Czy wielbłąd może jeździć na rowerze?

"Zdobycie bieguna południowego",Teatr Śląski/"Interpretacje"

W zestawieniu z takimi sztukami, jak "Ogień w głowie" Mayenburga, "Kobieta z przeszłości" Schimmelpfenniga czy "Kop" Veiela i Schmidt, tekst Manfreda Karge wydaje się zupełnie nową jakością. Reżyser Grzegorz Kempinsky mówi, że to dramat o sile wyobraźni i poszukiwaniu celu, a zarazem próba odpowiedzi na pytanie "Jak żyć?".

Wizualnie jest to niezwykle piękne przedstawienie. Z sufitu spadają pióra z zastrzelonych przez Beaukmannową garłaczy, puste talerze zapełniają się pysznym migdałowcem, opatuleni w koce Słupianek z Frankieboyem siedzą w snopie niebieskiego światła, a w tle rozbrzmiewa głos śpiewaka operowego. Jedna ze scen - za pomocą efektów świetlnych i charakterystycznego dźwięku projektora - stylizowana jest nawet na fragment rodem z niemego filmu.  

Przezabawny jest moment, w którym bohaterowie uczą się zwrotów grzecznościowych. Kiedy głos lektorki z kasety pyta „Co słychać?”, Beaukmann odruchowo odpowiada „Dziękuję - w porządku”. Grzegorz Przybył obnosi na piersi kolejno: wizerunek Che Guevary, hasło „Black Power” i „pacyfę”. Zapada w pamięć scena karmienia Seifferta jajkami na twardo. Ostatni raz na polskich scenach jedzono je w „Dziadach” Swinarskiego. Swoje pięć minut ma także Maciej Wizner, który jako Frankieboy śpiewa „Strangers in the Night” Sinatry lub popisowo szczeka. Mile zaskakuje Marek Rachoń, który - miejmy nadzieję, że już na dobre – zerwał z manierą grania rodem z „Oskara i pani Róży”. Jego Buscher to cierpiący niewątpliwie na ADHD mięśniak o twarzy nieskażonej myśleniem. Ciągle powtarza, że chce mu się rzygać, pokazuje „fucki”, ale to właśnie on wygłasza popisowy monolog, w którym mówi, że chlebem powszednim bohaterów jest klęska, a chodzenie do pośredniaka porównuje do tkwienia po dziurki w nosie w gównie.

W ten świat, w którym białe, jednorazowe reklamówki mogą stać się krami lodowymi, a prześcieradło - lodowcem, coś boleśnie konkretnego wnosi Beaukmannowa w wykonaniu Aliny Chechelskiej. Zmęczona życiem bohaterka uważa, że dzieciak musi mieć ojca, a nie pajaca, jakiego robi z siebie jej mąż. Kiedy tłucze niemiłosiernie Beaukmanna upraną bielizną lub wspomina o tym, jak ludzie z frytą między zębami mówią o Bogu, zapominamy, że jesteśmy w teatrze. To właśnie za sprawą Chechelskiej i Rachonia z przedstawienia zapamiętujemy nie tylko fragment o wielbłądzie, który nie może jeździć na rowerze, ponieważ nie ma kciuka, żeby dzwonić.

Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice
9 marca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...