Czas Pigmalionów

"Lalka. Najlepsze przed nami" - reż. Wojciech Faruga - Teatr Powszechny w Warszawie

Czy nadal potrafimy bawić się "Lalką "? Powieść Prusa kształtowała wyobraźnię kilku pokoleń Polaków. Kiedy pod koniec lat 80. XIX wieku zaczął ją publikować "Kurier Codzienny", zyskała natychmiastową popularność. Siła Prusowskiego utworu polegała na silnym osadzeniu w zaborowej codzienności. W polskim społeczeństwie wciąż żywe było echo słów cara Aleksandra II: "żadnych marzeń, panowie...". Ten defetyzm nasilił się jedynie po upadku powstania styczniowego.

Postać Stanisława Wokulskiego wyrażała rozterki przynależne znacznej części polskiego społeczeństwa. Wątek romansowy jedynie wzmagał zainteresowanie czytelników, chociaż nie bez znaczenia okazało się podkreślenie przez Prusa utopijności wyobrażeń "Stacha". Dzisiaj Wokulski nosi twarz przede wszystkim Mariusza Dmochowskiego. Adaptacja Hasa znacząco wpłynęła na odbiór powieści Prusa. Późniejsza realizacja telewizyjna z Jerzym Kamasem nie stała się podobną kultową pozycją. Wokulski zyskał jednak dzięki obu kreacjom pewne niezmienne cechy: zewnętrzny chłód, gołębie serce, pełną dystansu elegancję.

Warszawska realizacja Wojciecha Farugi odbiega od jakichkolwiek poprzednich realizacji "Lalki". Reżyser rozumie ograniczenia, jakie na treść powieści nakłada sztuka sceniczna. Twórcy widowiska korzystają jedynie z wybranych motywów Prusowskiej powieści. Zachowany zostaje wątły szkielet oryginalnej fabuły. Spektakl można podzielić na trzy części - miejsca, w których rozgrywa się akcja: Warszawa - Paryż - Zasławek. Co ponadto pozostało z Prusa? Nieliczne fragmenty powieści, które zostają rozwinięte i dopełnione przez scenariusz autorstwa Pawła Sztarbowskiego i samego Farugi. Twórcy świadomie odeszli też od prezentowania jakiegoś szerszego tła społecznego, wiedzą , że scena nie udźwignęłaby Prusowskiej szczegółowości opisu.

Pierwsza część przedstawia powrót Wokulskiego (Marcin Czarnik) do stolicy. Stanisława witają Rzecki (Michał Jarmicki) i doktor Szuman (Jacek Beler). Wielki transparent "Witamy bohatera" uświadamia, jak postrzegany jest w stolicy pan Wokulski: jako człowiek sukcesu, z którym zresztą wiązane są wielkie społeczne nadzieje. Na samym początku spektaklu grupa aktorów opowiada o tajemniczym idolu-uzdrowicielu, którego przychodzą powitać tłumy. Stach zdaje się spełniać ludzkie marzenia o dobrobycie. Wręcza Mariannie (Aleksandra Bożek) i jej mężowi (Michał Tokaj) wór pieniędzy. Małżeństwo wychodzi na prostą - przedtem kobieta musiała się prostytuować. Jej partner nienawidził tego, dlatego jego stosunek do kobiety był mieszaniną miłości i nienawiści. Stąd wzajemne pocałunki połączone z brutalnymi odepchnięciami.

Mistrzowsko poprowadzona scena obiadu rozgrywa się na dwóch planach. Z tyłu sceny umieszczono na obrotówce stół, przy którym zebrali się Wokulski i znajomi. Z boku stoi kamera, która rejestruje ten obraz wyświetlany na ekranie umieszczonym nad proscenium. Kolacja przypomina spotkanie biznesowe. Kolejne postacie dokonują swoistych aktów autokreacji. Prezesowa (Maria Robaszkiewicz) chwali się założeniem fundacji i rozmaitymi działaniami społecznymi. Oczekuje od Wokulskiego wsparcia finansowego. Gwiazdą wieczoru staje się Starski (Piotr Ligienza), który chwali polską przedsiębiorczość, naszą znajomość języków (widać wtedy zmieszanie Wokulskiego) i aktywizację społeczną Wskazuje przy tym znacząco na siebie. Pojawia się znany z powieści dialog o jedzeniu ryby nożem. Podniosły nastrój etykiety przerywają wtrącenia z offu - wewnętrzny głos Wokulskiego, przypominający mu przeżycia wojenne. Wkrótce Stanisława dopadają zwidy (?) - Łęcka (Anita Sokołowska) oddaje się orgii ze Starskim i Szumanem. Okazuje się, że tym posągowym Wokulskim targają całkiem ludzkie słabości, jak zazdrość i niepewność.

