Dajcie mi wreszcie moją publiczność

"Kaligula" - reż. Robert Czechowski - Teatr Polski we Wrocławiu

Jako osoba mająca przywilej obejrzenia spektaklu dwukrotnie, najpierw poprzez streaming, a następnie na żywo, w pełni mogłam zaobserwować jak wiele stracili ludzie przez miesiące, kiedy kontakt ze sztuką w teatrze został im odebrany. Wykrzykiwane przez Kaligulę słowa „dajcie mi wreszcie moją publiczność" nabierają innego sensu.

Jak bardzo zmienia się odbiór dzieła, kiedy można je obejrzeć na żywo. Muzyka, która wcześniej zdawała się za bardzo dominować, tutaj towarzyszyła bohaterom, wzmacniając efekt poszczególnych stanów emocjonalnych. Kostiumy potrafiły oddać charakter i naturę bohaterów, a oprócz tego zmieniały się wraz ze zmianą uczuć poszczególnych postaci. Na początku Kaligula jest zwykłym, młodym chłopakiem, ubranym w jeansy, potem przeobraża się, a cekinowy strój z wyciętymi plecami sprawia wrażenie, jakby był aniołem, któremu zabrano skrzydła i postawiono wobec konieczności życia wśród ludzi. „Jak ciężko i gorzko jest stać się człowiekiem". Dopiero śmierć może być wyzwoleniem.

Tytułowy bohater jako przedstawiciel ludzi wybitnie wrażliwych, nie mogąc pogodzić się ze śmiercią swojej siostry, a zarazem kochanki, Drusilli, przepada bez śladu. Po trzech dniach zjawia się zupełnie odmieniony. Przybiera maskę Kaliguli i jako cesarz prowadzi rządy oparte na terrorze, w którym nawet ślepe poddaństwo nie może być gwarancją przeżycia.

Przez swoje okrucieństwo i nieprzejednanie Kaligula jawi się widzom jako wariat, ale nie sądzę, żeby był nim faktycznie. Jego czyny są wyrozumowane, nie działa raczej pod wpływem impulsu, ale dogłębnych przemyśleń. Twierdzi na przykład, że może zrównać się z bogami, jeżeli tylko dorówna im w okrucieństwie, ale jak to możliwe? Przecież bogowie są uosobieniem dobra, dają nam łaski, o które prosimy, pomagają, kiedy wydaje się, że nic już nie pomoże, a jednak nie jest to nielogiczne, jest w tym jakaś okropna prawda. Filozof francuski Jean-Marie Guyau, stwierdził kiedyś, że wysłuchując modlitw i próśb bez odpowiedzi „...we łzach by się rozpłynął, gdyby był tym Bogiem! (...) Przekonany, że za wiele miał w sobie człowieczeństwa, ażeby móc żyć w niebie. "Bóg czy bogowie, mają w sobie jakąś wielką siłę, która pomaga im znosić ludzkie cierpienia. Dla Kaliguli tą siłą jest okrucieństwo tak wielkie, że aż niewyobrażalne.

Odnoszę wrażenie, że wcześniej bohater ten nie był okrutny, wręcz przeciwnie, był zbyt dobry i dlatego poniósł porażkę. To świat zrobił z niego tyrana. Nie umiał jak pozostali ludzie przejść obojętnie nad niesprawiedliwością i patologiami, jakie na co dzień spotykał. Miał wielkie cele, liczył się dla niego człowiek, nie pieniądze, chciał coś naprawić, chciał, żeby ludzie przestali się nienawidzić, przestali żyć w obłudzie, ale nie zdołał niczego zmienić. Zmienił więc tylko swoje podejście. „Jeżeli skarb ma znaczenie, życie ludzkie nie ma znaczenia żadnego". Jedynym wyjściem jest bunt przeciwko wszystkiemu. Świat wreszcie go złamał, musiał się poddać, a bogate życie wewnętrzne zamiast być pomocą, dzięki której może osiągać założone cele, okazało się największą przeszkodą. Jeżeli nie może pomóc ludziom, musi stać się bardziej nieczuły od nich. Ale Kaligula jest cesarzem, więc może robić to co pozostali na dużo większą skalę. Tę zupełną zmianę jaka dokonała się w bohaterze i jego wewnętrzny rozpad, podkreśla obsadzenie w tej roli dwóch aktorów. Nawet wypowiadając te same kwestie nadają im zupełnie inny sens wzmacniany przez ich różne osobowości. To samo zdanie wypowiadane przez jednego aktora jest pełnym rozpaczy wołaniem o pomoc, a powtarzane przez drugiego, przedziwną pewnością siebie i determinacją graniczącą z szaleństwem.

Sztuka pokazuje też efekty wychowywania się młodych ludzi w świecie bez zasad. W zamian za niemal całkowitą wolność, stracili oni autorytety i normy, którymi mogliby się kierować, a wobec braku tych zasad, często stracili także sens życia. Do czego dążyć, z kim się konfrontować, przeciwko czemu buntować, z czym się zgadzać, kiedy wszystko jest dozwolone, kiedy nie trzeba dbać o pozory i reputację, a nieuczciwość jest na porządku dziennym. Ludzie silni poprzez swoją bezwzględność i egocentryczność, zaczynają górować nad tymi silnymi duchem i empatią.

Jeżeli do przedstawienia tak złożonej i dojrzałej sztuki Alberta Camus, zabiera się grono prawdziwych artystów, to można oczekiwać tylko wielkich efektów. Reżyser, Robert Czechowski odrodził antycznego bohatera, dając mu drugie życie i zabierając do XXI wieku.  Był to krok dosyć ryzykowny, ale jak dobrze dla widzów, że został postawiony. Spektakl był debiutem dwóch aktorów grających Kaligulę, Huberta Kowalczysa oraz Pawła Wydrzyńskiego. Ich gra pozwala wróżyć im wielką karierę. W poprzedniej recenzji zwracałam już uwagę na Huberta Kowalczysa, na żywo robił on równie duże wrażenie, tak samo jak gra Scypiona, w którego wcielił się Piotr Chomik. Kiedy któryś z tych aktorów pojawiał się na scenie, nie sposób było odwrócić od niego uwagi, dlatego też scena konfrontacji między Kaligulą a Scypionem, jest jedną z najbardziej pamiętnych w całym spektaklu. Mariusz Kiljan grający Helikona po raz kolejny udowodnił, że potrafi jak nikt inny łączyć postać komediową z tragiczną i nie sprawiać przy tym wrażenia niespójności.

Reżyseria, obsada, muzyka, wizualizacje czy kostiumy, to wszystko tworzy całość, która sprawia, że widzowie wychodząc z teatru mają poczucie, że warto było oczekiwać i niecierpliwić się długie miesiące, kiedy wizyta w teatrze była niemożliwa. Na takie efekty warto było czekać.

Teresa Wysocka
Dziennik Teatralny Dolny Śląsk
15 lipca 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...