Czeski Puccini

13. Letni Festiwal Opery Krakowskiej

Gościnny występ sceny operowej Teatru Śląskiego z Opawy w ramach XIII Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej był ciekawy z co najmniej dwóch powodów.

Po pierwsze, czescy artyści przywieźli do Krakowa dwie jednoaktówki Giacoma Pucciniego: Gianniego Schicchi i Siostrę Angelikę, obie w Krakowie dawno nie oglądane. Po drugie, taka wizyta daje możliwość porównań różnych sposobów podejścia do sztuki operowej. Wprawdzie Opawa jest znacznie mniejszym miastem niż Kraków, ale tradycje teatralne i muzyczne ma długie i znaczące, a z tamtejszą sceną operową współpracują czołowi śpiewacy czescy. 

Tę dobrą renomę potwierdziło wykonanie Siostry Angeliki Pucciniego, w którym inscenizacja i muzyka stopiły się w poruszający teatr. Reżyser Jana Andulová-Pletichová konsekwentnie i przekonywająco nakreśliła nie tylko dramat tytułowej postaci, ale i zróżnicowane sylwetki sióstr zakonnych i specyficzną atmosferę żeń-skiego klasztoru. Dobrze brzmiała orkiestra pod dyrekcją Damiana Binettiego, a równie dobrze wykonały swe partie wszystkie bez wyjątku śpiewaczki z Katariną Jorda Kramolišovą w tytułowej partii na czele. Tego spektaklu nie powstydziłyby się wielkie sceny operowe. 

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że Gianni Schicchi wyszedł spod tej samej reżyserskiej ręki. Raz jeszcze potwierdziła się prawda, iż komedia jest znacznie trudniejszym gatunkiem niż dramat. W poniedziałek zaliczane do pereł opery komicznej dzieło Pucciniego prawdziwie śmieszne było zaledwie chwilami. Częściej poczynaniom śpiewaków zbyt zaabsorbowanych wyśpiewaniem wszystkiego, co przewidział kompozytor, brakowało dowcipu i lekkości. Symbolem gatunku komizmu prezentowanego przez gości z Opawy stał się dla mnie nos głównego bohatera, o którego wielkości mówi się wprawdzie mimochodem w libretcie, ale który przylepiony został do oblicza Ladislava Nashyby (jego Gianni był jasnym punktem spektaklu, drugim była Lauretta Terezy Kaveckiej) w sposób zbyt widoczny nawet z odległych rzędów. 

Humoru na scenie i wśród publiczności nie zabrakło w ubiegły piątek, gdy w strugach deszczu przyszło nam oglądać Cyrulika sewilskiego Gioacchina Rossiniego na wawelskim dziedzińcu. Dyrekcja Opery przezornie zaopatrzyła widzów w peleryny, ale artyści pod gołym niebem posiłkować się musieli parasolami, z których korzystali z dużym wdziękiem. Na szczęście deszcz skapitulował. 

Spektakl plenerowy rządzi się nieco innymi prawami niż sceniczna prezentacja. Mimo to doskwierały mi chwilami rozbieżności pomiędzy solistami i orkiestrą pod dyrekcją Tadeusza Kozłowskiego. Na szczęście przytomność solistów ratowała sytuację. Z prawdziwą przyjemnością słuchałam i oglądałam w tytułowej partii Artura Rucińskiego. Katarzyna Oleś-Blacha wcielająca się w Rozynę śpiewała w piątek bez zarzutu. Artystka jest w doskonałej formie wokalnej. Bardzo dobrym Bartolem był Piotr Miciński, podobał się Rafał Siwek jako Don Basilio. Adam Zdunikowski stworzył ładną postać Almavivy, choć Rossiniowskie fioritury sprawiały mu chwilami wyraźne trudności.

Anna Woźniakowska
Dziennik Polski
1 lipca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...