Człowiek w obliczu ostateczności jest przerażająco intensywny
„Uszedłem tylko ja sam" - reż. Agnieszki Glińskiej - Teatr Dramatyczny w Warszawie - 24.09.22Nagle otacza mnie błękit. Z czymś mnie zderza. Cztery kobiety, które prowadzą widownię przez najbliższą godzinę także konfrontują się z pewną ostatecznością.
„Uszedłem tylko ja sam" to dramat autorstwa Caryl Churchil opowiadający o 4 kobietach żyjących w czasach apokalipsy. Reżyser Agnieszka Glińska komponuje świat odgrodzony od bodźców. Zamyka w nim postacie, w które wcielają się Katarzyna Herman, Anna Moskal, Agnieszka Roszkowska oraz Agnieszka Wosińska.
To teatr dialogu i uważam to za najmocniejszą, i najtrudniejszą część spektaklu. Widz tak naprawdę nie ma tu robić nic innego, tylko słuchać. Każda z kobiet opowiada historię własną. By jej spokojnie wysłuchać brakuje czasem cierpliwości nawet jej scenicznym przyjaciółkom, bo my przecież wciąż musimy coś mówić. Gdy w końcu jednak, damy im odpowiednią przestrzeń, otrzymujemy monologi tak autentyczne, że coś aż fizycznie nas boli. Nastaje cisza bez oddechu, w której coś chce się krzyczeć, ale nie wiemy jak.
Wszystko to odgrywa się w pozornie kojącym błękicie schodkowej sceny i kilkoma ekranami, układzie autorstwa Moniki Nyckowskiej. Dzięki zdecydowanej prostocie i jasnej symbolice widz obserwuje scenografię, nie tylko współgrającą z aktorami, ale i taką, o której trudno zapomnieć. Wśród niej kobiety odkrywają to co na co dzień zakopane głęboko, póki ostateczność nas nie dosięgnie.
O sztuce „Uszedłem tylko ja sam" mówi się jako o jednej z ważniejszych we współczesnym społeczeństwie. Myślę, że to najtrafniejsze określenie tego co dzieje się wówczas na scenie. To po prostu ważne, by w końcu posłuchać. Kobiety na scenie, jak i każdy inny człowiek w swojej wędrówce, szukają poczucia zrozumienia. Chociaż ten jeden raz, gdy zdobywają się na odwagę powiedzieć coś co może z pozoru wydawać się nawet zabawne. Ryzykują wyśmianie albo absolutne zrozumienia.
Po ciszy, która nastała i po owacjach na stojąco myślę, że otrzymały to drugie, a chyba trudno o coś bardziej wartościowego.