Stopniowo zaczynają opadać kolejne idealistyczne wyobrażenia o świecie. Wokulski Czarnika działa niby z szlachetnych pobudek, ale szybko wychodzi na jaw jego zaborczy charakter. Nie kupuje kamienicy jak w książce, ale Zasławek. Mężczyzna de facto chce sobie zafundować Łęcką, co ta brutalnie mu wypomina. Arogancka odpowiedź Stanisława ("mogę, to kupię") pokazuje jego psychiczną słabość. Wokulski chce zrzucić z siebie narzucaną mu przez innych odpowiedzialność za losy świata. Ale to wywołuje w nim poczucie winy. Chce być społecznikiem, ale nie potrafi pozbyć się dystansu do ludzi. Zazdrości już nie Ochockiemu, a Ochockiej (znaczące przesunięcie płci) jej zamiłowania do wynalazków. Projekt "hełmu Boga" jest w dodatku o tyle kuszący, że pomaga zaspokoić wszelkie duchowe pragnienia. Czy nie przypomina to nieco starego Lemowego wątku o technice, wyzwalającej nas od metafizyki? Sprowadzeniu wszystkiego do kwestii działania pól mózgowych?

Scena paryska pokazuje z kolei bankructwo polskich wyobrażeń o zagranicy. Nad podłogą wisi okrągła konstrukcja złożona z luster. Demoniczny konferansjer Jumart (znów Jacek Beler) wciąga Wokulskiego do kręgu, w którym znajdują się mieszkańcy Zachodu. Z wypowiedzi gremium można wyciągnąć łatwy wniosek: zachwyt nad francuskim modelem życia wynika nie tyle z etosu pracy, co z marzenia o rozpłynięciu się w anonimowej masie. Nieprzypadkowo w tle słychać słowa "Personal Jesus" W Paryżu, gdzie wszystko jest zaplanowane, nawet układ ulic, nie ma miejsca na prawdziwą spontaniczność. Ale i ten fantazmat zdaje się być zależny od biologii. Ochocka przeistacza się w Geista, który kładzie prześcieradła na kolejnych dotychczas "nieśmiertelnych".

Sekwencja w Zasławku stanowi dopełnienie tez przedstawionych w poprzednich dwóch częściach. Opadają zasłony ze ścian ustawionych naokoło sceny. Oczom widzów ukazuje się malowany prospekt. Ale jest to po prostu kolejne naiwne, nieprawdziwe wyobrażenie - tym razem o "wsi sielskiej, anielskiej". Mąż Marianny opowiada ich córce, Helusi , krwawą bajkę o kowalu (która notabene pochodzi z samej powieści). Chwilę później Wokulski żąda od małżeństwa zwrotu pieniędzy podarowanych w pierwszej scenie. Ale jest to tylko pozór, wyraz wewnętrznego rozchwiania Stanisława. Jeszcze kilka chwil wcześniej śpiewa razem z Izą piosenki traktujące o ich emocjach - "Heroes", "Like a virgin". W jego rozmowie z Łęcką wychodzi na jaw zadrażnienie z przeszłości, o którym oboje chcieli zapomnieć (wizyta Wokulskiego w burdelu? prostytuowanie się Beli?). Nakłada się na to romans Stacha z Wąsowską (Julia Wyszyńska). Okazuje się, że jedną z największych fikcji życia jest nasze wyobrażenie o drugiej osobie. Nie możemy jej naprawdę poznać - to przywołuje skojarzenia z "Zaginioną dziewczyną" Finchera, gdzie motyw wzajemnej obcości został przełożony na konwencję thrillera.

Finał spektaklu wydaje się już nieco rozmyty. Opadają maski, Czarnik z Sokołowską podchodzą z dystansem do sceny w pociągu, opisanej w "Lalce". Faruga mówi do widzów: to jest tylko teatr, kolejne miejsce, w którym staracie się uporządkować świat i nadać mu sens. Stanowi to klamrę dla całego widowiska. Na początku spektaklu Czarnik wchodzi przecież na scenę, mówiąc: "Przyszliśmy tutaj na przedstawienie". I być może dlatego reżyser unika mówienia jednoznacznych prawd o życiu.

Faruga szpikuje swoje przedstawienie prostymi, wymownymi elementami: powracający z podróży Wokulski przywozi sombrero; w Paryżu ma na sobie czapkę z Disneylandu. Spektakl ma dość leniwe, powolne tempo. Parę scen wydaje się być nierównych, można by z powodzeniem skrócić część dopisanych dialogów. Mam też wrażenie, że nie wszyscy aktorzy mieli szansę się rozegrać. Mimo wszystko jest to dobry spektakl, z świetnymi rolami Czarnika i Ligienzy, z ciekawym akompaniamentem Joanny Halszki Sokołowskiej. Najmocniejszym elementem spektaklu jest zaś ukazanie głębokiej ludzkiej nostalgii - za miłością, za przeszłością, za wiarą w lepsze jutro. Postacie przypominają kolejne wcielenia mitycznego Pigmaliona. Tylko że nie skupiają się wyłącznie na wykreowaniu idealnej kobiety, ale całego perfekcyjnego świata. Taka interpretacja wcale nie odbiega tak daleko od wymowy oryginalnej "Lalki".

Szymon Spichalski
www.teatrdlawas.pl
18 maja 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia