Czekałam z tym wystarczająco długo

Rozmowa z Agnieszką Radzikowską

Starałam się stworzyć serial na tyle nienarzucający niczego, na tyle uniwersalny, abym mogła dotrzeć do szerszego grona widzów i sądzę, że jego dostępność w Internecie będzie korzystna dla całej sprawy, gdyż nie tylko zobaczą go fani Teatru Śląskiego czy ludzie kochający sztukę, ale ludzie z najróżniejszych grup społecznych.

Z Agnieszką Radzikowską - na co dzień aktorką Teatru Śląskiego, dzisiaj jednak przede wszystkim w roli producentki internetowego serialu „6 MM" - rozmawia Jan Gruca.

Jan Gruca: Zacznijmy może od kwestii technicznej. „6 MM" będzie serialem internetowym. Dlaczego taka forma i czy tak miało być od samego początku?

Agnieszka Radzikowska - Wstępnie planowałam opowiedzieć historię pięciu kobiet i to nie za pomocą serialu, a raczej w formie monodramu. Niemniej jednak pandemia wywróciła wszystkie nasze plany do góry nogami, co - tak sądzę - nie okazało się takie złe w przypadku tego projektu, gdyż zdecydowałam się podążać za duchem czasu. Wirus zmusił nas przenieść się do Internetu, a formy internetowe w dużym stopniu potrafią uzupełnić pustkę, jaką dla mnie i dla wielu ludzi jest ograniczony dostęp do kultury.

Rozumiem. Co zatem spowodowało, że historia ograniczy się jedynie do trzech bohaterek?

- Fundusze. Zdołałam otrzymać dofinansowanie z programu „Lokata w kulturę", który stworzyło Katowice Miasto Ogrodów, ale nie tylko. Wsparł nas także Marek Szrot z Energo-Complex. Stwierdziłam, że za uzyskane fundusze zdołamy wyprodukować trzy odcinki - choć nie ukrywam, że i tak trochę się przeliczyłam - a każdy z nich opowie nam trzy różne historie.

Cóż zatem może pani nam opowiedzieć o tych trzech bohaterkach?

- Sądzę, że jest to naprawdę ciekawa sprawa, bo wszystko tak naprawdę zależy od interpretacji widza. Nie chcę oczywiście za bardzo wchodzić w szczegóły, ale chciałam sprawić, by po obejrzeniu serialu widzowie mogli zadać sobie pytanie: czy jest to historia rzeczywiście trzech różnych kobiet, czy tak naprawdę jednej? Nie wszystko jest w moim serialu dosłowne. Pozornie różne bohaterki, z różnych grup społecznych, spaja cierpienie, wywołane stratą wskutek poronienia, ponadto każda z nich ma wpływ na losy pozostałych kobiet. Myślę, że mogę jeszcze dodać, że historia przedstawiona w trzecim odcinku, napisanym przez Artura Pałygę, to tak naprawdę historia moja i mojego męża.

To bardzo odważna decyzja.

- Specjalnie postanowiłam tak zaryzykować, aby nadać wszystkim dotkniętym kobietom i mężczyznom więcej wiarygodności. Czekałam z tym tematem sześć lat i myślę, że jest to wystarczająco długi czas by przeżyć taką stratę i móc o niej opowiadać poprzez sztukę, aby pomóc innym - tym, którzy stratę dalej przeżywają.

Rozumiem. A co z pozostałymi dwiema historiami? Czy są one w jakiś sposób oparte na konkretnych zdarzeniach?

- Pozostałe dwie scenarzystki - gdyż chciałam by każdy odcinek był napisany przez kogoś innego - Katarzynę Błaszczyńską i Alinę Moś-Kerger, poprosiłam, by swoje scenariusze oparły na podstawie „literatury" - w tym przypadku na podstawie między innymi wpisów na forach zrzeszających osoby dotknięte cierpieniem wywołanym przez poronienie. I tak powstał pierwszy odcinek Kasi Błaszczyńskiej, jak i drugi Aliny Moś-Kerger. Oba, z tego co wiem, są mieszankami prawdziwych wydarzeń, jak i wspaniałej wyobraźni i kreatywności scenopisarek. Także są to historię oparte na faktach, lecz zostały w pewnym stopniu zweryfikowane na potrzeby serialu.

W jaki sposób natomiast pracował Artur Pałyga przy odcinku, że tak powiem, pani i pani męża?

- Artur zaproponował nam improwizację. Była to intymna rozmowa między mną a moim mężem Darkiem na ogromnej, górskiej polanie, gdzie Artur nagrywał tę rozmowę i z najważniejszych jej momentów stworzył scenariusz całego odcinka. Chciałabym tutaj wyznać, że to był pierwszy raz od sześciu lat, kiedy przedyskutowaliśmy z Darkiem to, co się nam przydarzyło. Niemniej jednak było to jedno z najciekawszych, ale myślę, że też najtrudniejszych, doświadczeń zawodowych, jakie mi się do tej pory w życiu przytrafiły.

Zatem jak najbardziej jest to temat tabu. Czy tylko wśród nas - Polek i Polaków?

- Myślę, że jest to ogromny problem na skalę światową, europejską, polską. Udało mi się dotrzeć do ginekologów, którzy mi potwierdzili następujące dane. Co czwarta Polka traci dziecko, a co trzecia Ślązaczka. Oczywiście u nas jest to związane z tym, że Śląsk ma takie, a nie inne powietrze, zwłaszcza zimą. Jego jakość naturalnie ma wpływ na organizmy kobiet, przez co tych poronień jest dużo więcej niż w całej Polsce. Zresztą liczby te są bardzo przerażające, a o poronieniach niestety mówimy bardzo mało, z tego względu, że jest to temat taki intymny, kobiecy by ktoś powiedział, bo niestety, na tych forach, na których ja także się przygotowywałam do tej realizacji, możemy usłyszeć tylko głos kobiet. Te kobiety wołają o pomoc, powiedziałabym, że nawet krzyczą, gdyż zdarzały się wpisy bardzo dramatyczne. Zdarzają się kobiety, co tracą dzieci nawet po sześć, siedem razy, przez co naturalnie rozpadają się związki i małżeństwa.

Zastanawiający jest brak męskich głosów na tych forach internetowych. Skoro już o tym mowa - co natomiast „6 MM" ma do powiedzenia w kwestii mężczyzn?

- Właśnie ten brak wpisów mężczyzn bardzo mnie dotknął, przez co postanowiłam, by w każdym odcinku zagrał również mój mąż, jako ten głos męski, który jest w „6 MM" niezmiernie ważny, gdyż bardzo się mało o tym mówi, a przecież mężczyzna w takiej sytuacji także traci swoje dziecko. Czasem nie potrafi jednak tego okazać, czasem nie wie jak pomóc swojej kobiecie, a czasem jest i tak, że wcale tego nie przeżywa. Dlatego w naszym serialu staraliśmy się pokazać właśnie różne aspekty, w jaki sposób mężczyźni sobie radzą - albo i nie radzą - w obliczu poronienia. Ten dwugłos, ta perspektywa zarówno kobieca jak i męska, wydaję mi się niezmiernie ciekawy, gdyż uniwersalizuje on nasz serial, dzięki czemu będziemy wstanie dotrzeć do większej grupy ludzi, niezależnie od płci czy grupy wiekowej.

A dlaczego akurat ten temat w takich czasach?

- No właśnie tutaj też jest interesująca sytuacja, gdyż parę tygodni temu w ten temat przedostał się do dyskusji publicznej za sprawą „coming outu" Aleksandry Żebrowskiej, żony Michała Żebrowskiego, która wyznała w social mediach, że doświadczyła kilku poronień. Wywołało to niemałą burzę medialną, bo także inne kobiety będące osobami publicznymi zaczęły przyznawać się, że je to także spotyka, że też o tym milczą. Więc w pewnym sensie nasz serial ma mieć premierę w dobrym momencie, niemniej jednak chciałabym zaznaczyć, że jest to przypadek, ponieważ zaczęliśmy nad nim pracować już kilka miesięcy temu, a Aleksandra Żebrowska swój wpis udostępniła niedawno.
Natomiast by w pełni odpowiedzieć na pytanie: wystarczająco długo czekałam z tym tematem by móc w końcu o tym opowiadać poprzez sztukę. Sytuacja w Polsce jest dramatyczna. O poronieniach się nie mówi, nie edukuje, wsparcie psychologiczno-psychiatryczne jest pod tym względem ograniczone, a służba zdrowia często bywa w tej kwestii bezradna. O tym też będziemy mówić w „6 MM" i mam nadzieję, że zdołam rozpocząć moim serialem otwartą dyskusję publiczną o poronieniach. Tutaj chciałabym jeszcze napomnieć coś znamiennego, co myślę, że sprawnie zobrazuję skalę problemu. W trakcie pracy nad produkcją nagle okazało się, że znaczna większość kobiet zaangażowanych w „6 MM" - mowa tu o scenopisarkach, reżyserkach, charakteryzatorkach czy aktorkach - była w przeszłości w różnym stopniu dotknięta przez poronienia. Z czasem kolejne kobiety zaczęły się na planie otwierać i opowiadać o swoich doświadczeniach, co naturalnie odciążyło ich sumienia. Wówczas naprawdę uświadomiłam się, że nasz wysiłek rzeczywiście ma sens.

A czy jest to pierwszy raz, jak pani decyduje się rozmawiać o poronieniach za pomocą sztuki?

- Nie jest to pierwszy raz. Chciałam już kilka lat temu zrobić o tym spektakl, lecz już na wczesnych etapach pracy dotarło do mnie, że nie byłam jednak na to gotowa, że wystarczająco tego w sobie nie przepracowałam. Naturalnie przez lata to wszystko we mnie się kumulowało i dopiero ostatnio stwierdziłam, że nadszedł ten czas by wyjść przed szereg i wyciągnąć rękę do tych kobiet i mężczyzn, którzy ciągle siedzą pozamykani w sobie. Także robię to częściowo by oczyścić siebie, ale jednak przede wszystkim aby pomóc innym.

Co natomiast może pani opowiedzieć o samej pracy na planie? Jest to pierwszy raz, kiedy występuje pani w roli producentki.

- Na planie nie było łatwo. Inną rzeczą jest przeżyć poronienie, a zupełnie inną jest potrafić o tym rozmawiać publicznie. Jednakże to, że inne kobiety zaczęły się otwierać na planie i przyznawać się do swoich doświadczeń, sprawiło, że wszyscy w naszej pracy nabraliśmy pewności siebie. Ponadto dla panów było to także zupełnie inne przeżycie. Na przykład podczas pracy nad bardzo trudną sceną poronienia w łazience Kamil, nasz operator, po po ujęciu stwierdził, że musi wyjść zapalić, może nie miał pojęcia, że to się odbywa w taki sposób, ani nie zdawał sobie sprawy ile sprawia to cierpienia kobiecie. Dzieje się tak, ponieważ faceci często tak naprawdę w ogóle o tym nie mają wyobrażenia. Dla niego i dla innych mężczyzn na planie, zwłaszcza tych młodszych, którym temat był zupełnie obcy, było to doświadczenie nowe i zapewne trudne. Niemniej jednak dzięki wzajemnemu wsparciu i zaufaniu zdołaliśmy stworzyć atmosferę intymną, bezpieczną, a nawet inspirującą.
Dla mnie natomiast plan okazał się sporym wyzwaniem, ponieważ z jednej strony musiałam przepuścić to przez siebie jako aktorka, co nawet po tylu latach nie było takie łatwe, a z drugiej strony jako producentka byłam odpowiedzialna za zarządzanie i koordynację całym projektem. Ponadto był to rzeczywiście pierwszy raz, kiedy stałam po drugiej stronie kamery, przez co uświadomiłam sobie, ile pracy trzeba poświęcić samej organizacji. Na szczęście wokół tego projektu wytworzyła się taka aura ludzi dobrej woli, gdyż wielu zdecydowało się pomóc mi bezinteresownie. Tak zgłosił się do mnie między innymi Przemek Jendroska, najlepszy fotograf jakiego znam, który zaproponował zrobić dla mnie fotosy. Także zgłosił się do mnie Piotr Lebek i powiedział, że zrobi making off by wspomóc akcję promocyjną, jak i zaoferował się nagrać dla nas ujęcia z drona. Nie ukrywam, że bardzo było to dla mnie pomocne, gdyż nie tylko zdołałam dzięki temu oszczędzić trochę funduszy, ale też wiele się przy tym nauczyłam. O pewnych rzeczach związanych z byciem producentką nie miałam do tej pory pojęcia. Zwłaszcza w przypadku tej strony filmowej, ponieważ przede wszystkim jednak jestem związana z teatrem.

No właśnie, to może porozmawiajmy teraz trochę o teatrze. Wspominała pani na samym początku o wstępnym planie, jakim miał być monodram. Mogłaby pani powiedzieć o tym coś więcej? Czy w ogóle ten monodram dalej jest w planach, skoro zdołała pani wyprodukować serial?

- W dalszym ciągu jest w planach. Czasy są oczywiście nie najlepsze na jakiekolwiek planowanie, niemniej jednak z dyrektorem Teatru Śląskiego, Robertem Talarczykiem, jesteśmy wstępnie umówieni na przyszły sezon. Pomysł, choć ciągle oczywiście w pewnym stopniu ewoluuje, wydaje mi się ciekawy. Marzę sobie, by premiera odbyła się w podziemiach, w kopalni Guido w Zabrzu. Udało mi się do tego projektu namówić już Kasię Sobańską i Marcela Sławińskiego, którzy zgodzili mi się w przyszłości zrobić scenografię i którym pomysł, by „premierowo" opowiedzieć o poronieniach pod ziemią, a następnie metaforycznie wyjść z nim do góry, na światło dzienne, na jedną ze scen Teatru Śląskiego, bardzo się spodobał. Jak ustaliliśmy wcześniej, jest to temat tabu, temat mocno spychany do podziemi, więc historia opowiedziana w taki sposób, myślę że miałaby dosadne i interesujące znaczenie. Ale to wszystko jest na ten moment na etapie dalekosiężnych planów, wiele może się jeszcze zmienić. Nie chcę za wiele o tym rozmawiać na ten moment, ponieważ sporo także zależy od tego, jakie reakcje widzów wywoła serial.

Zatem do pani spektaklu wrócimy, mam nadzieję, w nie tak odległej przyszłości, jak już będzie pani przed premierą swojego monodramu. Chciałbym jednak dowiedzieć się jeszcze, co pani zdaniem w temacie poronień oferuje forma serialowa, a czego mogłaby pani nie zdołać oddać na deskach teatru?

- Myślę, że teatr w sam sobie narzuca sztucę ramy pewnej skonkretyzowanej formy, podczas gdy poronienia to temat bardzo życiowy, bardzo „tu i teraz" i - tak mi się przynajmniej wydaję - obraz filmowy może okazać się bardziej adekwatny, przez co bardziej przystępny dla odbiorcy. Starałam się stworzyć serial na tyle nienarzucający niczego, na tyle uniwersalny, abym mogła dotrzeć do szerszego grona widzów i sądzę, że jego dostępność w Internecie będzie korzystna dla całej sprawy, gdyż nie tylko zobaczą go fani Teatru Śląskiego czy ludzie kochający sztukę, ale ludzie z najróżniejszych grup społecznych. Teatr ma szczególnie określoną i specyficzną grupę odbiorców, przez co trudniej jest dotrzeć nim do „wszystkich" kobiet, ale nie tylko, gdyż jak mówię, robię ten serial także z myślą o mężczyznach.

Rozumiem. Teraz może trochę o kwestiach technicznych. Jest pewna sprawa, która mnie szczególnie interesuję. Za scenariuszami stoją Katarzyna Błaszczyńska i Artur Pałyga, a więc osoby blisko związane z Teatrem Śląskim, w którym jest pani jedną z popularniejszych aktorek. Skąd natomiast decyzja o zaangażowaniu Aliny Moś-Kerger, która, o ile dobrze kojarzę, w Teatrze Ślaskim nie miała jeszcze okazji pracować?

- Z Aliną znamy się od lat, chodziłyśmy do tego samego liceum tylko do innych klas, ja do teatralnej, a ona do menadżerskiej, o ile mnie pamięć nie myli. Alina to dziewczyna ze Śląska, dziewczyna, która świetnie pisze, której teksty niezmiernie doceniam i są one bardzo dla mnie ważne. Alina bardzo chciała w naszym projekcie wziąć udział, zaproponowałam jej współpracę, co ją rzeczywiście ucieszyło. Mam szczerą nadzieję, że ona do tej naszej teatralnej rodziny Śląskiego kiedyś dołączy.

Co z kolei z reżyserami? Dlaczego w takim składzie?

- Zacznijmy od Mateusza Znanieckiego, który, mam wrażenie, jest młodym chłopakiem zdolnym do zawojowania polskiego kina, gdyż razem z Kamilem Małeckim stworzył swój triumfującym w Nowym Yorku dyplom „Skóra". Stwierdziłam, że właśnie duet Mateusza i Kamila musi po prostu pojawić się w naszym serialu, zwłaszcza, że wszyscy znamy się z Teatru Śląskiego. Bałam się jednak, czy Mateusz na pewno będzie chciał wziąć w tym udział, czy w ogóle ten „babski" temat go chwyci. Szczęśliwie jednak Mateusz się zgodził i bardzo chętnie przystąpił do naszego projektu, podobnie zresztą Kamil.

Z kolei Beata Dzianowicz, z którą znam się od wielu lat i wielce ją cenię, to artystka pasująca do „6 MM", ponieważ tematy społeczne są jej bliskie z tej racji, że jest reżyserką świetnych dokumentów. Jest to artystka starsza ode mnie, a więc ma ona do zaoferowania spojrzenie nie tylko kobiety dojrzałej, ale także twórczyni dokumentalnej, co jest fantastyczne i na czym bardzo mi zależało. Myślę, że jej odcinek, stworzony razem z Aliną Moś-Kerger ma wiele do zaoferowania, między innymi dlatego że świetnie się one uzupełniały. Beata znakomicie wsparła Alinę w jej filmowym debiucie. Nie spodziewałam się aż tak znakomitych takich efektów.
Filmowo także debiutował Artur Pałyga swoim scenariuszem, który do tej pory tworzył tylko do teatru i który miał wstępnie napisać dla mnie monodram. Ten odcinek Artura wypada o tyle ciekawie, że dalej w pewnym stopniu pozostaje w sferze teatru, wykorzystuje on teatralną energię moją i Darka, ale w dalszym ciągu znamienicie wpisuje się on w realistyczną konwencję filmu. Jest to również osiągnięciem trzeciego reżysera, Piotra Lebka, będącego jednocześnie swoim operatorem, który charakteryzuje się swoim oryginalnym spojrzeniem na sztukę wizualną i dźwiękową.

Bardzo podoba mi się, że wśród reżyserów i scenarzystów są zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Na pewno wzbogaci to różnorodność perspektyw, jak i przybliży nam męską i kobiecą wrażliwość związaną z poronieniami. Ciekawi mnie czy jest to przypadek, że akurat proporcje są niemalże równe, czy akurat zmierzałaś do tego, by ta równowaga płci została zachowana?

- Generalnie mi na tym zależało, żeby wyszło to w miarę po równo, gdyż ta różniąca się wrażliwość obu płci jest w moim odczuciu jedną z cenniejszych aspektów tej produkcji. Chciałam jeszcze, żeby każdy odcinek nagrał inny operator, gdyż jego wizja to jedna z najważniejszych części świata przedstawionego, ale niestety to mi się nie udało, bo mamy tylko dwóch operatorów, Kamila Małeckiego i Piotrka Lebka, niemniej jednak są to pierwszorzędni artyści. Chociaż Kamil jest odpowiedzialny za dwa odcinki, za sprawą jego wspaniałej wyobraźni i solidnego warsztatu zdołał on nakręcić je na zupełnie różne sposoby - pojawiają się inne barwy, inne oświetlenie, inaczej pracuje dynamika kamery - także ta różnorodność wśród operatorów i plastyczność poszczególnych odcinków zostały przynajmniej w pewnym stopniu zachowane. Mam nadzieję zatem, że dzięki temu ta techniczna i artystyczna strona naszego miniserialu będzie na bardzo wysokim poziomie, przez co pokażemy, że poważnie podchodzimy do tematu mimo ograniczonych funduszy. Także podsumowując: celujemy w Netflixa, aniżeli w Ukrytą Prawdę, jak to zwykłam z mężem żartować.

Jak natomiast wygląda obsada?

- Wymyśliłam taką konwencję, że główne pary zawsze gramy ja z Darkiem. W każdym razie różnie się nazywamy na przestrzeni trzech odcinków. W pierwszym i drugim jest Basia i Zbyszek, w trzecim natomiast - Agnieszka i Darek. To oczywiście ma na celu podeprzeć wielość interpretacji, o czym mówiliśmy na początku. Oprócz nas pojawiają się inni aktorzy, między innymi w roli Matki wystąpi Violetta Smolińska, wielka aktorka Teatru Śląskiego, będą także młode twarze - absolwentki Szkoły Aktorskiej przy naszym Teatrze i nie tylko. Są to mniejsze, ale znaczące role, które - mam nadzieję - dały im szansę pokazać się przed kamerą z dobrej strony. Ponadto jest też mały smaczek dla fanów Teatru Śląskiego, gdyż w pierwszym odcinku pojawia się nasza scenarzystka, Kasia Błaszczyńska wraz ze swoją córką Zoją.

Myślę, że jeszcze warto by było, aby opowiedziała nam pani o muzyce w „6 MM".

- Muzyka jest bardzo ważnym aspektem serialu, który swoją drogą, nie powstałby gdyby nie jeszcze jedna osoba, mianowicie Ania Bratek, wokalistka jazzowego Zespołu MÓW, który w moim odczuciu jest niezwykle ciekawym fenomenem polskiej sceny jazzowej. Na fortepianie gra Agnieszka Derlak, zdobywczyni Fryderyka, fantastyczna pianistka.
Anię Bratek poznałam już jakiś czas temu, powiedziałam jej wówczas o moich teatralnych planach związanych z tematem poronień. Ania stwierdziła wprost: „ja ci napiszę muzykę do tego spektaklu i zrobimy to razem." Z czasem okazało się, że będzie to nie spektakl a serial, niemniej jednak Ania zgodziła się mi pomóc, jak to obiecała przed laty. Chciałabym tutaj podkreślić, że to właśnie ona między innymi była tą osobą, która wspierała mnie w tych chwilach, kiedy zaczynało mi już brakować energii przy tej produkcji. Tak więc muzyka to Zespół MÓW, który udostępnił nam swoją twórczość ze swojej najnowszej płyty. Myślę, że będzie to dobre tło dla spektaklu, ale nie tylko, ponieważ ta muzyka nie tylko tworzy klimat serialu, ale także nadaje mu rytm i czynnie komentuje najważniejsze jego zdarzenia.
Przy okazji gorąco zapraszam na pokaz serialu na wielkim ekranie, trzydziestego sierpnia w Teatrze Śląskim o godzinie 19 na scenie w Galerii, po którym nastąpi spotkanie z twórcami, a po nim z kolei odbędzie się koncert Zespołu MÓW właśnie.

To na koniec może jeszcze ostatnia kwestia, od której może powinienem zacząć. Może pani nam zdradzić, co się kryje za tytułem - „6 MM"? O ile nie jest to zagadka do rozwiązania dla widzów...

- Chciałam, żeby tytuł był troszeczkę nieoczywisty, niemniej jednak nie jest to zagadka, bo jej wyjaśnienie pada w trzecim odcinku, więc myślę, że mogę to zdradzić. Sześć milimetrów - tyle właśnie miała nasza córeczka, która zmarła na początku ciąży.

Rozumiem. Bardzo dziękuję za rozmowę jak i za pani odwagę, by zwrócić uwagę na ten ważny temat, między innymi korzystając ze swoich z pewnością trudnych doświadczeń.

- Również dziękuję za rozmowę jak i chęć wysłuchania mnie.

Na koniec przypomnijmy raz jeszcze. Już dziś wieczorem (26 sierpnia) o godzinie 20 w mediach Teatru Śląskiego [https://www.facebook.com/TeatrSlaski] odbędzie się premiera pierwszego odcinka serialu „6 MM". Premiera drugiego i trzeciego odcinka będzie miała miejsce kolejno 27 i 28 sierpnia o tej samej godzinie. Z kolei 30 sierpnia o godzinie 19 będzie oficjalny pokaz serialu w Teatrze Śląskim, po nim przewidziane są spotkanie z twórcami i koncert Zespołu MÓW, na które wszystkich czytelników gorąco zapraszam w imieniu zarówno Dziennika Teatralnego, jak i wszystkich twórców serialu.

__

Agnieszka Radzikowska - Urodziła się w Chorzowie. W roku 2008 ukończyła szkołę teatralną: jej rolą dyplomową była rola Młodej w „Klątwie" Stanisława Wyspiańskiego w reż. Anny Polony. Na czwartym roku zagrała również w spektaklu Krystiana Lupy „Warsztat – Marat – Sade" rolę Simony. Od 2002 roku związana z Teatrem Śląskim w Katowicach, gdzie debiutowała w spektaklu B. Toszy „Chryje z Polską". Na katowickiej scenie zagrała również w „Pułapce" w reż. K. Babickiego oraz Anitę w „Panu Pawle" (2004). Po ukończeniu studiów związała się z Teatrem Współczesnym w Krakowie, następnie w sezonie 2009/2010 była etatową aktorką Teatru Nowego w Zabrzu. Od września 2010 r. na stałe w zespole Teatru Śląskiego. Widzowie mogli ją także oglądać w filmowych rolach w „Zbliżeniach" w reż. Magdaleny Piekorz czy „Drzewo i ja" w reż. Łukasza Nowaka.

Jan Gruca
Teatr Śląski w Katowicach
26 sierpnia 2020

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia