Czyta, rozmawia, buduje

Rozmowa z ministrem Zdrojewskim.

Polacy nie czują mięty do książek. Zamiast w gmachu z prawdziwego zdarzenia Muzeum Sztuki Nowoczesnej gnieździ się w byłym pawilonie meblowym. Podobnie jak nagradzany na świecie stołeczny Nowy Teatr Krzysztofa Warlikowskiego z siedzibą w zajezdni śmieciarek. A jednak w kulturze idzie ku lepszemu - upiera się minister Bogdan Zdrojewski - z ministrem kultury rozmawia Mike Urbaniak.

Mike Urbaniak: Pozwoli pan, że zacznę od pytania, które przeraża każdego polskiego polityka: co pan ostatnio czytał?

Bogdan Zdrojewski: - Mnie pan tym nie przerazi. Wczoraj był to Miłosz, wybór poezji. Świetnie wydane wiersze w języku polskim i angielskim. Wcześniej wróciłem do monografii Beethovena.

Ale służbowo pan to czytał, czy dla przyjemności?

- Wyłącznie dla przyjemności. Biografię Fryderyka Chopina, wydaną z okazji jego roku, czytałem i służbowo, i z naturalnym zainteresowaniem. Dziś służbowo, poza oficjalnymi pismami, czytam także przysyłane scenariusze filmowe. Niestety te najsłabsze. Dobre przeszły pozytywną weryfikację w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej. Odrzucone lądują u mnie. Czytam lub przeglądam by nie lekceważyć ich autorów i w jakimś sensie by po prostu mieć wiedzę w tym niezwykle istotnym obszarze aktywności twórców. Staram się także znać twórczość osób przeze mnie nagradzanych. Tych najbardziej znanych, ale również młodych debiutantów, aspirujących do sławy, jak choćby jeszcze niedawno Dorota Masłowska.

Czyta pan w takim razie o wiele więcej niż przeciętny obywatel naszego kraju. Według badań czytelnictwa połowa Polaków nie bierze do ręki ani jednej książki w roku.

- Z czytelnictwem w Polsce rzeczywiście nie jest dobrze. Warto jednak odnotować, iż według najnowszych badań sam proces spadku czytelnictwa został zatrzymany.

Badań robionych przez kogo?

- Przez różne instytucje. Zarówno GUS, jak i wyspecjalizowane instytucje europejskie lokują Polskę, co prawda nadal niżej od krajów Skandynawii, czy też Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, ale już nie w końcu tabeli państw Europy. Jesteśmy w środku. Dobrze nie jest, ale proces degradacji polskiego czytelnictwa, przy pewnym wysiłku wszystkich stron, może wreszcie zostać w sposób trwały przezwyciężony.

Czyli nie podziela pan zaniepokojenia ludzi kultury, którzy napisali do pana list z apelem o zajęcie się tematem?

- Podzielam. Zwracam jedynie uwagę, iż adresatem tego listu są zarówno samorządy, szkoły, rodzina, jak również sami sygnatariusze listu. Minister kultury de facto odpowiada za prace jednej biblioteki - Biblioteki Narodowej. Zakupy nowości dla pozostałych placówek to obowiązek samorządów.

Ale jest jeszcze, panie ministrze, coś takiego jak programy ministerstwa, które mogą pewne rzeczy zmieniać.

- Zgadza się. Z tego też powodu każdego roku podnoszę ich znaczenie i zaangażowanie finansowe. To jednak dla resortu zadanie fakultatywne, a nie ustawowe. To, że przywiązuje tak wielką wagę do czytelnictwa wynika z przekonania, a nie z przepisów prawa. Przypomnę także, iż w ciągu pięciu lat prawie potroiłem nakłady na szeroko rozumiane czytelnictwo. Wprowadziliśmy nowy wieloletni program rządowy "Biblioteka+" o wysokiej wartości.

W ciągu kilku ostatnich kilku lat zdigitalizowaliśmy ponad 800 tysięcy pozycji i z przedostatniego miejsca w Europie wskoczyliśmy na piąte. Do tego dochodzą akcje społeczne, współfinansowane przez ministerstwo, wspomagające promocję czytelnictwa. Mam tu na myśli programy "Cała Polska czyta dzieciom", "Ojczysty, dodaj do ulubionych", "Weź kulturę na wakacje" czy ostatnio wielkie czytanie "Pana Tadeusza".

Publiczne czytanie "Pana Tadeusza" ma zwiększyć czytelnictwo?

- Wzięło w nim udział 50 miast. To chyba coś znaczy.

To jest tylko event.

- To prawda, ale cenny. W ten sposób pokazujemy, że czytanie jest ważne. Jeśli bierze w nim udział pan prezydent Bronisław Komorowski, aktorzy, celebryci, to mamy taką sytuację, w której czytelnictwo pojawia się jako temat w najważniejszych programach informacyjnych, co uważam za niezwykle istotne. W tym roku będziemy czytać "Zemstę".

A może coś nowszego? Wspomniana Masłowska?

- Proszę bardzo, jestem otwarty na propozycje. Chcę zresztą, żeby od przyszłego roku był konkurs na wybranie tytułu, który będzie czytany.

Dodam też, że w ramach moich konstytucyjnych obowiązków dominują zadania zdecydowanie mniej spektakularne, jak odzyskiwanie i ratowanie polskiego piśmiennictwa, dokonywanie zakupów tak cennych archiwaliów, jak na przykład Czesława Miłosza, Agnieszki Osieckiej, Zbigniewa Herberta, Jerzego Turowicza. To wymaga sporego wysiłku, nie tylko finansowego.

Pan mówi, że czytanie "Pana Tadeusza" jest eventem, a ja uważam, że ten list adresowany do mnie też jest eventem. Przecież w jego efekcie czytelnictwo nie wzrosło. Z drugiej strony negowanie wartości apelu, zwracającego uwagę na problem czytelnictwa w Polsce, byłoby jednak niepoważne.

A co się dzieje z gotowym przecież Wieloletnim Planem Czytelnictwa?

- Obywatele Kultury zwrócili się do mnie, żeby datą jego uruchomienia był 1 stycznia 2014 roku. Potrzebny jest czas na dodatkowe konsultacje i być może korekty. Ministerstwo jest jednak już dziś gotowe. Mało tego, nie czekamy na finalne ustalenia, lecz realizujemy wiele elementów programu, które nie budzą wątpliwości. Rozpoczęliśmy już bój o to, by ratując biblioteki szkolne, dać uczniom szanse korzystania z nich wtedy, gdy mają oni czas na czytanie, czyli w okresie ferii, wakacji. Przypomnę, że dziś biblioteki szkolne są właśnie w tym czasie zamykane.

Tymczasem upadłość ogłaszają kolejne wydawnictwa: Świat Książki, słowo/obraz/terytoria. To ostatnie twierdzi, że zostało dobite przez VAT na książki.

- Pięć procent? Nie sądzę. Zmiany na rynku wydawniczym to efekt bardziej globalnej konkurencji. Myślę także, że przerzucanie na administrację publiczną zasadniczego ciężaru promocji zakupowej nowości wydawniczych jest ścieżką do nikąd. To wspólna odpowiedzialność.

Przypomnę też, propos VAT-u, że sukcesem zakończyliśmy walkę, podjętą w ostatniej chwili, by chronić polski rynek wydawniczy zerową stawką VAT. I to przez maksymalny trzyletni okres finalny. Udało się, choć jedno veto mogło ten sukces zniweczyć. Stawka pięcioprocentowa to stawka najniższa. Obowiązuje już także na audio-booki. Teraz staramy się również o to, by tą stawką były objęte e-booki.

Panie ministrze, a jak panu idzie łapanka na dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich?

- Nie ma łapanki.

Rozmawiałem z trzema osobami, którym pan zaoferował dyrektorski fotel.

- Z kim?

Nie powiem.

