecji. Czy to również specjalny prezent dla bydgoskiej publiczności i jednocześnie tancerzy bydgoskiego baletu, którzy zachwycili całą Polskę w inscenizacji Roberta Bondary wg „Zniewolonego umysłu” Czesława Miłosza? Przy okazji ostatnich dwóch premier baletowych w Bydgoszczy i w Operze Narodowej w Warszawie mówi się wręcz o odrodzeniu polskiej sztuki choreograficznej i baletowej.

Bardzo się z tych wszystkich opinii cieszę. I mogę przyznać, że nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie podejrzewałem, że powstanie w Operze Nova tak wyjątkowy spektakl, który będę mógł z entuzjazmem polecać nawet tym, którzy z powątpiewaniem podchodzili do przełożenia literatury naszego noblisty na język tańca i ruchu. Dlatego występ zespołu Bejarta z Lozanny i Cullberg Balet można uznać za taki prezent.

Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
28 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...