Czy to grzech?
"Białe małżeństwo" - reż. Krystyna Meissner - Wrocławski Teatr WspółczesnyBianka spowiada się klęcząc przy konfesjonale. Grzeszy się myślą, mową, uczynkiem lub zaniedbaniem. Miała brzydkie skojarzenia, zastanawiała się nad „tymi” sprawami. Rozmawiała o nich z Pauliną. Jej złym uczynkiem było to, że była kobietą. Ale najgorsze okazało się zaniedbanie: białe małżeństwo.
Dramat Tadeusza Różewicza „Białe małżeństwo" skupia się na problemie seksualności i nierówności kobiet i mężczyzn wobec tego aspektu życia. Ukazuje problemy dojrzewania, przedmiotowego traktowania ciała, walki z własnymi instynktami po to, by wyeksponować sferę duchową. Wydaje się, że pożądania nie można traktować jako integralnej części miłości, a potrzeby czułości lepiej nie okazywać zbyt wyraźnie.
Krystyna Meissner wykorzystała w swoim spektaklu różne, teatralne środki przekazu, które budują napięcie i tłumaczą jakie pobudki kierują zachowaniami bohaterów. Po bokach sceny stoją święte rzeźby, ale miejscem akcji jest mieszkanie Bianki. Przez pokoje przewijają się różni bohaterowie i poznajemy ich słabości oraz związki, jakie ich łączą i intrygi, które ich dzielą. Obserwujemy dość wyraźny podział na mężczyzn i kobiety. Oni, ubrani w garnitury opowiadają sprośne żarty w swoim towarzystwie, bezwstydnie patrzą na pośladki służącej. One - są raczej smutne, samotne, ale też naiwne, słabe, bez szacunku do samych siebie. Ojciec nie słucha Matki, nawet na nią nie patrzy, wiemy, że ją zdradza. Dziadek obdarowuje Paulinę prezentami i perwersyjnymi spojrzeniami, sadza ją sobie na kolanach, zabiera jej pończochy. „Szczęść Boże młodej szparze!" wykrzykuje na weselu. Sympatię widzów wzbudza jedynie Beniamin, który nie ulega zalotnej przyjaciółce Bianki, ani jej starej ciotce, ubranej w wyzywającą czerwień. Recytuje wiersze, łapie motyle, gra na gitarze – romantyk.
Matka biega po scenie dramatyzując i próbując zwrócić na siebie uwagę Ojca. Elżbieta Golińska naprawdę mocno wczuła się w tę rolę. Równocześnie drażniła i wzbudzała współczucie swoją naiwnością. Ciekawą postacią jest Paulina. Razem z Bianką czytają książki o seksie, dowiadują się, co to jest menstruacja, nieporadnie odkrywają swoją cielesność. Wydaje się ona zupełnie nieświadoma, beztroska, nie przejmuje się tym, jak patrzą na nią mężczyźni, sama ich prowokuje, ale to jej przypada najważniejsza kwestia w całym spektaklu. Kiedy Bianka wyznaje, że umówiła się z Beniaminem na „mariage blanc", ta wyśmiewa jej nieznajomość zasad jakimi rządzą się związki. Wpada w furię, która zmienia się w rozpacz. „Zrobili z nas laleczki porcelanowe, motylki, aniołki!" – wykrzykuje, złoszcząc się na niesprawiedliwość świata i to, jak traktowane są kobiety.
Bianka czuła to już wcześniej. Przerażona wizją, że każdym mężczyzną rządzi popęd, widziała różne rzeczy. Za każdym razem, kiedy obserwowała niejednoznaczne zachowania panów, wyobrażała sobie erekcję – ze spodni aktorów wysuwały się duże, sztuczne penisy. Kiedy napięcie na scenie stawało się nie do wytrzymania akcja przenosiła się do abstrakcyjnego świata, w którym pośród wody zalewającej połowę sceny, stał wielki konfesjonał. Naprawdę przerażająca jest scena w której oplatają go nagie kobiety, a męska postać z głową byka zaczepia je swoimi rogami.
Całkiem surrealistyczna jest także scena małżeństwa, kiedy goście ryczą jak zwierzęta. W końcu, po słowach „jesteś moja", następuje noc poślubna. Znikają czyste uczucia, Beniamin rozbiera się pedantycznie nie zwracając uwagi na pannę młodą. Paradoksalnie fakt białego małżeństwa staje się momentem kulminacyjnym i wzbudza prawdziwy wybuch pożądania - prawie dochodzi do gwałtu.
Po chwili przenosimy się w późniejsze czasy, zauważamy jak młodzi bezuczuciowo mijają się we własnym mieszkaniu. Wreszcie główna bohaterka staje na środku sceny i przez długą chwilę milczy patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Zaczyna zdejmować z siebie czarną, żałobną suknię, kapelusz, perukę. Woła męża. Beniamin zastaje ją zupełnie nagą i słyszy jej głos. Jak miał zrozumieć jej ostatnie słowa?
Spektakl został doceniony przez samego Tadeusza Różewicza, który przyznał, że obserwował przedstawienie ze wzruszeniem. Rzeczywiście, wiele znaczących słów pada w nim w bardzo emocjonalny sposób. Czytelne symbole tłumaczą niedopowiedzenia, a psychologiczne problemy możemy analizować spokojnie, bez natłoku niepotrzebnych rekwizytów. W spektaklu nieuzasadniona jest tylko czasem nadmierna ilość nagich scen, a momenty ze sztucznymi penisami wzbudzają raczej niesmak, chociaż są umotywowane.
Aktorzy sprostali zadaniu stworzenia na scenie przykrego nastroju niepogodzenia i nieokiełznanej rozwiązłości. Wyłonił się z tego wciąż aktualny obraz tematu tabu, o którym już możemy głośno mówić, ale wobec którego wciąż jesteśmy tak samo bezradni.