Czy Józef K. to naprawdę ja?

„Ambasada" – Teatr Usta Usta – 15. Festiwal Spoiwa Kultury

W Szczecinie zakończył się właśnie 15. Festiwal Teatralny „Spoiwa Kultury". Tegoroczna edycja odbywała się pod nieco przewrotnym hasłem GOŚĆ/INNOŚĆ. Wszyscy uczestniczący w wydarzeniu twórcy reprezentujący aż 14 krajów podjęli problematykę szeroko rozumianej relacji pomiędzy zaproszeniem a wykluczeniem, bliskością a wyobcowaniem i prezentowali jej wieloaspektowość z imponującym entuzjazmem oraz kreatywnością. Jedna z festiwalowych propozycji wzbudziła wśród widzów szczególne emocje. Chodzi o odgrywany cyklicznie przez cały czas trwania festiwalu spektakl-happening zatytułowany „Ambasada".

Już sama zapisana na bilecie informacja, nakazująca wybierającemu się na spektakl widzowi wypełnienie internetowej ankiety budzi zastanowienie. Towarzyszące mu wątpliwości okazują się jednak niczym w porównaniu z przyprawiającym o dreszcz niepokojem, jaki narasta podczas odpowiadania na kolejne zadawane nam pytania, takie jak: „Czy robienie niebezpiecznych rzeczy sprawia, że czujesz się dobrze?", uzupełniania pól wymagających podania swoich dokładnych danych i zwierzania się z tej – chyba najbardziej intymnej informacji – kogo kochamy. Gonitwy myśli, jaką napędza ta niecodzienna ankietowa machina nie sposób już zatrzymać. Jadąc na spektakl zastanawiałam się nad tym, komu i do czego potrzebne będą takie informacje, a przez głowę przemykały mi kolejne niepokojące obrazy, które – jak miało się za chwilę okazać – znalazły swoje uzasadnienie wraz z przekroczeniem murów tajemniczej Ambasady.

Podczas szczecińskiej realizacji przedstawienia wyreżyserowanego przez Wojciecha Wińskiego, widzowie zabierani byli na miejsce samochodem podstawionym dla nich przez ambasadora. Audiencja i cały proces ubiegania się o „azyl" miał miejsce w późnych godzinach nocnych, a zabytkowy gmach Urzędu Wojewódzkiego adaptowany na potrzeby spektaklu, jednorazowo otwierał swoje podwoje wyłącznie dla czterech osób. Wchodząc do Ambasady wraz z trzema innymi uczestniczkami natychmiast zrozumiałam, że w tym miejscu kończy się moja anonimowość. Powtarzające się wyczytywanie naszych nazwisk, grożenie kontrolą osobistą, sankcjami i odebraniem prawa do opuszczenia budynku narzucało skojarzenie z przekraczaniem granic na obcych kontynentach, podczas którego nieodmiennie czuję się naga w obliczu komputerów znających mój pesel, kształt linii papilarnych, a nawet odcień tęczówki.

Wszechobecna inwigilacja, wycelowane w twarz światło latarek, narzucany nam pośpiech, publiczne odpytywanie z najbardziej nawet intymnych, mrocznych tajemnic duszy, a nade wszystko ciemność i towarzyszące nam (naturalne dla nocnych godzin) zmęczenie, pozwoliły zbudować ponurą atmosferę rodem z „Procesu" Franza Kafki, więziennych przesłuchań przy Szucha czy wypełnionych krzykiem korytarzy szpitala psychiatrycznego. W tak skonstruowanym spektaklu nie ma mowy o spokojnej refleksji wysnuwanej z bezpiecznego, zacienionego miejsca na widowni. Widz nie tylko staje się pełnoprawnym uczestnikiem przedstawienia, ale wręcz zyskuje w nim pozycję centralną. To od niego zależy, jak rozwinie się akcja i nie jest to kwestia wyboru jednej z dwóch alternatywnych dróg. Spektakl buduje się na jego oczach, a on sam otrzymuje miano gracza. Jego lęki i słabości, obnażane przez kolejne testy, ankiety, zadania czy nieoczekiwane zwroty akcji, domagają się przewyciężenia, a osiągnięcie wspominanego „azylu", obiecanego na samym początku tej „gry" staje się celem, który naprawdę pragnie osiągnąć. Obserwując jak kolejni uczestnicy są po drodze odprawiani jako ci, którzy wykazali się zbyt dużą (jak na panujące tu zasady) dozą empatii, odczuwa lęk przed osamotnieniem, ale i satysfakcję, że jemu udało się „przejść na kolejny poziom".

Jak się jednak okazuje, obiecywany przez wszystkich azyl jest tylko iluzją, daleką fatamorganą, kafkowskim zamkiem, którego nigdy nie uda się osiągnąć. W miarę podróży przekonujemy się, że ważniejsze od dotarcia do celu jest samo przemierzanie labiryntu. W czasie wędrówki spotykamy zwariowanych naukowców, zdziczałych ludzi przeobrażonych w bestie, uwięzionych w przestrzeni imprezowiczów, lekarzy-psychiatrów, umierające na dżumę kobiety, szalonych strażników i dziwnych lokajów w liberiach. Ktoś w korytarzu do nas strzela, ktoś częstuje wódką, ktoś każe nam biec lub bezszelestnie przemierzać ciemności, na wyobraźnię najbardziej wpływa zaś to, czego nie widać, czyli dalekie echa wrzasków i huk tajemniczych maszyn mieszczących się w podziemnych przeciwatomowych schronach.

Imponująca dbałość reżysera – i jednocześnie jednego z autorów scenariusza – o szczegół, precyzja w operowaniu światłem, dopracowywaniu scenografii oraz kostiumów, a przede wszystkim – duże umiejętności i zaangażowanie aktorów zacierają w naszej świadomości fakt, że rzeczywistość Ambasady jest tylko „światem na niby". Powaga, jaką staramy się nadać swoim twarzom prędko ustępuje miejsca przerażeniu, a za kolejnymi skrzypiącymi drzwiami urzędu odnajdujemy...siebie.

Wędrówka przez korytarze urzędu zdaje się zatem odzwierciedlać naszą codzienną drogę do szczęścia. To wypełniona trudnościami, dramatami i nieustannym szamotaniem się w niesatysfakcjonującej rzeczywistości lekcja, która pomaga widzowi ujrzeć swoje prawdziwe oblicze i zrozumieć, że osiągnięcie poszukiwanego ideału nigdy nie będzie możliwe.

 

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
7 lipca 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia