Czym się zajmuje rzeźbiarz w teatrze?

Rozmowa z Łukaszem Pipczyńskim

Przez jakiś czas myślałem o tym, żeby studiować scenografię, ale ostatecznie wybrałem rzeźbę, bo chciałem coś tworzyć własnymi rękami, a nie tylko projektować to, coś co później wykonają inni. Poza tym, od zawsze fascynował mnie rysunek i rzeźbiarstwo. Człowiek ma przed sobą blok materiału, który nie ma żadnej formy, ani treści i pracą własnych rąk nadaje mu kształt i znaczenie. Nieustanne mnie to zachwyca.

Rozmowa z Łukaszem Pipczyńskim - rzeźbiarzem, malarzem, modelatorem w Teatrze im. Juliusza Słowackiego.

Panie Łukaszu, gdzie się urodził główny bohater spektaklu „Smok" w reżyserii Jakuba Roszkowskiego? Proszę o nim opowiedzieć.

- Smok  ma ponad 6 metrów długości i 3 metry wysokości.
Podstawą do jego wykonania był korpus, który jest odlewem żywicznym z dinozaura, a konkretnie tyranozaura rexa. Naszymi teatralnymi, butaforskimi sposobami, przerabialiśmy go na smoka" tzn. zmienialiśmy mu paszczę, dorabialiśmy kolce i dodatkowe pazury, a na koniec go pomalowaliśmy.
Jako pierwsi, do pracy przystąpili ślusarze, którzy wykonali podest, na którym smok będzie wjeżdżał na scenę. Ja przystąpiłem do pracy na końcu.

Jest Pan modelarzem?

- Z wykształcenia jestem rzeźbiarzem, po krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, ale w teatrze maluje i robię butaforskie rzeczy.

Tzn.?

- Modelarskie. Maluję, wycinam, rzeźbię, wykonuje elementy dekoratorskie.

Jak długo Pan pracuje w teatrze?

- Na etacie jestem od jedenastu lat, ale współpracę z Teatrem Słowackiego, zacząłem, kiedy byłem jeszcze na studiach.
Kilkanaście lat temu, ówczesna dyrekcja, chciała zlikwidować pracownię sceno-techniczną i zlecać elementy scenografii na zewnątrz. Ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu, ale część ekipy z pracowni sceno-technicznej została już zwolniona i w międzyczasie znaleźli sobie inną pracę. Ponieważ już wcześniej coś dla teatru robiłem, zapytano, czy nie chciałbym dołączyć do zespołu, który właśnie powstaje.

Co Pan odpowiedział?

Od razu się zgodziłem. Ta praca była spełnieniem moich dziecięcych marzeń.
Można powiedzieć, że wychowałem się na zapleczu teatralnym. Moja mama jest plastykiem i przez 30 lat pracowała w Teatrze Bagatela, wykonując elementy scenografii.
Jako młody chłopak przyjeżdżałem do niej po szkole i pomagałem w malowaniu horyzontów, rzeźbieniu w styropianie, oklejaniu itd. Bardzo to lubiłem. Przez jakiś czas myślałem o tym, żeby studiować scenografię, ale ostatecznie wybrałem rzeźbę, bo chciałem coś tworzyć własnymi rękami, a nie tylko projektować to, coś co później wykonają inni. Poza tym, od zawsze fascynował mnie rysunek i rzeźbiarstwo. Człowiek ma przed sobą blok materiału, który nie ma żadnej formy, ani treści i pracą własnych rąk nadaje mu kształt i znaczenie. Nieustanne mnie to zachwyca.

Pamięta Pan swoje pierwsze zlecenie?

- Miałem wyrzeźbić jakieś głowy, ale szczegóły mi już uleciały. Pamiętam natomiast, że zostałem dość łagodnie potraktowany przez resztę zespołu, bo chodziłem jeszcze na zajęcia, zdawałem egzaminy i robiłem dyplom.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że teatr to nie jest zwykłe miejsce pracy. W naszej pracowni panują w nim rodzinne relacje. Możemy wszyscy na siebie liczyć. Nie mam tak, że się budzę i myślę „O jejku, znowu muszę iść do pracy!". Ja do tej pracy przychodzę z przyjemnością.
Oczywiście jest tej pracy bardzo dużo, ale jest ciekawa. Poza tym, wymaga od nas pewnej dyscypliny. Nie ma tak, że wstaję rano i jak mam wenę to rzeźbię i maluję, a jak nie mam, to nie. W teatrze obowiązują nas terminy i wena musi być zawsze.

Co Pan najbardziej lubi robić?

- Najlepiej spełniam się w dużych, typowo teatralnych formatach, w których mogę się twórczo wyżyć. Im większe wyzwanie, tym większa radość i satysfakcja z wykonanej pracy. A wyzwań nam raczej nie brakuje. Rzadko się zdarzają powtarzalne rzeczy. Najczęściej robimy prototypy, czyli coś, czego dotąd nie było. Scenograf przynosi pomysł, a my ten pomysł realizujemy od podstaw.

Od czego zaczynacie pracę?

- Pierwszym etapem naszej pracy nad scenografią, jest koncepcja techniczna. Całość musi być mobilna, lekka i łatwa w montażu. Tak, żeby można było szybko tą scenografię zdemontować i pomieścić w magazynie. To nie mogą być zbyt duże elementy, bo trzeba pamiętać o tym, żeby można je było wnieść przez drzwi, przewieźć windą itd. W hali jest na tyle miejsca, że można by było wszystko zrobić w jednym kawałku, tyle że nikt by tego nie wniósł do teatru. To jest takie ABC projektowania.
Mnóstwo elementów robimy ze styropianu, bo to jest materiał, który po pierwsze łatwo poddaje się obróbce, a po drugie jest lekki. Wbrew temu, co myślą niektórzy laicy, jest też dość trwały. Jeśli oczywiście, zostanie odpowiednio spreparowany, czyli oklejony i pomalowany.

Ile osób jest zatrudnionych w pracowni sceno-technicznej?

- W sumie pracuje w niej sześć osób. Dwóch stolarzy, dwóch ślusarzy i dwóch malarzy modelatorów.
W pierwszej kolejności do pracy nad scenografią przystępują ślusarze, którzy muszą zespawać ściany, podesty i schody. Ja maluję te konstrukcje specjalną farbą, żeby nie rdzewiały, potem wchodzą stolarze, które robią wszystkie drewniane elementy, a na końcu robimy butaforskie rzeczy.

Spełnia się Pan w teatrze jako artysta? Ostatecznie, to scenograf decyduje o tym, jak ma wyglądać wykonana przez Pana praca.

- Naszym zadaniem jest przede wszystkim współpraca ze scenografami. To oni są autorami projektów i wszystko co robimy, jest oparte na ich wizji. Ale to nie znaczy, że nie dodajemy nic od siebie. Scenograf przynosi projekty, ale to co finalnie z nich powstanie zależy od naszej pracy i talentów.

Jakie było największe wyzwanie z jakim Pan dotąd zmierzył?

- Taką wymagającą scenografką jest np. Agata Duda-Gracz. Często wymyśla skomplikowane rzeczy. Nie pamiętam dokładnie jak się nazywała sztuka, chyba „Porcelanka", ale musieliśmy do niej pokryć całą scenę sztucznym błotem. Czegoś takiego nie można oczywiście kupić. Trzeba to wymyśleć. No i jak to zrobić, żeby wyglądało wiarygodnie i było w miarę trwałe, bo nie chodzi o jedno czy dwa przedstawienia.

Udało się?

- Udało!

W jaki sposób to zrobiliście?

- Bazą do naszego błota była gąbka. Wydzieraliśmy kawałek po kawałku i utrwalaliśmy silikonem samochodowym. Na koniec kładliśmy farbę w kolorze błota. Było przy tym mnóstwo pracy, ale też niezła zabawa.
Innym spektaklem Agaty Dudy-Gracz, który doskonale pamiętam, był „Ojciec". Robiłem do niego rzeźby Jezusa, a konkretnie rzeźby aktora, który tego Jezusa grał. To były pełnowymiarowe formy odlane z człowieka, świetnie wykończone. Z powodzeniem można je było umieścić w galerii jako dekorację. Na każdy spektakl robiłem cztery takie prace, które podczas przedstawienia, były w spektakularny sposób rozbijane przez głównego bohatera. Wiele godzin pracy szło do kosza, a na następne przedstawienie, robiłem cztery kolejne rzeźby. Przez kilka lat, kiedy ta sztuka była grana, zrobiłem około dwustu sześćdziesięciu takich postaci. Ktoś mógłby powiedzieć, że poszły na zmarnowanie, ale na tym właśnie polega magia teatru, że wszystko się dzieje tu i teraz. W filmie wystarczy kilka dubli i scena może być odtwarzana miliony razy. W teatrze każdy spektakl jest niepowtarzalny. Wszystko musi się wydarzyć na nowo.
Dużym wyzwaniem są też zawsze bajki.

Dlaczego?

- Ponieważ wymagają bogatej scenografii i dużo rekwizytów, ale jest też przy nich dużo zabawy.
Widziałem się ostatnio ze znajomymi, którzy opowiadali o tym, nad czym w tej chwili pracują. To były poważne rzeczy. W pewnym momencie popatrzyli na mnie pytając „Łukasz, a ty co teraz robisz?". Odpowiedziałem, że smoka i owieczkę. Popatrzyli na mnie z uśmiechem i powiedzieli „Super! I jeszcze ci za to płacą!".
Warto dodać, że moja praca nie polega tylko na tworzeniu, ale również na niszczeniu. Zdarza się, że do naszej pracowni przyjeżdżają nowiutkie meble, a ja muszę z nich zrobić 120-letnie graty. Albo z nowych ubrań, zrobić stare, dziurawe, albo brudne szmaty, pokryte farbą i błotem.

Chodzi Pan do teatru jako widz?

- Chodzę, ale od razu się przyznaje, że nie patrzę na przedstawienie jak zwykły widz. Mam skrzywienie zawodowe i zamiast się zaangażować w spektakl, przyglądam się, w jaki sposób została wykonana scenografia. Może to trochę dziwnie zabrzmi, ale to ona gra dla mnie główną rolę, a nie aktorzy.
Bardzo lubię chodzić na pokazy przedpremierowe, bo po pierwsze mogę spokojnie się wszystkiemu przyjrzeć, a po drugie, ciekawa jest dla mnie dyskusja reżysera z aktorami. Przybliża to, co się ma wydarzyć na scenie. Inaczej się potem ogląda spektakl.

Na czym Pan był ostatnio?

- Na próbach do „Lalki" i na spektaklu: Kwiat paproci" do którego rzeźbiłem sporo elementów, m.in. grotę, rycerzy bez głowy i odlewy twarzy aktorki.

Od kogo Pan się uczył rzemiosła Panie Łukaszu?

- Moją pierwszą nauczycielką rzemiosła teatralnego była mama.
Kiedy przyszedłem do Teatru Słowackiego, bardzo mi pomógł Wojtek Kowalski, który pracował w teatrze 25 lat i miał ogromne doświadczenie. Chętnie się ze mną dzielił swoją wiedzą. Co wcale nie jest takie oczywiste. Nie wszyscy rzemieślnicy chcą zdradzać tajniki swojego warsztatu.

Pan się dzieli swoim doświadczeniem?

- Jeśli tylko jest taka możliwość, to bardzo chętnie. W tej chwili mam w pracowni asystentkę, studentkę Akademii Pedagogicznej, która robi dyplom z malarstwa. Jest u nas na 3-miesięcznym stażu, ale marzy o tym, żeby pracować w teatrze. Bardzo jej kibicuje, bo widzę, że w tym co robi jest mnóstwo pasji. Tylko taka osoba może być dobrym rzemieślnikiem teatralnym. Ktoś, kto szuka pracy „od" „do" albo chce, żeby mu konkretnie powiedzieć co i jak ma zrobić nie odnajdzie się w tym miejscu. Tu trzeba myśleć, wymyślać i tworzyć każdego dnia, nie oglądając się na zegarek.
Zwłaszcza przed premierą. Wtedy wydaje się, że wszystko jest w rozsypce. A później, jakimś cudem zawsze wszystko się udaje i jej efekt wow! Mogę być bardzo zmęczony, ale kiedy zobaczę efekty swojej pracy od razu wszystko mija.

Nie jest Panu przykro, że widownia nie wie kto tą pracę wykonał?

- Oczywiście bywa mi czasem przykro, że chociaż moje obrazy czy rzeźby znajdują się podczas spektaklu na pierwszym planie, to sam jestem anonimową osobą, ale taki jest los teatralnego rzemieślnika. Oklaski są dla scenografów. Ale większość scenografów potrafi się fantastycznie zachować. Przychodzą do nas po premierze i dziękują za pracę, którą wykonaliśmy. Niby prosty gest, ale dla nas wiele znaczy.

(-)
Materiał Teatru Słowackiego
5 listopada 2019

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia