Człowieku, pilnuj ostatniej godziny!
„Manelle" - reż. Wiesław Hołdys - Teatr Mumerus w KrakowieBarok, ta perła o nieregularnych kształtach, wciąż fascynuje, wciąż zachwyca. Dość, że w dowolnym momencie możemy sięgnąć po utwory Bacha, Albinoniego, Scarlattiego czy Vivaldiego, po ponadczasowe dramaty Moliera; możemy raczyć się sztuką Michała Anioła i Tycjana. Barok jednak wciąż napomina. Czaszka przemawiająca z niemal co drugiego obrazu namalowanego w epoce baroku tak bardzo wyraźnie mówi o śmierci. Jeżeli jednak jest to zbyt mało wymowne, warto sięgnąć po wiersze Pawła Symplicjana, którego utwory przypomina w najnowszej premierze Teatr Mumerus w spektaklu „Manelle".
Paweł Symplicjan raczej mało się nam z literatury baroku kojarzy. Umieścilibyśmy jego utwory w tej części, w której dominują vanitas, śmierć, rozkład ludzkiego ciała, agonia itd. W wielkim skrócie (ujmując kilkadziesiąt lat życia człowieka w jednym zdaniu, ale jak marność to marność): ksiądz-poeta, żyjący w latach 1577–1646 w Przasnyszu, Krakowie, Pułtusku. To w dużej mierze twórca dla nas zapomniany, z jego wierszy tylko jeden (
Człowiek jeden z nabożności/ Patrzył na człowiecze kości) jest przełożony z dawnego języka polskiego „na nasze". Wstydem dla badaczy literatury barokowej powinno być to, że jego utwory zostały przypomniane dopiero przez twórcę teatralnego w roku Pańskim 2022. Wiesław Hołdys z Teatru Mumerus sięga po jego poezję z właściwym dla swojego teatru wdziękiem. I robi bardzo dobrą robotę.
Przyznam się, że widziałam ten spektakl dwa razy (licznik nie jest zamknięty) i, co jest fascynujące, z dwóch różnych miejsc na widowni. Ale co to za widownia! Na dziedzińcu Muzeum Archeologicznego w Krakowie ustawiono krzesła z dwóch stron, zostawiając pośrodku przestrzeń naturalnie stworzoną scenę, na którą można było wyjść przez drzwi z budynku Muzeum (z tych samych drzwi tak pięknie wychodził Towarzysz Stalin w spektaklu „Dziś umarł Prokofiew"!), a po przeciwległych stronach, za widownią, ustawione są instrumenty: perkusja i kontrabas. Gertruda Szymańska i Michał Braszak często współpracują z Teatrem Mumerus, eksperymentując z dźwiękiem, tworząc ciekawe tło dla akcji. Tak było i podczas tej premiery. Barokowe utwory, w tym „La Follia" Vivaldiego, motyw przewodni spektaklu zostały zdeharmonizowane, zdekonstruowane przez wtrącenia perkusji, kontrabasu – dźwięki, które się rodziły na przekór kompozycji. Ciekawy efekt osiągnięto także poprzez nałożenie na siebie dwóch linii melodycznych odtwarzanych utworów. Zgrzyt, hałas, dezorientacja – czy nie takie wrażenie można odnieść patrząc na nurt vanitas zanurzony w odmętach sztuki baroku?
Tak jak w jednej linii po przeciwległych stronach widowni stoją perkusja i kontrabas, tak po dwóch stronach sceny stoją dwie postaci, dwa Demony: kobieta i mężczyzna – z białymi twarzami, w koronkach pozornie skrywających ich cielesność. Będą nas intrygować i wodzić na pokuszenie przez cały spektakl. Przez uchylone drzwi na scenę wkraczają kolejne postaci: Człowiek, który odtąd będzie krążył pomiędzy ascezą i napomnieniami życiowymi ze strony Osła a kuszącymi go Fortuną, Światem, Czasem. Ten spektakl, pełen alegorycznych figur, opowiada w swej istocie o ludzkim żywocie, pełnym pokusy, pychy światowej, zatraceniu się w doczesności oraz fizycznych (ach, jakiż pyszny fragment o chorobach wenerycznych Krakowa!), jak i duchowych tego konsekwencjach. I o tym, że śmierć jest najbardziej sprawiedliwą instytucją na tym świecie.
Choć wydaje się, że rozmowy o śmierci i przemijaniu życia ludzkiego są cholernie poważnym tematem, chyba jednak nie sposób ich toczyć bez szczypty ...groteski. Tu nawet dwie szczypty. Poezja Symplicjana pełna jest napomnień, wręcz porad towarzyszących każdej czynności wykonywanej przez człowieka, ale jakże rześko brzmią słowa, które wypowiada w jednym z wierszy „ogniła głowa"! Jakże rubasznie toczą się wersy o chorobach, które dotknęły krakowskich lubieżników! Świetnie z ciężarem tych słów poradzili sobie aktorzy: wspaniały Jan Mancewicz, znakomita Ewa Breguła, perfekcyjna Monika Gigier, doskonały Mateusz Dewera, cudownie diaboliczny jako Czas Jacek Milczanowski, fenomenalny Bartłomiej Zdeb, świetny jak zawsze Robert Żurek. Jeszcze te kostiumy (przygotowane przez Monikę Gigier): ascetyczne Człowieka i Osła, bardzo symboliczne Czasu i Świata, nieoczywiste Fortuny vel Śmierci. Postaci często skrywają się za rekwizytami i maskami (przygotowała Agnieszka Dziedzic), które jednocześnie ukazują barokowy przepych i groteskowo nawiązują do symboli vanitas (jak na przykład ta mała koska, którą Fortuna-Śmierć tak radośnie ścina żywot Człowieka).
Najbardziej symboliczna, nawet bardziej niż twórcy przewidzieli, jest finałowa scena strojenia człowieczego truchła: alegoryczne postaci na ziemi układają kształt zmarłego z rekwizytów: maski (symbolizującej ludzką czaszkę), kija z różańcami, tarki z ikoną Matki Boskiej i bogato złoconych wisiorów. Pamiętaj, człowieku, o śmierci! Nikt nie przewidział, że scena będzie bardziej dosłowna: zagubiony, biegający w popłochu po scenie pająk nagle znalazł się na tak zbudowanym człowieczym truchle. Jakby mówił cytat ze spektaklu:
„Człowiecze zginiesz z tej przyczyny, żeś nie pilnował ostatniej godziny".
Sceneria Muzeum Archeologicznego dodaje przedstawionemu spektaklowi nieoczywistości. Pogoda w każdej chwili może się zmienić, choć nic tego nie zwiastuje. Dźwięk niesie się dalej, pięknie brzmi Vivaldi w tej przestrzeni, która go niczym nie ogranicza! Ale nie tylko dźwięk – także rytm. Rytm, który przepływa przez cały spektakl, przez postaci, przez rekwizyty i wybrzmiewa w zamykaniu i otwieraniu wachlarza. „Manelle" to spektakl, którego rytm tworzy wewnętrzny krwiobieg. Ten rytm pulsuje przez całe przedstawienie. Warto nastroić się na jego częstotliwości.