Czasy powojenne, burzliwe lata 60-te i 70-te

Amerykańska animacja dla dorosłych cz. 2

Kiedy wojna dobiegła końca, nastąpił powrót do tworzenia animowanych filmów i seriali, skierowanych głównie w stronę dzieci. Tak było w przypadku „Flinstonów" (1960-1966), pierwszego serialu animowanego, wyprodukowanego przez studio Hanna-Barbera.

„Flinstonowie" odnieśli wielki sukces komercyjny i stali się najchętniej oglądanym serialem telewizyjnym, nie tylko przez dzieci, ale również przez osoby dorosłe. Bo prawda jest taka, że ich sukces nie opierał się tylko na tym, że miał sympatycznych bohaterów i był zabawny.

Tym, co charakteryzowało serię o rodzinnych perypetiach dwóch jaskiniowców, Freda Flinstona i Barney'a Rubble'a, to fakt, że scenarzyści starali się przemycać tematy i żarty zrozumiałe również dla samych rodziców. Szybko okazało się, że takie rozwiązanie może być receptą na sukces i rodzinny serial stał się strzałem w dziesiątkę.

Równie genialnym pomysłem twórców serialu było przeniesienie akcji fabuły do czasów prehistorycznych, gdzie jaskiniowcy żyją w epoce kamienia łupanego, razem z dinozaurami (wykorzystywanymi często w charakterze sprzętów domowego użytku, jak np. zlewozmywak). Z resztą, „Flinstonownie" stali się później inspiracją dla polskiego serialu komediowego, zrealizowanego przez Telewizję Polsat, „Miodowe Lata" (1998 – 2003).

Podobnym tego typu serialem, łączącym pokolenia, okazali się „Simpsonowie" (od 1989 roku do teraz), ale o tym powiem za jakiś czas.

Jak już wcześniej było wspomniane, po wojnie, animacja tworzona była głownie dla dzieci i młodzieży. Wszystko się zmieniło wraz z nadejściem końca lat 60-tych i pojawienia się kontrkultury kontestacyjnej. Wtedy to właśnie, w roku 1972, na ekranach kin pojawił się film „Kot Fritz", wyreżyserowany przez Ralpha Bakshiego, będący adaptacją serii komiksów
dla dorosłych, autorstwa Roberta Crumba. Kot Fritz, jest hedonistą, żyjącym u schyłku lat 60-tych w biednej dzielnicy Nowego Jorku. Nie przejmuje się on zbytnio jakimikolwiek zasadami, nie przestrzega prawa oraz ma złe zdanie o policji. Po kilku czysto hedonistycznych przeżyciach (spożywając alkohol i narkotyki oraz uprawiając seks), Fritz odczuwa silną potrzebę nawoływania ludności do rewolucji. Sam nawet bierze w niej udział, ale rewolucjoniści nie okazują się tak nieskazitelni, jak sobie to wyobrażał.

Sprośna satyra na amerykańskie społeczeństwo końca lat 60-tych, wzbudziła tyle samo głosów oburzenia, co zachwytu i aktualnie jest jednym z klasyków animacji oraz zapowiedzią, że podobne produkcje w przyszłości nie będą rzadkością, a kolejne granice stopniowo będą przekraczane.

W jednym z wywiadów, udzielonych dla Cartoon Brew, Bakshi wyjaśnił, czy czuł się winny z powodu nakręcenia filmu „Kot Fritz":
„Czy czułem odpowiedzialność, aby poruszać pewne sprawy? Absolutnie. Bob Dylan dyskutował nad problemami – Disney nie. I spójrz na Coonskin, wszystkie kwestie, o których mówię, o oszustwach Miss America itd. To wszystko były tematy, które miały miejsce w tym czasie, poruszane bez nabijania się. Tak, zawsze czułem się odpowiedzialny za rozmowę o życiu. Dlaczego nie wykorzystać animacji do tych celów? To zbyt dużo pracy, żeby po prostu kogoś zabawić, to śmieszne! To znaczy, jeśli chcesz zabawiać ludzi, to ok, jest wiele sposobów na zabawę, ale czasami musisz po prostu na innych krzyczeć".

Fritz jest kotem, a więc mamy tu już po raz kolejny do czynienia z antropomorfizacją bohaterów filmu (ten temat jeszcze nie raz pojawi się w tym tekście).

W równie idealny sposób zostały przepisane cechy charakterów i motywów postępowania danych grup społecznych: kruki, ze względu na kolor opierzenia, przedstawieni są, jako Afroamerykanie, walczący o swoje prawa w burzliwych latach 70-tych. Natomiast policjanci to nieprzewidywalne, fajtłapowate tłuste świnie (co z resztą nie jest niczym niezwykłym, gdyż taki właśnie, dosyć obraźliwy sposób, określa się w USA policjantów) często wpadające w tarapaty.

Dwa lata później, konkretnie w 1974 roku, powstała kontynuacja przygód Fritza, „Dziewięć Żywotów Kota Fritza", w reżyserii Rogera Taylora. W drugiej części Fritz posiadaja już żonę dziecko, jednak nie jest z tego faktu zadowolony. Desperacko próbuje uciec od domowego piekła, w którym się znalazł. Zapalając skręta zaczyna marzyć o swoich ośmiu innych życiach z nadzieją znalezienia jakiejś odskoczni od obecnego życia.

Narkotyczna podróż sprawia, że m.in. poznaje życie astronauty, kuriera podróżującego przez wrogie terytorium, ucznia mieszkającego w kanałach Nowego Jorku Indianina czy psychiatry leczącego Adolfa Hitlera. „Dziewięć Żywotów" nie zdobył już tak wielkiej popularności, jak jego poprzednik. Lecz, jak było to w przypadku pierwszej części, sequel również zawierał problematykę związaną z rewolucją pokoleniową, rasizmem, nietolerancją oraz poruszał nowy, kontrowersyjne tematy związane z wojną w Wietnamie, kryzysem paliwowym
oraz z Aferą Watergate. Przez ostatni podpunkt, Federalne Biuro Śledcze, na wyraźne polecenie samego prezydenta Richarda Nixona, rozpoczęło inwigilację światka producentów filmów animowanych.

Wielka Trójca Komedii: 1) „Simpsonowie"

Wiele lat później, bo dopiero w 1989 roku, powstał telewizyjny serial, który wykorzysta wcześniej użyte pomysły przez twórców Flinstonów. Chodzi oczywiście o „Simpsonów", autorstwa Matta Groeninga. Nie ma co do tego wątpliwości, że najnowsza kreskówka, zrealizowana pod koniec lat 80-tych, przez stację Fox, zainspirowała kolejne pokolenia twórców animowanych filmów i seriali dla dorosłych. Jednak Groening poszedł o krok dalej, gdyż jego serial, do dnia dzisiejszego, balansuje na dość cienkiej granicy między serialem familijnym dla całej rodziny, a serialem skierowanym tylko i wyłącznie dla dorosłych. Oczywiście, możemy się teraz spierać z tym, czy serial faktycznie cały czas jest skierowany głównie do starszej widowni. Jednak nawet, jeżeli „Simpsonowie" obecnie już nie balansują tak bardzo na „granicy przyzwoitości", to w dalszym ciągu, są jednym z najważniejszych animowanych tworów, w dosadny sposób komentujący sytuację społeczno-polityczną w USA.

Od tego czasu telewizyjna stacja FOX wyemitowała aż 26 sezonów, dzięki czemu „Simpsonowie" osiągnęli status najdłużej nadawanego amerykańskiego serialu tego typu (tak samo było w przypadku „South Parku"). Dodatkowo, w 2007 r. dzieło Groeninga trafiło na wielki ekran w formie pełnometrażowego filmu, pt. „Simpsonowie – Wersja kinowa".

