Czwórka na piątkę

"Kwartet dla 4 aktorów" - reż. M. Neinert - Teatr Korez w Katowicach

Zaczyna się prosto, wręcz ascetycznie: cztery krzesła i stół. Nic więcej. Bez muzyki, bez efektów świetlnych. Na scenie zbierają się aktorzy ubrani w czarne koszulki i spodnie. Po chwili dość bezładnej krzątaniny zajmują miejsca na krzesłach i zamierają w bezruchu. Publiczność czeka. Wreszcie trochę oklasków na zachętę. Jednak aktorzy zrywają się w wybranym przez siebie samych momencie i tak na prawdę nie wiemy, czy spektakl zaczął się właśnie teraz, czy wcześniej, czy może... wcale?

"Kwartet dla 4 aktorów” w Teatrze Korez to próba zburzenia skostniałego pomnika teatru jako Instytucji Kultury Wzniosłej przez wielkie „K” i wielkie „W”. Sztuka napisana przez Bogusława Schaeffera daje duże pole do popisu aktorom. Nie posiada fabuły w powszechnie przyjętym tego słowa znaczeniu. Obserwujemy spotkanie czterech aktorów, których zadaniem jest i owszem gra, ale iluzja burzona jest raz po raz poprzez zwracanie się do siebie po imieniu, wbieganie na widownię i zaczepki skierowane ku konkretnym osobom z publiczności. Nikt nie może się czuć bezpieczny, bo albo buta, albo torebkę zabiorą i użyją jako rekwizytu. Żarty bywają niewybredne, docinki wykorzystują stereotypy i fizyczne odstępstwa od kanonów piękna, ale wszystko to uchodzi płazem wśród powszechnej wesołości.  

Doszukiwanie się głębszych sensów wydaje się bezcelowe. Przedstawienie to służy ukazaniu kunsztu aktorów i dobrej zabawie. Komentarze, gesty i inne improwizacje budowane są ku uciesze publiczności. Doskonałe wykorzystanie charakterystycznych cech fizyczności aktorów jako podstawy do przytyków i osiągania efektów komicznych, to duży atut tej interpretacji. Sceny bywają absurdalne i nierzeczywiste, innym razem „z życia wzięte”. Niezapomniane wrażenia wywołuje, opowiadana w klimacie męskiego wieczoru zwierzeń, historia uroczystego powitania Sekretarza Gierka w trzech. Trzeba przyznać, że kolejne wersje (w miarę następujących po sobie opróżnianych szklaneczek) nabierają rumieńców. 

Dialogi nierzadko zaprzeczają regułom logiki. Słowne gry, łapanie się za słówka, równoległe mówienie na kilka tematów, które pod koniec nagle łączą się w jeden – budzi to skojarzenia z budową utworów muzycznych. Pojawiają się też partie wokalne. Tam, gdzie z powodu uroczystych min aktorów spodziewalibyśmy się poważnej pieśni, natrafiamy na utwór o tekście równie wzniosłym, co radosna twórczość dzieci bawiących się na podwórku. O tym, że współczesna muzyka popularna również zmierza w tym kierunku na razie przemilczmy.  

W „Kwartecie” wykpiwa się wszystko, co w zasięgu ręki lub myśli. Otrzymujemy teatr przyziemny, ludzki, gdzie nie ma dystansu i poczucia nietykalności między widzem a aktorem. Brakuje sztywnej ramy, zamiast niej króluje nieprzewidywalność. Nie każdemu musi to odpowiadać, ale bez wątpienia jest to świetna odtrutka na bufonadę i drętwotę kanonicznych przedstawień teatralnych. Chociaż spektakl ma za sobą już długi staż, jego powodzenie najlepiej świadczy o tym, że wciąż jest potrzebny i nie traci swej obrazoburczej aktualności.

Agnieszka Burek
Dziennik Teatralny Katowice
9 grudnia 2009

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia