Czterdzieści dni

Słowa Hamleta to zapewne najlepsze i najpełniejsze życzenia dla teatru na jego święto

Święto teatru. Fragment z Szekspira będzie najstosowniejszy na tę okazję. Hamlet o posłannictwie teatru: "Wszystko bowiem, co przesadzone, przeciwne jest zamiarowi teatru, którego przeznaczeniem, jak dawniej tak i teraz, było i jest, służyć niejako za zwierciadło naturze, pokazywać cnocie własne jej rysy, złości żywy jej obraz, a światu i duchowi wieku postać ich i piętno" (tłum. Józef Paszkowski). Potrzebna jest jeszcze i nieodzowna wolność twórcy, ta wewnętrzna i zewnętrzna.

Czy znalazłem w ostatnim czasie przedstawienia na scenach warszawskich (bo tylko o tych mogę pisać), które wypełniają szekspirowskie życzenia? To moje bardzo subiektywne spojrzenie. Na pewno premiera sprzed kilku dni: "Historia Jakuba" Tadeusza Słobodzianka w Teatrze Dramatycznym (Scena na Woli) w reżyserii Ondreja Spišáka (na zdjęciu). Historia księdza, który podejmuje się misji trudnej, niemal niemożliwej do wypełnienia - połączyć dwie nitki swojego życia: żydowską i polską, katolicką i judaistyczną. Siłą spektaklu jest znakomite aktorstwo wszystkich, bez wyjątku, a szczególnie Łukasza Lewandowskiego, który perfekcyjnie oddał emocjonalność swojego bohatera: łatwość wzruszania się i wpadania we wściekłość, a nawet w histerię; bunt i rezygnację. Ale też jego głęboką wiarę, dobroć i naiwność. I tak właśnie emocjonalny jest ks. Romuald Jakub Weksler Waszkinel, którego losy jako dziecka Holokaustu, uratowanego przez polską rodzinę, zainspirowały Słobodzianka do napisania tej historii. Znam Romka (Jakuba) od dwudziestu lat. Przyleciał z Izraela specjalnie na festiwal "Gorzkie Żale" i 21 marca obejrzał spektakl, zaakceptował wizję twórców.

W Teatrze Narodowym "Idiota" Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Pawła Miśkiewicza. Nawiązałem kontakt z tym spektaklem w czasie drugiego z nim spotkania. Okrutna wiwisekcja naszego człowieczeństwa, bardzo rosyjska i jednocześnie uniwersalna. Na Dużej Scenie Słowacki i Mickiewicz.

Iwan Wyrypajew gdziekolwiek wystawi sztukę, czy to w Powszechnym, czy w Polonii, kąsa mnie Bogiem. A Piotr Cieplak w swoim Soplicowie (na wspak - "owocilpoS") w Narodowym, kąsa Polaków bardzo boleśnie, ale sprawiedliwie. We Współczesnym już od kilku lat grają "Hamleta" z mistrzowskim Borysem Szycem. A u Warlikowskiego wciąż nie schodzą z afisza niezniszczalne, prawdziwe, bardzo ludzkie "Anioły w Ameryce" Kushnera. Czy któryś z tych spektakli będzie grany jeszcze do Wielkanocy? Nie wiem. Jeśli tak, to polecam.

Święto teatru wypada zawsze w Wielkim Poście. Dziwne, mocno egzystencjalne, czterdzieści dni. W "Milczeniu o Hiobie" Piotr Cieplak próbował między innymi zrozumieć sens cierpienia. Czy można tę tajemnicę zgłębić, poznać, zrozumieć? Henryk Elzenberg pisał, że pocieszyć człowieka znaczy: w jego własnych oczach jego cierpienie podnieść do najwyższej godności.

Krzyż kojarzy nam się przede wszystkim z cierpieniem Jezusa i prowadzi do pytania o sens cierpienia. Przejmująco o tym pisał Antoni Gołubiew w "Listach do przyjaciela". Pytał Boga: dlaczego dopuściłeś tyle cierpienia, dlaczego z tylu możliwych światów ten właśnie zrealizowałeś? "Ty nam to powiedziałeś, że człowiek stworzony został do szczęścia, nie do cierpienia; że sam przywołał swój ból słabością i grzechem, że się odwrócił od Ciebie, wybrał udrękę i zło, miast tego życia, które dlań przeznaczyłeś; że nadal w zaślepieniu czyni to samo. Lecz przecież... przecież nie uczynił tego pragnąc cierpienia, szukał przecież radości i szczęścia. A może było inaczej? (...) Dlaczego tak jest, dlaczego cierpią dzieci, dlaczego męczą się nieświadomi. (...) Nie pojmujemy, ale właśnie dlatego jest nam tak ciężko. Mimo całej ufności, na jaką się zdobyć możemy, świat przedstawia się nam jak zagadka, tragiczna i okrutna zagadka". Tym bardziej że cierpienie nie zawsze uszlachetnia i podnosi. Bywa, że dzieje się odwrotnie: ludzie w cierpieniu degenerują się i więdną; cierpienie sprowadza nieraz załamania i bunt, niewiarę, rozpacz, a czasami nienawiść.

Podobno ks. Józef Tischner, ciężko chory na raka gardła, wychudzony, na wózku inwalidzkim, przyjęty przez Jana Pawła II w czasie krakowskiego etapu pielgrzymki, napisał papieżowi na kartce, bo nie mógł już mówić, dwa słowa, piorunujące, wręcz powalające: "Nie uszlachetnia!", i miał na myśli cierpienie. Wykrzyknik dopisałem sam. W "Myśleniu według wartości" ks. Tischner napisał, że cierpienie jest podstawowym faktem ludzkim, a nawet czymś więcej: "jest próbą człowieczeństwa człowieka, próbą jego wewnętrznej prawdy. Przechodząc przez tę próbę, człowiek okazuje się takim, jakim jest. Jego maski opadają, traci sens wszelka gra".

Może jest tak, jak chce Simone Weil. Według niej cierpienie nie musi być wytłumaczone. Ten pozorny brak objawia bowiem wielką wartość cierpienia niewinnych. Bóg, który jest niewinny, jakby akceptował zło w stworzeniu. Cierpienie uczy współodczuwania z bliźnim, uczy także odróżniać rzeczy istotne od nieistotnych; kruszy w człowieku zarozumiałość i pychę, a przede wszystkim uczy widzieć świat z innej perspektywy. Chrześcijanin powie, że z perspektywy Krzyża. To ważne, bo afirmacja samego cierpienia byłaby fałszem. Krzyż jest symbolem i znakiem naszego zbawienia - to ofiara Chrystusa. Bóg nie chce cierpiętnictwa, bo cierpienie nie jest dobrem; ostatecznie czystość ofiary Chrystusa łączy się z brudem zbrodni. Bóg chce, abyśmy poznali i zrozumieli cierpienie Chrystusa.

W Wielki Piątek adorujemy Krzyż, przeżywamy jakby na nowo Mękę Pańską. Wykonało się! Spełniona misja: wypity kielich, przebyte konanie, zbawienie świata, zwyciężona śmierć, pokonany grzech, otwarta brama życia, zyskana wolność. Paschalny paradoks Krzyża, który oznacza nasze zbawienie - przejście ze śmierci do życia. Kres w wierności i miłości jest spełnieniem. A jednak człowiek zawsze będzie buntował się przeciw cierpieniu i śmierci, bo są one niepojęte i niesprawiedliwe, ale i nieuniknione. Dosięgną każdego z nas. Buntować się jednak trzeba, choćby wtedy, kiedy dzieje się krzywda zadawana przez człowieka człowiekowi. Krzyż Wielkiego Piątku wprowadza nasz naturalny bunt na tory milczenia wobec tajemnicy i na tory nadziei, która zawieść nie może.

Anioł mówi u Kushnera i Warlikowskiego, że Bóg, stwarzając nas, wyzwolił "uśpioną twórczą energię postępu". "To z wami narodził się Wirus Czasu. (...) Macie Myśli. I macie Wyobraźnię". Co z tym zrobicie? - zdaje się pytać anioł. A niebo jest jak San Francisco: "Dom za domem rosną tam na wzgórzu. Od Szczytu aż po brzegi Zielonej Lustrzanej Zatoki. (...) Falujący krajobraz, nad którym Zawisła Groźba Sejsmicznej Katastrofy. Tym piękniejszy, że jutra niepewny. (...)". Anioł mówi, że Bóg nas opuszcza jako nieudane dzieci. Nie wiemy dokąd poszedł. "Sfrustrowani, niechciani, zastygliśmy w oczekiwaniu. Nasze najpiękniejsze domy, najsłodsze winnice, zszarzały i uschły z tęsknoty za Nim". Anioł nie jest tu może w pełni ortodoksyjny z katolickiego punktu widzenia, ale wizja paruzji, oczekiwania na Jego powtórne przyjście, jest tożsama z dogmatem chrześcijańskim. To przecież oczekiwanie na Zmartwychwstanie.

ks. Andrzej Luter
E-teatr
31 marca 2017
Teatry
TR Warszawa

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...