- Po pierwsze dziś jest to inwestycja i instytucja pani prezydent Warszawy, współfinansowana przez rząd i ma dyrektora. Po drugie, ministerstwo kultury, zgodnie z podpisanym porozumieniem, przejmuje tą instytucję pierwszego stycznia roku następnego po otwarciu obiektu i wystawy stałej. Po trzecie, rzeczywiście konsultuję rozmaite scenariusze osobowe na przyszłość, ale dziś bardziej chodzi o wybór strategii zarządzania muzeum w przyszłości, niż wybór określonej osoby.

Ale czy to panu nie przeszkadza, że najważniejsza obecnie budowana w Polsce instytucja kultury, która dodatkowo zajmuje się bardzo ważnym i delikatnym dla naszego kraju tematem, nie ma szefa programowego?

- Przeszkadza, ale nie jestem zwolennikiem działania na łapu capu. Uważam, że wybranie dyrektora tej placówki powinno się odbyć w ramach międzynarodowego konkursu, ogłoszonego przez miasto w porozumieniu z ministerstwem lub odwrotnie. Z mojego punktu widzenia ważne jest, żeby na to stanowisko znaleźć osobę, która łączy funkcję dyplomaty z wiedzą na temat historii i kultury polskich Żydów.

Czy dobrym pomysłem było tworzenie wystawy z darowizn sponsorów. Gdybym przekazał na wystawę parę milionów dolarów, chciałbym mieć na nią wpływ. Myśli pan, że to będzie dobra wystawa?

- Nie wiem.

Jakieś obawy?

- Oczywiście są i dotyczą raczej tego, czy wystawa nie będzie przegadana albo zwyczajnie nudna, bo skandalem z pewnością nie będzie. Ale czym bliżej otwarcia, tym jestem w tej kwestii spokojniejszy i moje obawy maleją. Jeśli pyta mnie pan dzisiaj, czy wystawa będzie znakomita, odpowiem: nie wiem. Kontrowersyjna? Nie sądzę. Mało atrakcyjna? Chyba nie. Czy to był dobry pomysł, by wystawa powstała z darowizn? Zobaczymy po otwarciu. Ale pracowało nad nią 200 naukowców z całego świata i jestem dobrej myśli. Jedno jest pewne - wszyscy oczekujemy rzetelnej wystawy, która pokaże losy Żydów polskich wraz z procesami asymilacyjnymi i wykluczeniami. Myślę, że nikt nie ma obaw, co do ekspozycji dotyczącej epok najstarszych. Wszyscy będą patrzeć na te współczesne.

Kiedy muzeum będzie w końcu otwarte?

- Od 8 do 12 miesięcy od zakończenia części budowlanej.

Czyli połowa przyszłego roku?

- Tak myślę.

Otwarcie będzie połączone z jakąś historyczną datą?

- Muzeum powinno być otwarte wtedy, kiedy będzie gotowe i nie powinno się otwarcia łączyć na siłę z żadnymi datami. Mam w tej kwestii pogląd dość stanowczy. Pomysł inauguracji działalności MHŻP w rocznicę Powstania w Getcie Warszawskim od początku uważałem za niefortunny. Mamy Muzeum Auschwitz-Birkenau, które w temacie Holocaustu jest wystarczająco dramatycznym, wręcz przerażającym adresem. Muzeum Historii Żydów Polskich jest nie o śmierci, ale o 1000 lat życia. Wspólnego życia Polaków i Żydów w granicach państwa polskiego.

Jak się panu podoba polityka kulturalna Warszawy?

- Nie oceniam polityki kulturalnej żadnego miasta.

Dlaczego?

- Bo to nie przystoi. Jako były, wieloletni samorządowiec mogę panu powiedzieć, że nie życzyłbym sobie, żeby mnie recenzował jakikolwiek minister.

W stolicy działają dwa flagowe okręty polskiego teatru: TR Warszawa i Nowy Teatr. Jeden w dziurze w ziemi, drugi w zajezdni śmieciarek. Jeden może zaraz stracić scenę, drugi nie ma jej w ogóle. To chyba naganna sytuacja panie ministrze, prawda?

- Tak łatwo się nie dam. Mogę natomiast odnieść się do tych konkretnych przykładów i umieścić je w ważnym kontekście.

Będę wdzięczny.

- Żadne miasto na świecie nie posiada tylu scen finansowanych ze środków publicznych, co Warszawa. Wwszyscy mogą nam zazdrościć takiego zestawu dyrektorskiego: Krzysztof Warlikowski, Grzegorz Jarzyna, Agnieszka Glińska, Maciej Englert, Wojciech Kępczyński, Robert Gliński, Wojciech Malajkat, Tadeusz Słobodzianek. Do tego dochodzą sceny prywatne Krystyny Jandy, Tomasza Karolaka, Emiliana Kamińskiego, Michała Żebrowskiego. Nie zapominajmy też o teatrach prowadzonych przez samorząd wojewódzki i ministerstwo. Oferta teatralna stolicy jest programowo bardzo bogata, ma klasę europejską.

Jeśli zaś chodzi o sytuację finansową, to rzeczywiście wymaga ona mojej interwencji. W zeszłym roku była incydentalna, w tym roku będzie bardziej systemowa. Grzegorz Jarzyna i Krzysztof Warlikowski uzyskają w tym roku podwojenie mojej pomocy na ich aktywność artystyczną. Dostaną pieniądze na nowe spektakle, na eksploatację tych już wyprodukowanych w Polsce i za granicą oraz na swoje programy dodatkowe. Ponadto Narodowy Instytut Audiowizualny otrzyma ode mnie także fundusze na rejestrację spektakli obu teatrów. Jak pan więc widzi, moja finansowa partycypacja będzie w tym roku spora.

A czy z racji swojego znaczenia oba teatry nie powinny być po prostu narodowymi instytucjami kultury?

- Nie. Jako minister odpowiadam obecnie za trzy sceny: Teatr Narodowy i Teatr Wielki w Warszawie oraz Teatr Stary w Krakowie. I to już jest, jak na standardy europejskie, czy też światowe za dużo. Nie oznacza to, iż mam plany redukcyjne. Szanuję tradycję i uzyskany kompromis. Mam jednak w tej materii swój pogląd: państwo, a więc rząd powinien odpowiadać konstytucyjnie za jedną instytucję w danej dziedzinie i uczynić z niej wzorcową. Jedną bibliotekę, jedną scenę operową, jedną scenę teatralną, jedno archiwum, jeden obiekt z prawdziwego zdarzenia prezentujący współczesny dorobek sztuk wizualnych i jedynie nieco więcej adresów związanych z dziedzictwem narodowym. Do tego sporo środków finansowych na wspieranie projektów innych organizatorów, w tym prywatnych.

Przypomnę także, wracając do pańskiego pytania, że Grzegorz Jarzyna miał szansę ubiegać się o dyrekcję Narodowego Starego Teatru w Krakowie, ale wybrał TR i Warszawę. Według mojej oceny słusznie.

Dyrektorem Starego mianował pan w końcu Jana Klatę. To jedna z pańskich błyskotliwszych i odważniejszych nominacji.

- Nie wszyscy tak uważają.

A w Teatrze Narodowym będą jakieś zmiany?

- Ta scena szykuje się do jubileuszu 250-lecia, który będzie za dwa lata i do tego czasu Jan Englert pozostanie dyrektorem. Pełni tę funkcje bez zarzutu. Potem ogłoszę konkurs albo sam podejmę decyzję i chcę pana zapewnić, że będzie tak samo odważna, jak ta krakowska. Jeśli oczywiście dożyję do tego czasu w ministerialnym fotelu.

Skoro jesteśmy przy teatrze i personaliach, to w tym roku kończy się kontrakt Macieja Nowaka, który kieruje Instytutem Teatralnym. Czy będzie przedłużony?

- Dziś nie wykluczam żadnej alternatywy. Istnieje więc możliwość zawarcia nowego kontraktu z panem dyrektorem Maciejem Nowakiem, jak i również wyboru nowego szefa placówki. Dla mnie zawsze ważniejsze są rozmowy o przyszłości samego instytutu i jego znaczeniu dla funkcjonowania teatru w Polsce.

Obecna sytuacja, jeśli chodzi o debatę w teatrze, jest fenomenalna i ona będzie określała pozycję i perspektywy instytutu, który w tym roku musi sformułować swój program na następnych kilka lat. Adres instytutu oraz jego program będą musiały wiązać się z określoną osobowością i gwarancjami na właściwą opiekę nad jednym i drugim.

A czy to pana denerwuje, że Maciej Nowak wywołuje kontrowersje w środowisku teatralnym, że lubi włożyć kij w mrowisko?

- Bynajmniej. To najmniejszy problem. Udowodniłem wielokrotnie, iż cenię różnorodność, bogactwo doświadczeń, a także rozmaitość opcji politycznych. Z szacunkiem wspominam pracę wiceministra śp. Tomasza Merty, cenię wysiłki Waldemara Dąbrowskiego. Bardzo dobrze układa mi się współpraca ze wszystkimi samorządowcami rozmaitych opcji. Ważne by nie brakowało kompetencji i pracowitości. Mam też życiową zasadę, iż tam gdzie wszyscy myślą podobnie, nikt nie myśli zbyt wiele.

A co pan myśli o Muzeum Sztuki Nowoczesnej?

- To jest bez wątpienia najważniejsze obecnie zadanie administracji publicznej w obszarze kultury w Polsce. Zbudowanie MSN to wyzwanie i zadanie numer jeden. Jestem przekonany, że to muzeum powstanie i jestem gotowy do pomocy w tej kwestii, choć dziś główny ciężar leży po stronie Warszawy. Myślę, że konkurs na nowy budynek zostanie ogłoszony w tym roku i w ciągu kilku lat w końcu gmach zostanie zbudowany, bo Warszawa bez wątpienia musi mieć przestrzeń na sztukę nowoczesną o wielkim znaczeniu i prestiżu. Chciałbym też wzmocnić środowisko sztuk wizualnych poprzez organizację międzynarodowego triennale sztuki. Pierwsze powinno się odbyć w stolicy w roku 2015.

Pan dużo buduje?

- Tylko w tym roku prowadzę 200 inwestycji za ponad 1.2 miliarda złotych. W zeszłym było to 800 milionów. Zbudowana już została między innymi Opera Podlaska, Filharmonia w Kielcach, przebudowano Filharmonię w Opolu, Częstochowie, Teatr Stary w Lublinie, amfiteatry w Opolu, Sopocie. Wspomagamy budowę Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu, siedziby Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku. Mnóstwo instytucji przechodzi generalne remonty, prowadzę inwestycje w niemal wszystkich uczelniach artystycznych, także w szkołach muzycznych i plastycznych w całej Polsce: Radom, Nowa Huta, Bielsko-Biała, Suwałki, Kielce, Białystok, Łódź, Częstochowa, Gdańsk, Poznań. Nigdy nie było tylu inwestycji w kulturalną infrastrukturę.

Będzie miał kto te pałace próżności utrzymywać? Opera Podlaska kosztowała ponad 230 milionów złotych, roczny koszt jej funkcjonowania to 30 milionów. Województwo podlaskie zbudowało sobie instytucję, na której utrzymanie go nie stać.

- Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłem, kiedy zostałem ministrem kultury był objazd całej Polski i liczenie kosztów planowanych inwestycji. W efekcie skreśliłem wiele projektów, które nie miały szans na realizację głównie z powodów ekonomicznych.

Przypomnę projekt filmowego miasteczka nad Pilicą, które miało kosztować 500 milionów czy Muzeum Ziem Zachodnich we Wrocławiu skreślone z innych powodów - potwierdzonych do dziś wielokrotnie. Opera Podlaska została zweryfikowana i mocno uskromniona, i to nie w jakości samego projektu, ale właśnie zobowiązań stałych. Żmudna praca przyniosła pozytywny efekt. Dziś mogę spokojnie potwierdzić, iż poważnych problemów finansowych w finale roku 2014 nie przewiduję.

