Czy „Lalkę" można ożywić?
"Lalka" - reż. Wojciech Klemm - Teatr im. J. Słowackiego w KrakowieWidowiska reżyserowane przez Wojtka Klemma na ogół niosą z sobą zapowiedź nie tylko dobrego teatru, ale też ciekawego ujęcia spektaklu rzadko przebiegającego zgodnie z oczekiwaniami widzów i przeważnie zaskakującego ciekawymi konceptami. Adaptacja „Lalki" Bolesława Prusa na potrzeby sceny przez Tomasza Cymermana tylko to potwierdza.
Spektakl przy całej wierności powieści Prusa zmienił nie tylko sposób podania tego utworu, lecz także jego emocjonalność i reakcje odbiorców, a przy tym zwrócił uwagę na fakt, że arcydzieło opublikowane na przełomie ósmej i dziewiątej dekady XIX wieku, nadal w wielu aspektach życia społecznego jest aktualne, zawiera też w sobie pytania, które jak dawniej budzą emocje i domagają się odpowiedzi, choć nie te i nie takie, jak przed przeszło 130 laty.
Zaprezentowana na deskach Dużej Sceny adaptacja jest zdecydowanie udana, choć równie zdecydowanie długa, bo trwa niemal 4 godziny. W tym czasie widz ma okazję podziwiać architekturę sceny, która pozostaje niezmienna od pierwszej do ostatniej minuty spektaklu. Stanowi ją szkielet budynku, w którego pomieszczeniach, umieszczonych na scenie, pod nią, nad nią, a także obok niej, rozgrywają się poszczególne sceny przedstawienia.
To dziwne miejsce raz staje się sklepem Wokulskiego, innym razem mieszkaniem Rzeckiego, by za moment zmienić się w mieszkanie Łęckich czy kamienicę, w której mieszka baronowa Krzeszowska i pani Stawska. To miejsce spotkań ludzi z różnych warstw społecznych, reprezentujących też odmienne narodowości, poglądy, mających inne marzenia, plany na przyszłość, problemy. Tłem tych spotkań jest miasto nocą umieszczone za konstrukcją architektoniczną, na tyłach sceny, piękne, tajemnicze, rozświetlone blaskiem latarni, ale też, jak każda miejska przestrzeń o tej porze, będące zapowiedzią niebezpieczeństw i niespodzianek.
Klemm i Cymerman w zasadzie pozostali wierni przekazowi Prusa, ale jest to dość przewrotna wierność. Ich postacie grają role rozpisane przez powieściopisarza, przekazując zgodnie z literą tekstu marzenia i plany głównych postaci, wskazując podstawowe problemy polskiego społeczeństwa końca XIX wieku, zbierając w przestrzeni sceny wszystkie wątki tytułowej lalki, które u Prusa się pojawiają, poczynając od motywu utożsamianej z nią Łęckiej, a na zabawce córki Krzeszowskich kończąc. Warto przy tym wspomnieć, że w zamieszczonej na stronie internetowej teatru informacji o spektaklu, jej autorzy skupiają się przede wszystkim na lalce jako przedmiocie i tym, co można, a czego nie da się z nią zrobić. Perspektywa specyficzna, przy czym w wielu aspektach budząca mój zdecydowany sprzeciw. Z twierdzeniem, że lalki nie można ożywić, nie zgodziłby się zapewne ani Carlo Collodi, ani też żaden szanujący się znawca losów Pinokia. Przeczy też temu gra Karoliny Kazoń odtwarzającej rolę panny Izabeli. W przeciwieństwie do książkowej Łęckiej aktorka w niczym lalki nie przypomina. Jest żywą, bardzo atrakcyjną dla płci odmiennej, charakterną i przyciągającą uwagę widzów postacią, więcej jako osobowość mającą wspólnego ze współczesnością niż z wiekiem XIX.
Jej gra jest interesująca właśnie dlatego, że postać stworzona przez nią nijak do koncepcji Prusa nie pasuje i ten brak dopasowania sprawia, że zwraca uwagę odbiorców na uniwersalne problemy wiążące się z zaangażowaniem emocjonalnym, uczuciami, fascynacją i zauroczeniem płcią przeciwną. Twórcy zadbali o bardzo precyzyjne dopasowanie aktorów do odtwarzanych ról, zarówno nakreślonych zgodnie z literackim pierwowzorem, jak i wykreowanych zupełnie odmiennie, uzyskując ciekawy, a przy tym specyficzny efekt, nie tylko zdecydowanie ożywiając w ten sposób adaptację, ale też kierując uwagę patrzących na nowe, bardziej współczesne tory interpretacji dzieła Prusa.
Fenomenalny, aczkolwiek zupełnie odmienny od zapisanego w tekście powieści, jest Rzecki Marcina Kalisza. Zdecydowanie młodszy od oryginału, zdecydowanie bardziej energiczny, posługujący się delikatnym, bardzo wyważonym humorem językowym i sytuacyjnym, wyraźnie znoszący granicę między sceną a widownią, wciągający widzów w kreowany na scenie świat, zapraszający do próby jego zrozumienia i wyraźnie odciskający piętno swojej osobowości na kreacji całego scenicznego przekazu. Zdecydowanie go ożywia nadając mu ciepła i budząc w patrzących niekłamaną sympatię. Wyrasta też na równorzędnego partnera Wokulskiego w kreacji prezentowanego świata, choć w zupełnie innych jego aspektach.
Doskonałym odtwórcą roli Wokulskiego jest Mateusz Janicki kreujący postać człowieka zdecydowanego, silnego, który ma zasady, wie, czego chce i konsekwentnie dąży do celu, ale jednocześnie, choć doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jego dążenia dotyczące związku z Łęcką są w gruncie rzeczy pogonią za marzeniem i złudą, nie potrafi się z ich otrząsnąć. Umieszczony pomiędzy romantyczną uczuciowością i ideałami a pozytywistyczną trzeźwością działania i konsekwencją jest doskonałą formą postaci stworzonej przez Prusa, ale i człowieka współczesnego, targanego sprzecznościami i emocjami, często mającego problem z określeniem, kim w gruncie rzeczy jest i którą z możliwych dróg chce wybrać.
Trzeba przyznać, że zaprezentowane na deskach Dużej Sceny aktorstwo jest pierwszorzędne. Aktorskie kreacje są przemyślne, pełne naturalności, a jednocześnie nastawione na scenicznych partnerów, dzięki czemu spektakl jest wewnętrznie spójny i daje się odczytywać w dwóch rejestrach, tym tradycyjnym i tym współczesnym. Co ważne, można to robić jednocześnie, a przy tym zupełnie bezkolizyjnie, można też skupić się wyłącznie na jednym, dobierając zgodne z nim elementy konstrukcyjne i kreacyjne widowiska. Kontekst XIX wieku budują jednoznaczne, wyraźne i konsekwentne nawiązania do pierwowzoru, a także postacie przeniesione z tekstu Prusa na teatralną scenę. Współczesność zaś wyraźnie sugerowana jest przez stroje aktorów, zdecydowanie mieszczące się we współczesnej stylizacji modowej, ale jednocześnie wskazujące też określony poziom społeczny noszących je postaci i wyraźnie sugerujące związek między polską historią a dniem dzisiejszym mimo zmian, jakie w tej historii zaszły. Współczesność wyraźnie wskazywana jest też przez scenografię daleką od ukazania charakterystycznej dziewiętnastowiecznej zabudowy miejskiej z tłem wyraźnie wskazującym na przestrzeń współczesnego miasta i akcentami tak rozłożonymi w przywołanym tekście, by zwracały uwagę na odmienny w dzisiejszej rzeczywistości, ale z wielu powodów równie istotny kontekst kontaktów polsko-rosyjskich, interesów międzynarodowych i podejścia do nich wynikających zarówno z pochodzenia narodowego, jak i społecznego.
I właśnie te przesunięcia stanowią o pierwszorzędnej wartości tego widowiska. Dzięki temu, co na potrzeby adaptacji wydobyli z oryginalnego przekazu Klemm i Cymerman i dzięki temu jaką nadali temu formę, Prus broni się sam. Nie dlatego, że dobrze pasuje do polskiej mentalności, ale dlatego, że udało mu się napisać arcydzieło zawierające w sobie ciągle aktualny i dający się wydobyć potencjał, który współgra z tym, co dzieje się w naszej rzeczywistości. Kiedy widowisko zbliża się do końca, patrzący uświadamia sobie, że wprawdzie po 130 latach to samo to już jednak nie to samo, ale zauważa też, że ciągle w naszym świecie istnieją wartości, z którymi nie chcemy i chyba nie powinniśmy się rozstawać, o których warto pamiętać i o które należy dbać.