Czy takimi właśnie pozostajemy Kordianami?
„Kordian" - reż. Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w GdańskuKordian w reżyserii Adama Orzechowskiego nie stanowi prostego przełożenia dramatu Słowackiego, który posłużył raczej za punkt odniesienia i tło spektaklu. Autor umieścił tu również odniesienia do innych dzieł kultury, zaś sam oryginał próbował dostosować do współczesnej rzeczywistości.
No właśnie próbował... Niestety nie uniósł poprzeczki, którą sobie wyznaczył, a którą zdaje się być realizacja sztuki dotycząca dylematów i idei pokolenia, które w swoim dziedzictwie otrzymało transgeneracyjny przekaz mesjanizmu i walki narodowowyzwoleńczej. Pokolenia, które konfrontuje rzeczywistość swoich ojców z realiami zastanymi. Zabrakło tu jednak decyzyjności dotyczącej środków przekazu – swoistego sita licznych wizji autorskich – co znacząco wpływa na spójność odbioru. Tak więc mamy nagość, brutalność, Polską flagę i tekst Słowackiego – co brzmi raczej jak rzadki fetysz niż pomysł na inscenizację spektaklu. Większość kojarzy Słowackiego i Jego dramat, ale raczej niewielu umieściłoby w nim sceny zbiorowego gwałtu, homoseksualne pocałunki, czy taniec półnagiej aktorki z brokatem sypiącym się na pierwsze rzędy widowni.
W obsadzie Paweł Pogorzałek, Grzegorz Otrębski, Robert Ninikiewicz, Marcin Miodek, Michał Jaros, Piotr Biedroń, Magdalena Grzegolańczyk. Aktorzy bez wątpienia stanowią silny filar spektaklu nadrabiając reżyserskie niedociągnięcia. Wielogłos tożsamości Kordiana zdaje się zlewać w jedną postać, co z punktu widzenia warsztatu aktorskiego ukazuje ogrom pracy włożonej w kreowanie spójności postaci. Aktorzy płynnie przechodzą pomiędzy kolejnymi wcieleniami głównego bohatera, szatanów i odgrywanych przez siebie ról. Uwidacznia się to również w dyskusjach mających miejsce po opuszczeniu sali teatralnej. Kostiumy w podobnej tonacji większości aktorów (Magdalena Gajewska) podkreślające wspomniany wcześniej wielogłos.
Surowy wystrój sceny (Magdalena Gajewska). Fragmenty dramatu zapisywane na początku spektaklu wprowadzają widza w atmosferę wydarzeń. I choć wizualnie budzi to zaciekawienie, to symbolika odnosząca się do licznych pomysłów reżyserskich pozostaje mało spójna z samą treścią oryginału. Światło momentami zbyt agresywne – zwłaszcza w końcowych ujęciach. Zdecydowanie zbyt duży nacisk położono również na podkreślenie terroru poprzez lejącą się z każdej strony czerwoną farbę, którą dostrzec można na aktorach, ścianach, dekoracjach – generalnie wszędzie. O ile skoncentrowanie się na licznych tożsamościach Kordiana stanowiło centrum wydarzeń, o tyle nałożenie kolejnego mocnego akcentu jest dla widza po prostu przytłaczające. Nie chodzi tutaj o ciężar samej tematyki, bowiem Teatr Wybrzeże wystawił na swoich deskach wiele wspaniałych spektakli obejmujących zagadnienia trudne, czy niewygodne. Dotyczy to samej formy, która tym razem zdominowała treść.
To jasne, że głębsza refleksja nad dramatem prowadzić może do przykrych wniosków, że wciąż jesteśmy Kordianami, choć w nieco innym biegu wydarzeń. Zamysł więc dobry, ale wizja reżyserska – pomimo nadrabiania świetną jak zwykle w Teatrze Wybrzeże grą aktorską – niestety wypadła gorzej. Może lepiej byłoby stworzyć osobny spektakl dotyczący funkcjonowania pokoleń powojennych... Może lepiej wieszczy w to nie mieszać.