Dadaistyczny wyskok Jana Klaty

"Król Edyp" - reż. Jan Klata - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

I cóż ja na to poradzę, że okoliczności powstania najnowszego przedstawienia Jana Klaty kojarzą mi się z dwoma książkami Borisa Akunina: "Kochanką śmierci" i "Kochankiem śmierci".

Obie opowiadają oczywiście o przygodach detektywa Fandorina i dzieją się w tym samym czasie: w pierwszym tomie, pracując nad pewnym śledztwem, bohater co rusz znika gdzieś na kilkanaście minut i nie wiemy, co się z nim dzieje. Dopiero w tomie drugim wyjaśnia się, że zajmował się równolegle inną, równie skomplikowaną sprawą. Tak samo musiało być chyba w końcówce prób "Do Damaszku", bo niespełna dwa tygodnie po tej premierze mamy już nowy spektakl Klaty, firmowany przez Stary Teatr i Unsound Festival.

Klatę łączy ze słynnym Fandorinem błyskotliwe rozwiązywanie scenicznych szarad zawsze pół kroku przed widzem, zamiłowanie do eleganckiego stroju, powodzenie u kobiet i zdumiewająca zdolność do bezkolizyjnego wdrażania różnych projektów. Intelektualny związek między nimi odkrywamy dopiero po jakimś czasie. Jak mawiał Konrad Swinarski (patron obecnego sezonu dyrekcji Klaty): "My coś takiego w teatrze nazywamy symultanką!". Dlatego o tym, czym tak naprawdę jest "Król Edyp" wobec "Do Damaszku", dowiemy się później, choćby po kilkukrotnym obejrzeniu jednej i drugiej premiery, sprawdzeniu, czy będą grane z równą częstotliwością i obok siebie.

Póki co, siedzimy na podłodze sali Modrzejewskiej, niewykorzystywanej teatralnie bodaj od "Biesów" Flaszena z końca lat 90. Poduszki pod pupami widzów, metalowy wybieg-pomost wzdłuż sali, głośniki charczą przesterami i zaśpiewami operowego chóru. Trójka aktorów biega po pomoście. Edyp (Krzysztof Zawadzki) i Jokasta (Iwona Budner) wykonują z pomocą mikroportów łacińskie partie dzieła Strawińskiego. Krzysztof Stawowy - może posłaniec, może wieszczek Terezjasz woła w języku francuskim do widzów, informuje o przebiegu akcji, tłumaczy sens mitu. W języku polskim zaplanowano jedynie oklaski. Współczuję widzom niewładającym biegle mową Racina i językiem Seneki. Ci, którzy nie znają nawet sztuki Sofoklesa (a podejrzewam o to młodą krakowską publiczność), mają naprawdę pod górkę. Bo Klata przenosi tragedię w przestrzeń dźwięku, zaprasza nie na starożytny rytuał, a na seans brzmień, sprzężeń i dysharmonii. Nie jesteśmy w Tebach, ale we wnętrzu ucha. Muzyka, łacina i francuski tylko podkreślają obcość bogów, bohaterów, zaklęć, tyrad i modlitw. Nie ma tragedii - jest "koźla pieśń" o niej, raport ze zranionej fonosfery mitu.

Zawadzki i Budner próbują być jako Edyp i Jokasta koturnowi i przerażający zarazem. Przebrani w czarne wystrzępione stroje, zdają się toczyć ze sobą odwieczną walkę płci, pokazują odmienne reakcje mężczyzny i kobiety na grzech z przeszłości. Krzysztof Stawowy gra bardziej w stylu dell'arte. Błaznuje, niesie go gładka francuska fraza i chyba bawi go, że nikt na sali nie rozumie do końca, co mówi, a przecież jego zadaniem jest objaśnienie zagadki świata i ludzkich losów.e wiem, czy ten 45-minutowy muzyczny happening pod tytułem "Król Edyp" jest bardziej eksperymentem czy tylko żartem reżysera. Albo jednym i drugim równocześnie. Klatę można podejrzewać o wszystko. Chyba jednak rozumiem, o co tej dyrekcji chodzi, kiedy firmuje takie zdarzenia: Klata z Majewskim założyli, że obok dużych spektakli teatr winien produkować też rzeczy pomniejsze, eksperymentalne, chwilowe. Musi przywiązywać widza do myśli, że w teatrze stale się coś dzieje, wrze i gotuje, że warto zaglądać do niego regularnie, a nie wyłącznie od wielkiego dzwonu. Czyli wiele małych działań zamiast kilku koncentracji w sezonie. Może "Król Edyp" ma mieć charakter krótkotrwały, kontekstowy, eventowy? Klata lubi rockowe analogie. Może więc myślał o tym projekcie tak, jak muzycy z jakiejś słynnej grupy, którzy nagle ni z tego, ni z owego nagrywają epkę z coverami albo z nieoczekiwanymi remixami. Taka epka uzupełnia potem dyskografię, ale nie jest żadnym punktem zwrotnym... Ot, gratka dla fanów i kolekcjonerów.

Wychodzi na to, że nie potrafię się oburzać na figle dyrektora Jana Klaty z repertuarem, decorum, tradycją sceny... Każdy artysta ma prawo do dadaistycznego wyskoku, zrealizowania niepotrzebnego i nieprzeniknionego projektu. Choć niewątpliwie ceną za to będzie ucieczka publiczności ze Starego Teatru. Przynajmniej tej dotychczasowej.

Łukasz Drewniak
Dziennik Polski
22 października 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...