Czy Sołżenicyn ma rację bytu w teatrze?

"Wyspy Gułag" - reż: P. Ziniewicz - Teatr Dramatyczny w Białymstoku

Jaki sens ma adaptowanie na scenę "Archipelagu GUŁag" Solżenicyna, gigantycznego katalogu upodleń i okrucieństw w radzieckich lagrach? Jak to jaki?! - odkrzykną oburzeni. - Choćby edukacyjny! Uczący o zbrodniach, o których opinia publiczna niewiele wie albo łatwo zapomina. Przepraszam, ale wątpię.

Wątpię, by widowisko, w którym banda zezwierzęconych oprawców w mundurach przez dwie godziny znęca się nad bezbronnymi, obieranymi z człowieczeństwa, kaleczonymi na rozmaity sposób ofiarami, przynosiło pożyteczną wiedzę o mechanizmach zbrodni. Emocje budzi potężne, owszem. Czy zdrowe? Pytanie jest szersze; należałoby je zadać nade wszystko telewizyjnej ogólnopolskiej scenie, gdzie z lubością wyrywa się paznokcie patriotom - niezależnie od uczciwych intencji twórców i niewątpliwego faktu zwiększonej frekwencji przed telewizorami. 

Białostockie "Wyspy GUŁag" mają kapitalnie wymyśloną przestrzeń: kwadrat zasłany suchymi liśćmi, wielki dół zapadni pośrodku - i nic więcej. Za powściągliwością scenografii Izy Toroniewicz nie idzie jednak reżyseria. Piotr Ziniewicz nie chce pamiętać, że kolejny, w ten sam sposób obdzierany i wrzucany w czeluść trup w którymś momencie obudzi tylko obojętność. Że mnożone przykłady okrucieństw osłabiają poprzednie, a od nadmiaru tracą silę nawet najmocniejsze sceny, jak wstrząsający krzyk Aleksandry Maj po morderstwie nowo narodzonego dziecka. Także publicystyczna ironijka finału - enkawudziści żegnają się z nami niedawnymi słowami Putina z Westerplatte - zda się cokolwiek niegodna bezmiaru zła zagrzebanego w sołowieckim dole.

Jacek Sieradzki
Przekrój
26 listopada 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia