Czego mężczyzna nie mówi kobiecie

rozmowa z Romualdem Wicza-Pokojskim

Myślałem, że to moje ostatnie trzy dni. Ale nie powiedziałem prawdy ani mojej Basi, ani matce. Nie chciałem ich emocji. Brat podał mi piżamę i przekroczyłem bramę szpitala- rozmowa z Romualdem Wicza-Pokojskim, dramaturgiem

Marek Wąs: Jak się dowiedziałeś?

Romuald Wicza-Pokojski: Właściwie wiedziałem już od kilku miesięcy, bo było to widać. Ale nie chciałem usłyszeć diagnozy. Dopiero Basia, moja narzeczona, z którą jestem 15 lat, nie wytrzymała. Zapisała mnie na wizytę, rano jeszcze zadzwoniła z Warszawy i dopilnowała, żebym naprawdę poszedł. Lekarz nie miał wątpliwości.

Co było widać?

- Narośl na jądrze. Udało mi się wyhodować narośl wielkości ośmiu centymetrów. Zajęło to prawie cztery miesiące.

Dlaczego do tego dopuściłeś?

- Bo jestem facetem, który nie chodzi do lekarza. W Polsce są nas dziesiątki tysięcy. To oczywiście głupota. Może banalnie to zabrzmi, ale jeśli rozmawiam z tobą na ten temat, a nie czuję się z tym dobrze i robię to pierwszy raz, to wyłącznie z taką intencją, że po przeczytaniu tekstu może jakiś mężczyzna wybierze się do lekarza.

Poszedłeś więc do lekarza...

- Tylko spojrzał i stwierdził: na 99 procent rak. Opierd... mnie strasznie. To był czwartek, powiedział, że następnego dnia wyniki badań potwierdzą diagnozę, ale on już załatwia operację. W niedzielę mam się zgłosić do szpitala, w poniedziałek będą mi wycinać prawe jądro. Byłem jak ogłuszony, to wszystko dotarło do mnie dopiero, gdy wyszedłem na ulicę. Był początek października, południe, ładna jesień. Nie wiedziałem, co dalej robić.

Co zrobiłeś?

- Toruń to małe miasto. Akurat tą samą ulicą szła dwójka moich przyjaciół - Krystian z Karoliną. Zacząłem uciekać w boczną uliczkę, ale oni mnie zauważyli i zawołali. Od razu poczuli, że coś jest nie tak. Wtedy pękłem, rozryczałem się.

Miałem szczęście, że to byli oni. Od 18 lat prowadzę teatr, Krystian jest ze mną od początku. Razem z nim przeżywałem wypadek, w którym stracił oko. Łatwiej było przy nim płakać.

Nie padło zbyt wiele słów, nie było takiej potrzeby. Poprosiłem tylko, żeby nikomu nie mówili, bo za moment muszę zadzwonić do Basi. Mam mało czasu, żeby się pozbierać.

Co powiedziałeś Basi?

- Nic. Nakłamałem, uspokoiłem ją, że to jednak nic poważnego, za kilka dni mam prosty zabieg. Mam nadzieję, że już mi wybaczyła.

Dlaczego skłamałeś?

- Ona pracowała wtedy w "Elle", kończyli ważny projekt, chciała potem jechać na tydzień na urlop. Nie chciałem jej tego zabierać. Przecież gdybym powiedział prawdę, ona natychmiast przyjechałaby do Torunia.

To komu powiedziałeś? Matce?

- Matce też nic nie powiedziałem. W ogóle nie wiedziała, że byłem u lekarza.

Co za macho! Potrafisz w ogóle wyjaśnić takie zachowanie?

- Potrafię, potraktowałem wszystko jak sytuację teatralną. Gdy mężczyznę spotyka coś potencjalnie niebezpiecznego, to nie biegnie zaraz do domu i nie opowiada wszystkiego najmłodszej córeczce.

Żona albo matka to nie córeczka.

- Zaczekaj, ja przede wszystkim nie miałem pojęcia, jakie są rokowania, bo nie wpadło mi do głowy, żeby zapytać. Lekarz tylko mnie nastraszył. Rak to rak, jakieś przerzuty mogą być, tyle wiedziałem. Gdyby żył ojciec, na pewno bym mu powiedział, ale ojca już nie było. Za kobiety czułem się odpowiedzialny, możesz mnie nazywać macho, ja się z tą etykietą nie zgadzam. Zadzwoniłem do brata i do Magdy.

Brat starszy, młodszy?

- Starszy, wychowywałem się z Mariuszem w Brodnicy, małym miasteczku za Toruniem. Ja już od liceum miałem swój teatr i wiedziałem, że zostanę artystą. On wyjechał do Warszawy i zaczął pracować w jakichś korporacjach, dla mnie to obce i wrogie środowisko. Kontakt mieliśmy nawet nie najgorszy, ale cholernie rzadki. Kiedy do niego zadzwoniłem, przyjechał do Torunia z prędkością światła. Nie odstępował mnie na krok aż do przyjęcia mnie do szpitala.

A Magda? Kim ona jest?

- Przyjaciółka. Jeszcze z Brodnicy. Menedżer, cały teatr jest na jej głowie. Ona i brat byli wtedy ze mną cały czas.

Zanim brat przyjechał...

- ...byłem wkurzony, a raczej rozżalony. Bo dlaczego teraz mnie to spotkało? Mam 31 lat, właśnie zaczęło mi się w życiu coś układać.

Wzięliśmy z Basią kredyt i kupiliśmy mieszkanie. Moje pierwsze, własne mieszkanie. Do tej pory żyłem na granicy bezdomności. 

W poniedziałek miało być otwarcie klubu-teatru, wreszcie stałego miejsca dla mojego Teatru Wiczy. "Notatnik Teatralny" napisał o mnie: młody, rokujący reżyser offowego teatru. 18 października miałem zacząć próby w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, zaprosił mnie ówczesny dyrektor Maciej Nowak. Spektakl z udziałem bezdomnych, bardzo mnie to kręciło. 

No więc w końcu zaczynam mieć, posiadać, zdobywać uznanie, a tu takie gówno. Jak to poukładać? Brałem pod uwagę różne scenariusze...

Bałeś się śmierci?

- Marek, k... nie wiem... Tak. Bałem się śmierci. I jednocześnie miałem poczucie, że mam do załatwienia dziesiątki bardzo ważnych spraw i muszę zdążyć do niedzieli.

Brat przyjechał, co robiliście?

- Bardzo dziwne rzeczy. Nigdy wcześniej by mi do głowy nie przyszło, że można takie rzeczy robić z drugim facetem. Na przykład spacerowaliśmy i mówiliśmy sobie, jak bardzo się kochamy. Nie wyobrażasz sobie, jak ogromną miałem potrzebę, żeby mu to powiedzieć. Różne rzeczy przychodzą do głowy. Klasyka. Np. że życie polega na życiu, na niczym więcej. Że jak spotykasz ludzi, to szkoda czasu na duperele, pretensje, trzeba im mówić to, co najważniejsze. W gruncie rzeczy to piękny stan ducha. Potem, po wszystkim, on oczywiście mija, wielka szkoda. Wieczorem przychodzili przyjaciele i też toczyliśmy długie rozmowy, których się teraz trochę wstydzę, choć oczywiście wiem, że nie powinienem.

Topiłeś strach w wódce?

- W czwartek zaczęliśmy pić w klubie, wieczorem impreza przeniosła się do domu. W piątek to samo, w sobotę już nie, bo chciałem być świeży do szpitala. Płyny były wysokoprocentowe, ale ja nie miałem potrzeby, żeby się urżnąć. Kilka kieliszków, no, może trochę więcej, takie picie do rozmowy. Pamiętam, jak siedzimy z bratem na biurku, reszta na podłodze, bo w mieszkaniu nie było jeszcze mebli, chciałem im powiedzieć wszystko. Zasypiałem bez problemu.

Modliłeś się?

- Nie, nie modliłem się. Dla mnie odpowiedź na pytanie, czy jestem wierzący, jest bardzo trudna. Ale myślałem o Bogu. W końcu uznałem, że to nie jego rzecz. Medytowałem. Ale nie chcę tu niczego propagować. Są ludzie, dla których modlitwa jest ważna, ja to szanuję.

Co jeszcze robiliście?

- W piątek rano poszliśmy do notariusza spisać testament. Ja oczywiście nie miałem majątku, same kredyty, ale coś tam miałem. Przede wszystkim prawny status teatru był skomplikowany i chciałem to załatwić. Prawa autorskie, finanse, takie tam formalności. Ustaliliśmy też, że poniedziałkowe otwarcie teatru odbędzie się beze mnie. Musiałem też zadzwonić do Nowaka, odwołać próby i wytłumaczyć dlaczego. Zachował się wspaniale, poprzesuwał wszystko.

W tym samym czasie wydzwaniała do mnie Basia. Kłamałem jej jak z nut.

Na koniec brat zabrał mnie do sklepu, kupił mi kapcie, piżamę i szlafrok do szpitala.

Nie miałeś piżamy?

- No nie miałem. Miałem szlafrok, ale Mariusz kupił mi nowy. Myślę, że wielu ludzi tak robi, nie idziesz na operację co tydzień, a jak już idziesz, to nie w starych kalesonach. Taki rytuał.

Ostatnią noc przed operacją spędziłeś w szpitalu?

- Tak, i była najtrudniejsza. To znaczy wieczór, bo potem dali mi jakieś leki, chyba na uspokojenie, zasnąłem. 

Najgorszy był moment przyjęcia do szpitala. Brat mnie żegna, a jakaś pani pielęgniarka mówi, że pora już się przebrać. W tę nową piżamę. Wiesz, jak wyglądają polskie szpitale - przekraczasz bramę. Wtedy popłakałem się po raz drugi, brat też.

W poniedziałek rano wszystko działo się już bardzo szybko. Mycie, golenie, kładą mnie na stole na kółkach. Podszedł lekarz, młody człowiek, powiedział coś, dzięki czemu nie uciekłem stamtąd. Bo ten pierwszy, niezły fachowiec, mocno mnie nastraszył. A ten młody chirurg, który miał wykonać operację, klepnął mnie w ramię i powiedział prosto: "Ale wie pan, z tego się wychodzi". Przyjąłem te słowa jak objawienie, do dzisiaj jestem mu wdzięczny. Zaufałem mu, uznałem, że skoro tak mówi, to musi być najlepszym na świecie profesjonalistą. Dał mi to, co najważniejsze - nadzieję.

To było już na sali operacyjnej?

- Nie, jeszcze czekał mnie przejazd do sali na tym wózku. Tuż przed narkozą była zabawna sytuacja. Pochyla się nade mną młoda dziewczyna. Domyślam się, że młoda, bo twarz ma zasłoniętą maską, jak w "Gwiezdnych wojnach", ale takie jasne kosmyki sterczą jej spod czepka i pachnie jak młoda kobieta. I mówi: "O, cześć Romek, teraz...". W tym momencie odpłynąłem. To ostatnie, co pamiętam.

Jak anioł.

- Ale ona była naprawdę. Dawna koleżanka ze szkoły w Brodnicy, której nie widziałem kilka lat. No i rzeczywiście piękna kobieta, instynkt mnie nie zawiódł. Ale w tamtym momencie miałem inną myśl: "Boże, nic nie pamiętam, ona się pochyla nade mną, zaraz operacja, czy ja załatwiłem wszystkie zaległe sprawy z tą kobietą?". Nie zrozum mnie źle, ja wtedy nie wiedziałem, kto to jest, ale miałem idiotyczną myśl, czy ja tej anonimowej osobie nie jestem czegoś winien, czy nie zapomniałem zapisać jej w testamencie starego budzika.

Na czym polega operacja?