Julita Wójcik, odbierając tegoroczny Paszport "Polityki", zaapelowała do pana o zajęcie się problemem ubezpieczeń zdrowotnych dla artystów, którzy często ubezpieczeni nie są. To już kolejny apel do pana w tej sprawie. Czy coś ruszyło?

- Szukam rozwiązań, ale to nie jest prosta sprawa. Nawiasem mówiąc adresatem tych postulatów nie powinien być minister kultury, tylko minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz, z którym oczywiście o tym rozmawiałem. Problem jest wielowarstwowy, a protestujący w różnym czasie ludzie sztuki konkretnych pomysłów na jego rozwiązanie nie przedstawili.

Padła na przykład propozycja, żeby artyści dostawali takie świadczenia, jak medaliści olimpijscy. Proszę mi tylko wskazać, co jest odpowiednikiem olimpiady w kulturze. Nie mówiąc już o tym, że najczęściej ci, którzy te najważniejsze nagrody otrzymują (Nobla czy Oscara) od tego momentu nie potrzebują pomocy państwa. Na razie jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się być utworzenie specjalnego funduszu, którym dysponowałoby zewnętrzne gremium, powoływane przez ministra kultury i które operowałoby środkami przeznaczonymi na wsparcie dla potrzebujących artystów, stałe i doraźne. Innego pomysłu, póki co, nie ma.

Powołał pan niedawno Radę ds. Instytucji Artystycznych? To są jakieś spotkania przy kawce czy rada ma konkretne zadania?

- Chciałbym, żeby rada dostawała określone informacje o kulturze i je przetwarzała, służąc swoją wiedzą i doświadczeniem, zarówno mnie, jak i również samemu środowisku. To musi być miejsce konfrontacji rozmaitych opcji i wymiany doświadczeń. Mam wrażenie, iż moja wiedza o mechanizmach dziś funkcjonujących, prawach rynkowych, ale też specyfice działalności w obszarze kultury jest rzeczywiście spora. Ale jednak niepełna. Każdego dnia rozmawiam z szefami wielu instytucji kultury i samymi artystami. Rozmowy tego typu gremiów decyzyjnych prowadzone z moim udziałem, to specyficzne forum rozmaitych konfrontacji. Mam nadzieję, że pozytywnych.

A jak wyglądają konfrontacje z kulturalną ofertą programową mediów publicznych?

- Gdyby miał pan teraz wymienić programy kulturalne, emitowane w telewizji lub radiu publicznym w roku 2012, to z dużym prawdopodobieństwem byłyby to projekty z wspierane środkami ministerstwa kultury: Teatr Telewizji, "Wszystko o kulturze", "Kultura, głupcze!", "Informacje kulturalne", "Hala odlotów" i tak dalej. Oczywiście daję także pieniądze na produkcję filmów dokumentalnych, transmisje koncertów i festiwali, nawet na program o książkach w TVN. To samo z radiem. Szczególne wsparcie ministerstwa ma Dwójka, której przekazujemy środki na przykład na słuchowiska dla dzieci.

Dodam na marginesie, że oferta kulturalna dla najmłodszych jest dla mnie bardzo ważna. Żadna instytucja publiczna nie może ubiegać się o wsparcie finansowe, jeśli nie ma oferty dla dzieci. A wracając do mediów publicznych, w bieżącym roku otrzymają wsparcie w wysokości minimum 15 milionów złotchy na kontynuację wartościowych programów. To oczywiście sytuacja nadzwyczajna, a nie systemowa. Wspieram działania na rzecz kultury, a nie same media.

Tak sobie myślę, że ma pan całkiem przyjemną pracę.

- Nie jest to łatwy resort, ale kiedy minister środowiska jedzie za granicę, to ogląda oczyszczalnie ścieków albo wysypiska śmieci, minister rolnictwa pewnie ubojnie. A mnie to jednak wiozą do La Scali.

Mike Urbaniak
www.panodkultury.wordpress.com
20 lutego 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...