Początki perypetii rodziny ze Springfield sięgają 1987 roku. Wtedy też zaczęły ukazywać się krótkie (2-minutowe) skecze. I chociaż styl rysowania postaci na przestrzeni lat zmienił się diametralnie, to jednak wszystkie zachowały charakterystyczny, żółty kolor, ale o tym powiemy później. Serial opowiadał historię przeciętnej amerykańskiej rodziny Simpsonów, żyjącej na przedmieściach fikcyjnego miasteczka Springfield w nieznanym stanie (niektóre postacie z serialu twierdzą, że Springfield znajduje się na granicy stanów Ohio, Nevada, Maine oraz Kentucky). Głównym bohaterem serii jest Homer Simpson, pracownik elektrowni jądrowej w Springfield przy sektorze 7G, gdzie najczęściej śpi lub objada się pączkami z automatu.

Ma żonę Marge oraz trójkę dzieci: Barta, Lisę i Maggie. Jako typowy żywiciel rodziny, Homer uosabia kilka stereotypów dotyczących amerykańskiej klasy robotniczej: jest nieokrzesany, niekompetentny, leniwy, ma nadwagę i nadużywa alkoholu, ale w zasadzie to porządny człowiek oddany swojej rodzinie. Pomimo faktu, że dotyka go podmiejska rutyna klasy robotniczej i często jest skonfliktowany ze swoim synem (przy każdej okazji dusi go, używając określenia: „Ty mały..."), bardzo często przytrafiają mu się niesamowite przygody.
Rodzina Simpsonów ukazuje nam wiele wad współczesnej amerykańskiej rodziny, jednak te minusy, wcale nie stanowią przewagi nad plusami.

Inaczej wygląda sprawa, jeśli chodzi o wyśmiewanie się z władzy i szkolnictwa.

Tutaj twórcy serialu są bezlitośni. Dlatego burmistrz Springfield jest skorumpowanym i beznadziejnym gospodarzem miasta, a nauczyciele są niekompetentni, zarządzani przez miernego dyrektora Skinnera, dręczonego przez własną matkę oraz apodyktycznego kuratora szkolnego Gary'ego Chalmersa. W satyryczny sposób, zostały potraktowane również różne grupy społeczne, religijne i etniczne. Dodając do tego pewną dozę absurdu w stylu „Latającego Cyrku Monty Pythona", niezliczone nawiązania do popkultury, np. sceny nawiązujące do scen z filmów „Gwiezdne Wojny", „Ojciec Chrzestny", „Władca Pierścieni" itp., nie mówiąc już o gościnnych występach gwiazd pokroju Paula McCartneya, Dustina Hoffmana czy Meryl Streep, „Simpsonowie", okazali się wielkim sukcesem.

Od pierwszych odcinków, serial Matta Groeninga, wykazywał się dużym inteligentnym poczuciem humoru, pełnym niezapomnianych postaci i na zawsze pozostawił po sobie znamię w historii telewizji. Wszystko za sprawą jego producenta, Jamesa L. Brooksa, który zawarł porozumienie z przedstawicielami zarządu Fox, na mocy którego nikt z zarządu telewizji nie mógł ingerować w scenariusz. Wolność słowa była bardzo ważnym aspektem dla twórcy. Między innymi, dlatego, nie raz możemy usłyszeć, jak bohaterowie serialu w dosadny sposób, wyśmiewają się ze stacji Fox jak również z republikanów (przypomnijmy, że Fox od samego początku jest ściśle związany z Partią Republikańską).

Jednak nie obyło się bez licznych kontrowersji, które wpłynęły na postrzeganie całego serialu. Do dnia dzisiejszego, napływa sporo skarg m.in. za urażenie uczuć religijnych widzów (w 2012 r. na telewizję emitującą serial w Turcji została nałożona kara 30 tysięcy dolarów za pokazanie sceny, w której Bóg robi diabłu kawę). Ale najsłynniejszą przeciwniczką „Simpsonów", okazała się być była Pierwsza Dama, żona 41. Prezydenta Stanów Zjednoczonych, Barbara Bush. Podczas jednego z wywiadu dla magazynu „People" na początku lat 90-tych, Barbara stwierdziła, że „Simpsonowie", to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziała w telewizji. W odpowiedzi, jedna z fanek serialu, wysłała do niej list z wytłumaczeniem, dlaczego uwielbia „Simpsonów" i dlaczego jej uczucia zostały urażone.

