Czary w operze
„Acis and Galatea" - aut. Georg Friedrich Haendel, John Gay - reż. Natalia Kozłowska - Polska Opera KrólewskaScena magicznie przemienia się w sielski gaik, gdy w Operze Królewskiej grana jest „Acis and Galatea". Te czary, reżyserowane przez Natalię Kozłowską, zawładnęły sceną również z okazji III Festiwalu Barokowego - Haendel 2023.
„Acis and Galatea" jako maska, czy też opera pastoralna, jest dużo lżejsza i mniej sformalizowana od opery włoskiej. To urokliwe dzieło Haendla, choć nie kończy się dobrze, tchnie błogą atmosferą angielskiej wsi według koncepcji „Merry England". Koncepcję tę znamy z ekranów kin, seriali i książek; to utopijny obraz prowincji z chatkami krytymi strzechą i łąkami, na której czas upływa w idylli.
Lecz nawet w brytyjskiej baśniowej krainie zdarzają się historie bez „żyli długo i szczęśliwie". Pastuszek Acis i Nimfa Galatea pędzą razem spokojne dni, dopóki ich krainy nie nawiedza cyklop Polifem. Ten, zakochany w Galatei, zabija pastuszka, a cierpiąca nimfa przemienia ukochanego w strumyk.
O wprost śliczną oprawę muzyczną zadbał dyrygent Krzysztof Garstka z Zespołem Instrumentów Dawnych Polskiej Opery Królewskiej Capella Regia Polonia. Garstka od 2018, kiedy to objął kierownictwo nad Zespołem, poprowadził liczne przedstawienia operowe (w tym np. „Rodelinda" Georga Friedricha Händla, „L'Orfeo" Claudio Monteverdiego).
Lekka, figlarna muzyka autorstwa Haendla potrzebuje równie lekkiej oprawy wizualnej. Jednak w pierwszej chwili wielka, zielona, kartonowa głowa i kolorowe pnącza mnie zaskoczyły - Marianna Oklejak, jak na ilustratorkę przystało, stworzyła przestrzeń w charakterze ilustracji. Gdy minęło kilka minut, dysonans zniknął i stwierdziłam, że taka oprawa wizualna jest dla tej opery idealna. Bajkowe dekoracje tworzą dla niej jakby naturalne tło, a projekcje Marka Zamoyskiego dopełniają jeszcze baśniowości przedstawienia.
Paweł Michalczuk (Polifem) jak zwykle ukradł show, gdy tylko pojawił się na scenie. Jako bas Michalczuk pasuje do ról czarnych charakterów i postaci komicznych. Dla mnie jest to też „perfect match" na polu aktorskim; Paweł tworzy bardzo barwne i wyraziste postaci. Pokochałam jego Papagena z Czarodziejskiego Fletu, zachwycił też jako wódz saracenów w „Rinaldzie". Postać Polifema tworzy samą - trochę absurdalną, a trochę groźną - mimiką twarzy i adekwatnym chodem. Do odegrania roli cyklopa nie jest mu potrzebny groteskowy strój potwora, wystarczy prosty garnitur.
W zachwyt wprawiają również partie solowe pięknej solistki - Doroty Szczepańskiej. Dorota snuje się po scenie z wielką gracją, jak prawdziwa nimfa i czaruje głosem.
Aleksander Rewiński (Damon) stworzył wspaniale zniuansowaną, pogłębioną psychologicznie kreację aktorską. Nadał postaci Damona niezwykłej wiarygodności rozsądnego i pomocnego przyjaciela.
Wracając do wspomnianej przeze mnie wcześniej koncepcji „Merry England", cóż bardziej sielskiego od tańca w stylu hornpipe? Z gracją odtańczyli go śpiewacy z Zespołu Wokalnego Polskiej Opery Królewskiej, znakomici z resztą jako nimfy i pasterze. Zabawny taniec podkreśla jeszcze atmosferę „Merry England".
Całokształt inscenizacji jest wypadkową decyzji twórcy o fascynującej wyobraźni. Nic dziwnego więc, że Natalia Kozłowska jest również osobą docenianą. Reżyserka dwukrotnie uzyskała stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a dwa jej spektakle (Agrippina, List z Warszawy) nominowano do nagrody Narodowego Instytutu Muzyki i Tańca w kategorii „Wydarzenie roku".
Jest już chyba jasnym, że zakochałam się w bajkowej krainie Natalii Kozłowskiej. Doskonale obsadzone role, sielska muzyka i scenografia jak z kart książki sprawiają, że granica między sceną opery, a baśnią zaciera się.