Czym dla "młodej klasyki" jest sprawa polska?
Opolskie Konfrontacje TeatralneDługo teatralni twórcy nie odważyli się zmierzyć ani z mitem samego Sienkiewicza, ani z jego dziełem narodowym pisanym "ku pokrzepieniu serc". Trzeba było dopiero Klaty, który z wielką namiętnością demitologizuje polską przeszłość - pisze Aleksandra Konopko.
Polska literatura klasyczna jest nasycona tematyką polskości i narodu. To wielka siła, z której z ogromną pasją korzystają teatralni twórcy. Sceniczna refleksja nad tym, jak dziś funkcjonuje pojęcie narodu i polskości, kusi kolejne pokolenia reżyserów. Dzięki tym tematom niejednokrotnie próbują definiować współczesność. Jedni robią to wyraziście i bezkompromisowo, inni bardziej zachowawczo. Jedno jest pewne - redefinicja pojęcia polskiego patriotyzmu i narodu jest jednym z najbardziej frapujących tematów dzisiejszego teatru i to nie tylko tego, który został określony przez Pawła Mościckiego mianem teatru angażującego (choć tego z pewnością szczególnie).
Powodem do przyjrzenia się, jak motywy narodowe funkcjonują w przypadku "młodej klasyki", było podczas tegorocznych Opolskich Konfrontacji Teatralnych przede wszystkim przedstawienie "Trylogia" w reżyserii Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Przyjrzeć się krytycznie społecznej sprawie i tożsamości polskiej próbował także Wiktor Rubin, realizując w Teatrze Polskim we Wrocławiu "Lalkę" Prusa.
Mity Sienkiewicza w rękach Klaty
Jan Klata jest reżyserem, który chyba najczęściej i najbardziej bezkompromisowo mówi w ostatnich latach o Polsce. Szukając odpowiedzi na pytanie, czym jest dzisiejszy patriotyzm, poddaje wiwisekcji kolejne narodowe przypadłości, mity, słabości. Przygląda się im przez pryzmat wydarzeń historycznych i współczesnych społeczno-politycznych zachowań. Wraca do przyczyny, czyli do dziejów narodu, badając jednocześnie, jak funkcjonuje nasza zbiorowa (ale też indywidualna) pamięć. Takie kategorie, jak choćby dyskurs martyrologiczny, polski katolicyzm, bohaterstwo czy ofiara, zderzane są przez niego na rozmaite sposoby ze współczesnymi problemami Polaków. Z tych tematycznych zbliżeń i powiązań powstaje najczęściej krytyczny obraz narodu i polskości.
Charakterystyczny dla Klaty jest fakt, że o sprawie polskiej opowiada najczęściej wtedy, gdy w swojej pracy zajmuje się właśnie reinterpretacją klasyki. Tak było od samego początku, kiedy w Wałbrzychu wystawił w 2003 roku "Rewizora" Gogola. Polsce i Polakom przyglądał się krytycznie także w kolejnych realizacjach klasyki: w "H." (według "Hamleta"), w " córce Fizdejki" według Witkacego, w "Fanta$ym" według Słowackiego, w "Szewcach u bram" (na podstawie "Szewców" Witkiewicza), a także w pewnym stopniu w "Sprawie Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej (ostatnie cztery wymienione przeze mnie inscenizacje opolanie mieli okazję obejrzeć w ostatnich latach właśnie podczas festiwalu klasyki polskiej).
W końcu przyszedł czas na zmierzenie się z "Trylogią" Sienkiewicza, którą oglądaliśmy kilka dni temu w Krakowie w ramach tegorocznej edycji Konfrontacji. To niecodzienne wydarzenie, bo powieść uznawaną za niesceniczną znamy przede wszystkim z filmów Jerzego Hoffmana. Długo teatralni twórcy nie odważyli się zmierzyć ani z mitem samego Sienkiewicza (którego z wielką erudycją zdemaskował w swoim czasie Gombrowicz), ani z jego dziełem narodowym pisanym "ku pokrzepieniu serc". Trzeba było czekać na Klatę, który z wielką namiętnością demitologizuje polską przeszłość.
Tu reżyser stanął przed wielkim wyzwaniem, ale także dostał spore pole do popisu. Nie dość, że miał okazję rozbić i zweryfikować mit samego pisarza, to także powalczyć ze wszystkimi zakorzenionymi w rodakach stereotypami i kalkami związanymi z bohaterami "Trylogii". Podejmuje się tego już na etapie doboru obsady. Wszystko jest odwrócone. Kruchą Basieńką jest u Klaty Anna Dymna, Oleńka w wykonaniu wyrazistej w spektaklu Barbary Wysockiej też nie jest delikatnym blond aniołkiem. Do tego jeszcze Krzysztof Globisz w roli Kmicica i 70-letni Andrzej Kozak jako Michał Wołodyjowski. Na takim kontraście zbudowana jest cała obsada.
Aktorzy mają szalenie trudne zadanie, bo po pierwsze, spektakl jest zbudowany na mocno zaakcentowanym szybkim rytmie, po drugie, wielu z nich gra po kilka postaci, co zmusza ich do nieustannej żonglerki rolami. Ponadto wszyscy tak naprawdę nie grają postaci Sienkiewicza, ale raczej grupę Polaków, którzy od czasu do czasu zrywają się do tego (u Klaty dosłownie ze szpitalnych łóżek), by owych bohaterów Sienkiewiczowskich naśladować. Aktorsko spektakl jest na bardzo wysokim i wyrównanym poziomie, ale to, że połączenie Klata plus zespół krakowskiego Teatru Starego sprawdza się znakomicie, reżyser udowodnił już swoją "Oresteją".
Z tekstem "Trylogii" Klata zmagał się wraz z dramaturgiem Sebastianem Majewskim. W czasie spektaklu słuchamy oryginalnych zdań, bo twórcy postanowili nic autorowi nie dopisywać. Ograniczyli się do wyboru najważniejszych fragmentów i stworzenia dialogów na podstawie wycinków oryginału Sienkiewicza. Język jest tu szalenie ważny, bo bez niego mit pisarza nie mógłby być poddany wiwisekcji. W każdym razie oglądamy na scenie fabułę złożoną z wszystkich trzech części powieści ("Ogniem i mieczem", "Potop", "Pan Wołodyjowski"). Reżyser znalazł dla nich wspólną przestrzeń. Jest to mieszczący się w kościele lazaret. W centralnym punkcie obraz Matki Bożej Częstochowskiej (dzięki aktorkom ożywa on w czasie przedstawienia niejednokrotnie, a Matka Boska staje się wówczas narratorem), z boku ambona, z której Tadeusz Huk jako ksiądz Kamiński rozpoczyna spektakl zawołaniem "Panie pułkowniku Wołodyjowski! Larum grają". Pod amboną trochę słomy (pozostałość po polskim Chochole?). Resztę przestrzeni zajmują szpitalne łóżka, na których w rozciągniętych dresach śpią nasi XXI-wieczni "polscy herosi".
Klata jak zwykle uderza w widza z dużą siłą. Najpierw obnaża fałsz Sienkiewiczowskiej prozy, budując ironiczne, chwilami wyjątkowo zabawne obrazy (jak ten, w którym postacie z "Trylogii" pędzą na niewidzialnych koniach dokładnie tak, jak to robili rycerze u Monty Phytona), by za chwilę śmiech ten zgasić przejmującą sceną jak ta, w której rozbrzmiewa "Bogurodzica" czy gdy Azja (Zbigniew W. Kaleta) strzela w tył głowy idącym ochoczo na śmierć Polakom, tak samo jak Rosjanie strzelali w Katyniu do naszych oficerów.
Spektakl Klaty to ostra rewizja tej części polskiej mitologii, jakiej dotyka "Trylogia". Rewizja, która paradoksalnie zresztą może jedynie uświadomić, jak bardzo walka z naszym narodowym stereotypowym myśleniem jest tak naprawdę walką z wiatrakami. Nie wygrał jej Gombrowicz, nie wygra prawdopodobnie i Klata. Z pewnością jednak wywoła na ten temat dyskusję, a w Polsce to już naprawdę dużo.
„Lalka” w rękach Rubina
Dużo mniej radykalnie o współczesnej Polsce opowiedział Wiktor Rubin, biorąc na warsztat "Lalkę" Prusa. Oczywiście nie miał w tym wypadku tak spektakularnego i nasączonego narodowymi mitami materiału jak Klata, jednak próbował go tak efektownym uczynić, co w efekcie poprowadziło go, niestety, na manowce.
Rubin skupił się na szukaniu w utworze Prusa odniesień do rzeczywistości XX i XXI wieku (reżyser widzi w "Lalce" analogie do tego, co dzieje się w Polsce i w Polakach, począwszy od 1989 roku). To poszukiwanie zmieniło się jednak w pogoń za kolejnymi scenami. Tak, by każda wnosiła coś teatralnie ciekawego, żeby wykorzystać w niej coraz to inne odniesienia, nawiązania. Stąd włączenie do spektaklu kilku dodatkowych utworów (m.in. fragmenty z Mickiewicza ("Dziady" cz. II), Schulza ("Traktat o manekinach albo Wtóra Księga Rodzaju"), Witkacego ("Szewcy), Grossa ("Strach) i Kazana ("Mordercy"), a także rozmaitych obrazów (zespół ludowy i dożynkowe wieńce, reprodukcja "Szału" Podkowińskiego, ogromna kilkumetrowa kukła, manekiny usadzone na fotelach wśród publiczności, kolejka dzieci oczekujących na miskę gorącej zupy wydawanej przez Wokulskiego w ramach charytatywnej akcji itp.).
Nagromadzenie takich elementów (szczególnie w drugiej części) stało się dla reżysera pułapką. Nie wzbogaciło treści w jakiś szczególny sposób, bo twórcy i tak w całym przedstawieniu krążą przede wszystkim wokół kilku pytań. Kim dzisiaj są polscy Wokulscy? Jak szukają własnej tożsamości? Jakie systemy ją kształtują? Pojawia się także pytanie o współczesną arystokrację i chyba zbyt prosta na nie odpowiedź stawiająca znak równości między tą grupą społeczną a dzisiejszymi celebrytami.
W spektaklu ukazano schematy społecznych manipulacji, jakie powołują do życia media (część scen odgrywa się w wielkiej ramie symbolizującej ekran telewizora). To one prowadzą do wydrążenia, jałowości, do tego, że społeczeństwo buduje swoją tożsamość, wzorując się na narzucanych przez media wzorcach. Wchodzenie w schemat, w obowiązujący nurt upodabnia ludzi do manekinów czy lalek, które są pociągane za sznurki zgodnie z obowiązującymi standardami rzeczywistości. Kukły utożsamiają masę - masową wyobraźnię, potrzeby, sposób funkcjonowania. To właśnie reżyser dostrzegł w utworze Prusa i przede wszystkim o tym opowiedział na wrocławskiej scenie.
Szkoda tylko, że forma przerosła zbyt mocno treść. Jeśli Rubin miał zamiar podjąć się społecznej krytyki, zabrakło mu zdecydowanie tym razem trochę więcej odwagi i bardziej radykalnych decyzji. W przedstawieniu nie widać ścierania się poglądów i racji, a bez tego trudno dyskutować o współczesnej Polsce.
(ml)