Czarci eliksir wolności

Koncert: "...a diablica gruchnie basem!" – duetu SIKSA w Music Hub, Katowice Miasto Ogrodów

Miał miejsce koncert (podobno) duetu "SIKSA". Podobno, bo odbieram go bardziej jako performans niż koncert. Warstwa muzyczna jest mało złożona: główny filar stanowi głos wokalistki i teksty mówione i krzyczane, a tło dla niego czyni bas, jednocześnie oddzielając od siebie "piosenki".

I ponadto, co wystarczyłoby na kategorię "koncert", bardzo wyraźna jest performatywna gra wokalistki: od wchodzenia w tłum, przez różne gesty, używanie rekwizytów, po anektowanie całej przestrzeni koncertowego miejsca. Tyle na wstępie co do formy. Natomiast jeśli chodzi o treść, to "SIKSA" lubi / czuje, że musi podejmować tematy feministyczne, często odnoszące się do dzieciństwa wokalistki oraz polityczno-społecznych. I jest, w podejmowaniu tematów, dosadna.

Ten konkretny koncert nosił tytuł "A diablica gruchnie basem" i opierał się na historii o diablicy i jej zmaganiach z własną ekspresją braku możliwości wyrażenia siebie w tym, co uniwersalne, poszukiwaniu swojego języka, a także o niezrozumieniu i brnięciu we własny hermetyczny świat bez nadziei na przyszłe bycie zrozumianĄ. Bo oczywiście mowa o kobietach różnych czasów: od dawnych, po dzisiejsze. W opowieści-metaforze są postacie: narratorka, diablica, Bóg, kruk / Personella, jedną nogą osadzone w Gwiezdnie (skąd pochodzi wokalistka) i czasach współczesnych, a drugą w czasie i miejscu uniwersalnym. Koncert / performans był teatralny, z napięciem dramatycznym. Przewijały się motywy magiczne, w tym magicznych sztuczek, także prezentowanych jako część tego występu. I uważam, że zaangażowanie tego rodzaju występu było bardzo ciekawe, ponieważ całą tę historię zabarwiał specyficznym rodzajem naświetlenia pewnych wątków. Przypominało mi to efekt rybiego oka, soczewki, która uwypukla przesadnie obiekt znajdujący się w centrum zainteresowania i uwydatnia różnicę pomiędzy tym co istotne, i tym, co w jego otoczeniu. Tworzy to atmosferę dziwności, która razem z utworzoną w Music Hub czeluścią wytwarzała eliskir ekscentrycznego wieczoru.

Mówiąc o atmosferze czeluści: podziwiam Alex Freiheit za odwagę i skłonność do konfrontacji. Czasami przybiera to wulgarną formę i nie ukrywam, że niejednokrotnie zadaję sobie pytanie: "czy to jest potrzebne?". I osobiście raczej zamierzam z tym pytaniem pozostać – osobiście nie chcę wróżyć skutków społeczno-politycznych radykalnego podejścia, ale bardziej skupić się na skutkach tu i teraz, czyli co ten rodzaj energii wnosi do atmosfery ich występu i dla samego zdarzenia. Wokalistka, która tę radykalność stwarza jest "tak bardzo w tym", energię fizyczną i emocjonalną w czasie koncertu ma całkowicie pochłoniętą tym, co prezentuje. I to czyni ją autentyczną i stwarza aurę ważności tematu i aurę klimatu z opowieści, którą toczy. Gdy występuje, wchodzi w publiczność, patrzy im w oczy wykrzykując, co ma do powiedzenia. Sama jest przejęta jakąś ciemną mocą i to sprawia, że inni też w nią wstępują. Widoczne było to, jak ludzie dają się przejąć i są w jakimś miejscu odmienionym, a nie po prostu w klubie muzycznym. Ja osobiście pozostawałam w lekkim dystansie, ale tej atmosfery nie dało się nie poczuć.

Mój dystans prawdopodobnie wynikał z zastrzeżeń co do treści. Niektóre metafory wydają się mieć w sobie za dużo dosłowności, a to na nich w dużej części opowieść się opiera. Z drugiej strony pasuje to do radykalności, wulgarności, działania na gorąco – a taka jest specyfika tej grupy. Treść stanowi w takim razie poświadczenie o tych cechach, choć ja osobiście pozwolę sobie pozostać lekko zdystansowana.

Bardzo mi się podobało to, jak w trakcie występu Alex Freiheit anektowała całą salę. Wykorzystywała każdą przestrzeń na działanie historii, przez co miałam wrażenie, że błądzimy po uliczkach Gwiezdna Alternatywnego – opustoszałego, mrocznego, dziwnego.

Angażowała publiczność w performatywne gesty, co podsycało bycie razem w tej innej rzeczywistości. Np. moment, w którym kazała wszystkim tańczyć, patrząc w wielkie lustro pokrywające całą ścianę, w taki sposób jak w grze na maszynie, na której stopami trzeba naciskać odpowiednie pola – z tym, że w jednym rytmie, w ten sam sposób w kółko. Byliśmy w historii o diablicy, ale też nagle poczułam się jak w grze.

I też właśnie fakt angażowania publiczności w historię tworzy z koncertu fabularną grę – bo odbiorcy mają ograniczoną ilość wyborów: pójść za sugestią lub nie, co oczywiście mogą zrobić w różny sposób, ale jednak mają przed sobą konkretne wybory, przez co nagle stają się graczami opowieści.

Interesujący to był wieczór. Wypełniony aurą eliksiru składającego się z dziwacznych zakamarków, czarcich pazurków, swobodnej ekspresji, oderwanych języków, przestrzeni fabularnej zabarwionej legendą, o gorzkim posmaku powtarzającej się historii.

Warto było skosztować i poznać różne w nim smaczki.

Klaudia Brzezińska
Dziennik Teatralny Katowice
14 października 2023
Wątki
Koncert

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...