Czarna komedia
"Bóg mordu" - reż. Marek Gierszał - Teatr J. Słowackiego w KrakowieSpołeczeństwo to twór konwencjonalny. Panują w nim określone zasady zachowania, ubierania itp. Na co dzień mamy często do czynienia z mniejszymi lub większymi „odstępstwami od normy", o których słyszymy w wiadomościach lub obserwujemy sami. Kryjemy się za maskami spokojnych, poważnych, smutnych twarzy, a w środku tlą się emocje.
Potrafią wybuchnąć z siłą wulkanu, kiedy przestajemy się kontrolować. Pokazuje to realizacja „Boga mordu" w reżyserii Marka Gierszała, którą można zobaczyć w sali teatralnej Małopolskiego Ogrodu Sztuki.
Zanim zapali się światło, w ciemnościach słuchamy „Ody do radości", wykonywanej po niemiecku przez chór chłopięcych głosów. Nie jest to jednak „grzeczne" wykonanie. Z tonu głosów możemy wywnioskować, że chłopcy świetnie się bawią, poszturchują i zaśmiewają przy wykonywaniu utworu. Są niesforni, młodzi, pełni niespożytej energii i nieprzewidywalni.
Nagranie cichnie, zapala się światło. Zaczyna się właściwa akcja. Widzimy dwie pary małżeńskie – to rodzice dwóch chłopców, z których jeden uderzył drugiego kijem bejsbolowym, przy czym uderzony ucierpiał. Rodzice próbują dojść do porozumienia, ustalić fakty i dogadać się w sprawie rozwiązania tej sytuacji. Na początku wydają się być opanowani, jednak w miarę rozwoju akcji (okraszonej coraz większą liczbą alkoholu) do głosu dochodzą emocje. Konwencjonalnie grzeczni ludzie stają się komicznie agresywni. Genialne dialogi i świetne kreacje aktorskie (szczególnie Marcina Sianko jako „uwiązanego" do telefonu Alaina) tworzą widowisko, na którym widz świetnie się bawi, a jednocześnie obserwuje „małe wojny małżeńskie".
Fascynujące jest to, że całość rozgrywa się w jednym pomieszczeniu, które jest bardzo pomysłowe: pełne książek o malarzach, szklanych wazonów z tulipanami i zaskakujących rzeźb, stających się nagle krzesłami. Scena mieści się na okręgu, który w miarę rozwoju akcji przechyla się w różne strony, zatracając równowagę. To forma wielkiej równoważni, której czasami używają początkujący deskorolkarze. Histeria, cynizm, wymioty, wilczy humor i niepokój – to wszystko kondensuje się w małym pomieszczeniu, gdzie dwie teoretycznie stateczne i rozsądne pary małżeńskie nagle... dziczeją! Zapominają o tym kim i dlaczego są; zaczynają ze sobą walczyć, choć bez dochodzenia do rękoczynów. Ukryte instynkty chwilami biorą górę nad rozsądkiem.
Spektakl ma kompozycję klamrową, choć właściwie nie ma w nim zakończenia. Kiedy pada ostatnie zdanie: „Co właściwie wiemy?" – jesteśmy przekonani, że całość mogłaby się zacząć od początku lub zwyczajnie jeszcze trwać. Po zgaśnięciu światła znów słyszymy dziecięce głosy w „Odzie do radości", znów po niemiecku. Akcja „Boga mordu" dzieje się we Francji, dzieci śpiewają po niemiecku. Można odnieść wrażenie, że to metafora – dzieci mówią swoim językiem, niejako wrogim, ponieważ często niezrozumiałym dla dorosłych. „Odę..." można potraktować jak pieśń bojową młodych ludzi, którzy z pewnością siebie wchodzą w świat. Dorośli muszą się z nimi uporać, co może doprowadzić ich do szaleństwa. Potem jednak na ich miejscu znajdzie się młodzież, która dorośnie. Każdy ma swojego „boga mordu", niezależnie od wieku. Mamy tu swego rodzaju ironiczny kanon życia, który jednocześnie śmieszy i przeraża.
„Bóg Mordu", reż. Marek Gierszał, Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, spektakl pokazywany w Małopolskim Ogrodzie Sztuki