W formie żartu, podpisała się ona imieniem i nazwiskiem Marge Simson. List tak wzruszył panią Bush, że ta odpisała jej, z własnymi przeprosinami.

W ciągu kilku lat, serial stał się bardzo popularny i w latach 90-tych, zaczęło się pojawiać wiele pytań od fanów dotyczących pomysłów i inspiracji twórców.
Np., „Dlaczego wszystkie postacie są żółte? Może są chorzy?".
Choroba mogła być całkiem prawdopodobnym wytłumaczeniem, gdyż wszyscy mieszkańcy Springfield mieszkają tuż obok elektrowni atomowej. Jednak prawda jest zupełnie inna. Matt Groening tworząc Simpsonów, chciał, aby jego dzieło wyróżniło się na tle ówczesnych produkcji. Coś, co mogłoby sprawić, że widz nie będzie mieć wątpliwości, co ogląda. Tym czymś miał być właśnie żółty kolor. Tak o tym pomyśle mówił w jednym z wywiadów sam twórca:
„Animator przyszedł do mnie z pomysłem koloru żółtego i jak tylko mi to pokazał powiedziałem: „To jest odpowiedź!" Ponieważ, kiedy skaczesz po kanałach i trafisz na żółty kolor to już wiesz, że oglądasz „Simpsonów".

Inną ciekawostką jest słynna kwestia wypowiadana przez Homera Simpsona, kiedy ten się wścieka: „D'oh"! Jeden z najmądrzejszych tekstów w historii telewizji powstał dzięki szkockiemu aktorowi Jamesowi Finlaysonowi. Finlayson występował w filmach razem niezapomnianymi Stanem Laurelem i Oliverem Hardym, czyli filmowym Flipem i Flapem.

To właśnie jego bohater charakteryzował się przeciągłym „d'ooooooh", które później zostało skrócone i wykorzystane przez Dana Castellaneta podczas podkładania głosu Homerowi.

Ponadto, „Simpsonowie" od samego początku, napakowani są odniesieniami do popkultury. Jednym z takich przykładów jest numer jednej z głównych postaci serialu, dyrektora szkoły podstawowej Skinnera. W czasie wojny w Wietnamie Skinner dostał się do niewoli, a jego numer więzienny, 24601, jest bardzo podobny do numerem Hanka Jenningsa z serialu Dawida Lyncha, „Twin Peaks" i Jeana Valjeana z „Nędzników".

Można by wiele mówić o wielu ciekawostkach związanych z tym serialem.

Ostatnim z nich niech będzie wynagrodzenie dla aktorów dubbingowych. Na samym początku, nie zarabiali oni jakichś wielkich pieniędzy, jak bywało to na przykład z aktorami z obsady „Przyjaciele". Do roku 1998, podstawowa stawka za odcinek wynosiła 30 tysięcy dolarów.

Z każdym kolejnym rokiem, wzrastała, aż w roku 2004, wzrosła do 125 tysięcy. Dzisiaj, ci sami aktorzy zarabiają prawie 400 tysięcy dolarów.

Trudno jest wskazać najlepszy, bądź kilka najlepszych odcinków, gdyż zajęłoby to naprawdę sporo czasu. Zatem ograniczę się do wyboru jednego, moim zdaniem, najlepszego odcinka. Ocena jest subiektywna, więc nie wszyscy mogą się ze mną zgodzić.

Za tego typu odcinek uważam „Bart gets a F" („Bart dostaje pałę") z drugiego sezonu, wyemitowany 11 października 1990 roku. Pierwszy odcinek drugiego sezonu serialu jest pod wieloma względami wyjątkowy, przede wszystkim dlatego, że był to początek nowego rodzaju animacji kreskówki. Simsponowie nie byli już gumowymi, ani trupio ocznymi postaciami, jak bywało to w pierwszym sezonie. Stali się oni bardziej płynni, żywi i mający kontrolę nad sobą.

Druga sprawa, że nastąpiła wtedy wielka zmiana w pisaniu scenariuszy.

Żarty i gagi, jakie pojawiły się teraz, posiadały szybkie tempo, podczas gdy pierwsze odcinki były powolne, przez co żarty okazywały się dość niezręczne. Jednak najważniejsza jest fabuła. Jak możemy wywnioskować z tytułu, Bart ma kiepskie oceny w szkole. Z resztą sam chłopiec jest postacią sprawiającą problemy wychowawcze i nie za bardzo przejmujący się wszystkim i wszystkimi. Lecz w odcinku „Bart gets a F", chłopak naprawdę zaczyna się przejmować, gdyż istnieje realne zagrożenie, że nie przejdzie on do następnej klasy. Bart postanawia się poprawić i zdać oblane wcześniej klasówki, jednak pojawia się pewien problem. Chłopak nie potrafi się skupić, nie potrafi zapamiętywać szczegółów i ciągle rozprasza go otaczający świat.

Pomimo tego, nie poddaje się i dalej ciężko pracuje, zmuszając się do tego nawet poprzez tortury fizyczne i psychiczne. W desperacji, zwraca się nawet z modlitwą do Boga, żeby pomógł mu wszystko naprawić. Ale mimo szczerych chęci i całego wysiłku, Bart oblewa kolejną klasówkę. I jest to jedna z najsmutniejszych rzeczy w serialu, ponieważ tym razem chłopak starał się, ale i tak nic z tego nie wyszło.

W tym odcinku, każdy z nas, odnajdzie cząstkę samego siebie. Szczególnie osoby, które nie za bardzo przepadały za szkołą. Osobiście, bardzo identyfikuje się tym odcinkiem.

Też nie byłem dobrym uczniem, może poza Językiem Polskim i Historią, nienawidziłem pozostałych przedmiotów. Matematyka była dla mnie prawdziwą piętą achillesową.

Przez 12 lat mojej edukacji w tzw. „Zakładzie Karnym o Zaostrzonym Rygorze", jak łagodnie zacząłem teraz określać szkołę podstawową i gimnazjum, przeżywałem prawdziwe piekło.

I mogę zapewnić, że wszystkie rozmowy nauczycieli z moimi rodzicami, cała presja i strach przed porażką, są wiernie ukazane w „Bart gets a F". Jest to najbardziej dramatyczny odcinek, jaki kiedykolwiek ukazał się w Simpsonach. Pokazuje on, że nawet, jeśli dajesz z siebie wszystko, konsekwentnie dążysz do celu dzięki ciężkiej pracy i wyrzeczeniom, to jednak zdajesz sobie sprawę, że wszystko w życiu może się wydarzyć i twój cel może nigdy nie zostać osiągnięty. Jest to trudny temat, często nieporuszany w telewizji lub filmach w latach 90-tych, a także i dzisiaj. I chociaż samo zakończenie kończy się Happy Endem, bo Bart zalicza klasówkę, to jednak ten epizod jest pierwszym i chyba jedynym momentem, kiedy Simpsonowie idealnie połączyli dobrą komedię z dobrą historią i z zaskakująco dobrą dramaturgią. Zagłębia się on w psychikę Barta, jest nam go zwyczajnie żal i chcemy, żeby wszystko się dobrze skończyło.

„Simpsonowie", otworzyli drzwi dla wielu innych animowanych filmów i seriali, skierowanych wyłącznie dla widzów dorosłych. Tak było w przypadku kolejnych dwóch najważniejszych seriali telewizyjnych, „South Park" i „Family Guy".

Michał Pawlak
Dziennik Teatralny Warszawa
26 lipca 2021

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia