Czuję się artystą

rozmowa z Ingmarem Villqistem

Rzadko się zdarza, że dramatopisarz sam reżyseruje swoją sztukę i jeszcze tworzy do niej scenografię. Trzeba do swojego tekstu podchodzić z dystansem i mieć w sobie dużo pokory, by w ten sposób pracować. Inaczej się pisze tekst przeznaczony do czytania, a inaczej ten, który ma być pretekstem scenicznej realizacji

Anna Hazuka: Jak to się stało, że prapremiera Pana najnowszej sztuki ma miejsce w bielskim teatrze? Czy był to zbieg okoliczności – miał Pan gotowy tekst i nadarzyła się okazja wystawienia go w Bielsku-Białej? Czy może napisał Pan dramat specjalnie dla bielskiego teatru i dla konkretnych aktorów?

Ingmar Villqist:
Od dłuższego czasu z dyrektorem bielskiego teatru – Robertem Talarczykiem chcieliśmy coś wspólnie zrobić. Tak się wspaniale złożyło, że Robert grał w moim debiucie w filmie fabularnym „Ewa” ( 2010) i stworzył tam piękną rolę. I już wtedy rozmawialiśmy na temat wspólnych planów. Dyrektor zaproponował mi zrealizowanie mojej sztuki w Bielsku. . I w ten sposób powstał ww tym roku tekst – jednoaktówka pod tytułem „Taka fajna dziewczyna jak ty”.

Jej tytuł się zmieniał, prawda?

Tak, tytuł był roboczy. Dopiero całkiem niedawno powstała jego ostateczna wersja.

A  czy pracował Pan metodą „pisania na scenie” przygotowując ten spektakl?

Tak, oczywiście. Było opracowywanie tego tekstu, skracanie go, dopisywanie. To jest po prostu efekt pracy z aktorem na scenie. W trakcie prób zwykle tekst się zmienia.

Tylko tu jest o tyle specyficzna sytuacja, że Pan reżyseruje swój własny tekst. Łatwiej czy trudniej pracować jest nad swoim dramatem?


Jeśli reżyseruje się swój własny tekst podchodzi się do niego w taki sam sposób jakby to był tekst innego autora.

Naprawdę tak się da? 

Oczywiście, że tak. Najważniejszy jest przecież efekt sceniczny więc konieczne są poprawki i ciągła praca nad tekstem. Bardzo ważne jest, by o tym pamiętać, zwłaszcza, gdy się realizuje swoje teksty.

A jak w ogóle zaczęła się Pana przygoda z teatrem? Ukończył Pan historię sztuki, pracował w galeriach sztuki współczesnej. Jak Pan w związku z tym trafił do teatru?


Splot nieprzewidzianych okoliczności i przypadków spowodował to, że dane mi było rozpocząć pracę w teatrze. W 1998 roku z moimi ówczesnymi studentami ze Studium Aktorskiego Zbigniewa Waszkielewicza zrealizowałem swoją jednoaktówkę „Oskar i Ruth”. I od tego się zaczęło. W 2000 roku zrezygnowałem z pracy w Narodowej Galerii Sztuki „Zachęta” w Warszawie, gdzie pełniłem funkcję wicedyrektora i poświęciłem się sztuce. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.

A czuje się Pan bardziej reżyserem czy dramatopisarzem? 

Trudno powiedzieć. Po prostu czuję się artystą.

Ale zaczął Pan od pisania czy reżyserowania?

Od pisania.

Wróćmy do bielskiej realizacji „Takiej fajnej dziewczyny…”. Czego się możemy spodziewać na scenie? Realizmu czy zabawy z formą?

Myślę, że ta jednoaktówka będzie połączeniem teatru psychologicznego z elementami zabawy. 

Proszę w takim razie uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić o czym ta sztuka będzie.


To jest historia dwóch sióstr, które mieszkają razem – wynajmują niewielką kawalerkę. Jedna z nich uprawia zawód, do którego nie chce się przyznać. I na tym tle dochodzi do różnego rodzaju komplikacji. To jest jednoaktówka, czyli forma krótka (spektakl trwa niewiele ponad godzinę), ale gęsta od wydarzeń. Dużo się dzieje. I odkrycie jednej tajemnicy, sprawiłoby, ze wszyscy wiedzieliby o czym to jest. Dlatego lepiej za dużo nie zdradzać. Na pewno łączy się ten tekst z moimi poprzednimi jednoaktówkami. Poruszam po raz kolejny problemy ludzi w jakimś sensie wykluczonych. 

Czyli lekkie i przyjemne to nie będzie?

Trochę będzie. I trochę lekkie i trochę przyjemne.

A jak wyglądała praca nad tym spektaklem? Pozostawiał Pan aktorom miejsce na improwizację?

Na improwizację absolutnie nie. W teatrze nie ma mowy o improwizacji. Praca była niezwykle ciekawa i jestem z niej bardzo zadowolony. W tym teatrze panuje świetna atmosfera, jest bardzo dobra organizacja i jestem pełen podziwu dla profesjonalizmu ludzi, którzy tu pracują. I bardzo dużo dobrego chcę powiedzieć o aktorkach, z którymi pracowałem – o Pani Ani Guzik i Pani Marcie Gzowskiej-Sawickiej. Zresztą Pani Ania grała w moim filmie – „Ewa” – i tam stworzyła też piękną rolę. Także bardzo się cieszę z tej obsady. Praca nad tym spektaklem nie była łatwa. Wymagała od artystek dużo aktorskiej dyscypliny.

W Bielsku – Białej Pan wcześniej bywał? Zna Pan trochę to miasto?

Tak, z Bielskiem mnie łączą dość silne więzi. W latach 90. byłem członkiem rady programowej bielskiego BWA. Przez wiele lat byłem w jury Bielskiej Jesieni – konkursu malarskiego. Bardzo szanuję Panią Dyrektor Agatę Smalcerz za to, że stworzyła w Bielsku taka galerię. A potem – w tym teatralnym okresie mojego życia, byłem w jury Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych w Gdyni i tam nagrodziliśmy sztukę „Żyd” bielskiego teatru – sztukę, która podejmuje niezwykle ważny problem. Znam wielu malarzy, plastyków z Bielska. Przyjaźnię się też ze świetnym poetą bielskim – Mirosławem Bochenkiem. Wiele tu mam prywatnych kontaktów i wspomnień, zwłaszcza z wakacji, które spędzałem w dzieciństwie w pobliskiej miejscowości – Wilkowice. W latach 80. I 90. byłem też zafascynowany Beskidami, także Bielsko odwiedzałem często. Stąd jest zresztą blisko i do Katowic i do Warszawy, także nierzadko tu przejeżdżam. Bielsko ma piękną architekturę. Jest tu wiele architektonicznych perełek.

Pan na to miasto może spoglądać fachowym okiem historyka sztuki. Robi Pan zresztą też scenografię do „Takiej fajnej dziewczyny…”, prawda?

Tak. Do niektórych swoich jednoaktówek robię scenografię. Są to minimalistyczne projekty.

Z tego wynika, że nad bielską „Taką fajną dziewczyną…” pracował Pan samodzielnie. 

Faktycznie, rzadko się zdarza, że dramatopisarz sam reżyseruje swoją sztukę i jeszcze tworzy do niej scenografię. Trzeba do swojego tekstu podchodzić z dystansem i mieć w sobie dużo pokory, by w ten sposób pracować. Inaczej się pisze tekst przeznaczony do czytania, a inaczej ten, który ma być pretekstem scenicznej realizacji. Innych środków trzeba używać. To, co jest ciekawe w lekturze dramatu, w przełożeniu na scenę może okazać się długie i nudne. Dlatego tak ważne jest podchodzenie do swojego tekstu, jak do tekstu innego autora.  

Inaczej jest, gdy dramatopisarz współpracuje z reżyserem nad jakimś spektaklem. Wymieniają poglądy, mogą dyskutować, konsultować się i nawzajem się inspirować. Pan z kimś dialogował podczas pracy nad bielską realizacją?

Nie odczuwam potrzeby dyskutowania z kimkolwiek na temat moich sztuk. To jest mój świat i dzielę się nim z czytelnikiem i z publicznością.

Anna Hazuka
Dziennik Teatralny
15 listopada 2010
Portrety
Ingmar Villqist

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...