- Tną nad pachwiną. Lekarz przez tę dziurę wkłada rękę do moszny i wycina całe jądro. Ryzyko przerzutu jest przez to mniejsze niż w przypadku wycięcia kawałka płuca albo wątroby.

Co poczułeś, gdy obudziłeś się z narkozy?

- Byłem w euforii. Nie wiedziałem jeszcze, jak poszła operacja, ale chciałem przytulić te wszystkie pielęgniarki i pacjentów z sąsiednich łóżek. Potem przyszedł lekarz i powiedział, że wszystko poszło dobrze. Szczęście, niebo. Bez sensu, bo zgon na stole był mało prawdopodobny, przerzuty są groźne. No ale w końcu, pod wieczór, mogłem zadzwonić.

Do Basi?

- Do mamy, bo Basia ciągle była na urlopie. Mama jest dyplomowaną pielęgniarką, po studiach. Jako mama przyjechała do szpitala ze słoikiem rosołu. Jako zawodowiec porozmawiała z lekarzem i wiedziała, że najgorsze już raczej za mną.

A Basia?

- Kilka dni później odebrałem ją z Okęcia. Cała rodzina już wiedziała. W domu teściowej powiedziałem Basi, po kolacji. Chyba nie dałem jej szansy, żeby się na mnie wściekła, bo przecież wszystko skończyło się happy endem, przynajmniej na razie. To znaczy była zła, że jej nie powiedziałem, ale jednocześnie była szczęśliwa, że operacja się powiodła. Ja czułem się strasznie głupio, nie w porządku.

Nie uważasz, że takie zachowanie to błazenada? Podjąłeś decyzję, żeby kobiety nie dopuścić do najważniejszej tajemnicy. A gdybyś zmarł wtedy, podczas jej urlopu?

- Wiem, ale ja jednak uważam, że zachowałem się racjonalnie. I Basia, i matka przez te kilka dni do operacji wniosłyby mnóstwo emocji, za dużo. Samolubnie powiem, ja tych emocji nie potrzebowałem.

Mam poczucie winy, jasne, ale jakiś cholerny rachunek prawdopodobieństwa wskazywał, że lepiej będzie, jeśli się dowiedzą po fakcie. I gdyby to się miało powtórzyć, chyba zachowałbym się tak samo.

I tak miały później co przeżywać.

Co przeżywać?

- Po operacji żyłem w stanie błogosławionym. Ostro balowałem, a rano wstawałem jak skowronek i szedłem do pracy pełen entuzjazmu. Ludzie, z którymi pracowałem, sprawiali mi radość, nie dlatego, że mnie klepią po plecach, tylko dlatego, że zwyczajnie są. 

Zrobiłem ten spektakl z bezdomnymi, to był sukces. Robiąc ten spektakl, spełniałem się nie jako reżyser, ale jako człowiek.

Kontakt z bezdomnymi daje takiego kopa?

- Bezdomni to są ludzie wykluczeni, w pewnym sensie martwi, ale to nie ma znaczenia, wobec cudownego faktu, że istnieją, możesz do nich podejść, dotknąć, porozmawiać. Więc ich sytuacja mocno współgrała z moim doświadczeniem. 

Ale radość sprawiali mi wszyscy, nie tylko bezdomni. Wciąż miałem doskonałe relacje z bratem. Dzwoniliśmy do siebie często, okazało się, że mamy o czym rozmawiać, i to długo. Ja dotąd nigdy, od nikogo, nie oczekiwałem pomocy. Okazało się, że otrzymałem pomoc, otrzymałem miłość, nie tylko od najbliższych, również od ludzi, z którymi, jak do tej pory sądziłem, łączą mnie tylko interesy. To tak, jakbyś wykładał karty na stół i okazuje się, że masz same asy. Nie ma małostkowości, podejrzliwości, zawiści, ludzie są dobrzy.

Dół złapał mnie cztery miesiące po operacji.

Depresja?

- Nie wiem, czy to była depresja w sensie jednostki chorobowej, ale tak ten stan nazywam na swój użytek. Miałem chemię, robiłem się nieznośny, jakiś taki rozżalony, potem obojętny, sam nie wiesz dlaczego. W każdym razie wolno się z tego wygrzebywałem. Teraz Basia już wszystko przeżywała ze mną.

Dziś choć jestem przekonany, że to już za mną, chłodny umysł podpowiada, że nie ma pewności. Jak to z rakiem. Na kontrole chodzę coraz rzadziej, teraz co pół roku, ale nikt mi nie da pewności, że nie będzie przerzutów. Aha, no i rzuciłem palenie.

Przecież palisz, gdy rozmawiamy.

- Ale na trzy miesiące rzuciłem. Jak już się przekonałem, że jestem w stanie rzucić, to znowu zacząłem palić.

Jak myślisz, co wywołało tę twoją depresję?

- Moja niedoskonałość. Prosty fakt, że nie mam jaja. Zjazd w dół zaczął się nagle i był błyskawiczny. Wróciły pretensje, dlaczego spotkało to właśnie mnie. I strach, co będzie dalej. Każda kolejna kontrola u lekarza to było oczekiwanie na informację - dobrą albo złą. Złapałem obsesję nawrotu choroby.

Mojego jądra nie mogłem włożyć do słoika z formaliną i postawić na półce z pamiątkami. To nie ząb. Pocięli je na plasterki i wysłali do laboratorium. Okazało się, że to seminoma, forma złośliwego raka. Poczułem ból w kręgosłupie i już zastanawiałem się, czy od takich samych objawów nie zaczęło się wtedy.

Macałem się po mosznie, macałem węzły chłonne, na podbrzuszu i pod pachami, i co rusz wydawało mi się, że wyczuwam zgrubienie. Co najmniej dwa razy śmiertelnie się wystraszyłem, byłem pewien, że coś tam znowu rośnie. A czym bardziej się boisz, tym bardziej boli. Wychodziłem z łazienki i do czasu wizyty u lekarza byłem dla Basi wyjątkowo uciążliwym typem.

Szukałem w internecie informacji, skąd się bierze taki rak. Jak chłopaki grają w piłkę, to nieraz dostajesz kopniaka w przyrodzenie. Może wtedy pojawił się jakiś krwiak, zator? Rok przed rakiem miałem kamień nerkowy, który wysikałem w wielkich męczarniach. Może wtedy coś się stało? Nie wiem. Medycyna mnie nie kręci. Od lekarzy oczekiwałem tylko informacji, co robić, żeby szybko wykryć ewentualne przerzuty.

Stąd to macanie się. Do dzisiaj zresztą się macam, oczywiście już nie tak często. Wszyscy mężczyźni powinni to robić.

A jak będzie z dziećmi?

- Na razie wygląda, że nie możemy mieć, z mojej winy.

Ale to nie jest wina.

- OK, z mojej przyczyny, ale już nigdy nie dowiem się, czy to było od zawsze, czy przez chemię? A może przed moim rakiem moglibyśmy mieć dzieci? Powiedziałem ci przecież, że późno poszedłem do lekarza. Pragniemy dziecka, bo oboje do tego dorośliśmy. W grę ciągle jeszcze wchodzi inseminacja, in vitro zwykłe, in vitro z plemnikami z banku, wreszcie adopcja. Nie ukrywam, że dwie ostatnie opcje mnie przerażają. Nie wiem... no nie wiem - po prostu.

Co ci zostało po raku? Oprócz tego, że kontrolujesz jądro i węzły chłonne.

- Obawa przed nawrotem choroby. Na szczęście, z roku na rok coraz słabsza. Hm... Do dziś najbardziej irytują mnie sytuacje, w których mam wrażenie, że marnuję czas.

* Romuald Wicza-Pokojski, lat 36. Dramaturg, reżyser, twórca autorskiego Teatru Wiczy, który założył w 1991 r. Teraz szef projektu "Gdańsk - Europejska Stolica Kultury 2016"

rozmawiał Marek Wąs
Gazeta Wyborcza
28 listopada 2009
Portrety
J.Raginis

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...