Danse macabre w rytmie swinga
„Czyż nie dobija się koni?” – reż. Radosław Rychcik – Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego – 24.11.2023Premiera spektaklu "Czyż nie dobija się koni" miała miejsce 24 listopada w Centrum Technologii Audiowizualnej. Sztuka Wrocławskiego Teatru Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego została napisana i wyreżyserowana przez Radosława Rychcika na podstawie powieści Horace'a McCoya pod tym samym tytułem. "Rzecz dzieje się w latach 30-tych w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Ofiary kryzysu finansowego tańczą w konkursie tanecznym, w którym główną nagrodą jest duża suma pieniędzy. To opowieść o biedzie, głodzie, pieniądzu i walce o przetrwanie. To również opowieść o determinacji, marzeniach, nadziejach i wytrwałości. To historia o złudzeniach i ich utracie, to historia o tym, że w człowieku coś pęka, coś się łamie i nie można tego poskładać." - mówi autor.
Ten dwugodzinny spektakl ma sporo do zaoferowania. Mocnymi stronami są choreografia, za którą odpowiadał Jakub Lewandowski oraz, porywająca do tańca i stwarzająca specyficzną atmosferę, muzyka autorstwa Michała Lisa. Układy ruchowe i taneczne stanowią niesamowitą próbą kondycji aktorów i należy przyznać, iż przeszli ją w imponujący sposób. Zmęczenie, które musi się pojawić podczas tak długiego spektaklu, zostało tu dobrze wykorzystane do budowania historii. Zobaczymy sceny, w których wszystkie pary tańczą ten sam układ, ale występują również takie, podczas których każdy duet będzie wykonywał swoją własną choreografię. Widz ma szansę docenić talent wszystkich tancerzy, ponieważ wiele sekwencji powtarza się, a pary tańczą po okręgu, więc za każdym razem można skupić uwagę na innych bohaterach. Ścieżka dźwiękowa zdaje się łączyć kilka gatunków muzycznych. Usłyszmy swing i roc'n roll zaprawione rockiem i muzyką elektroniczną. Całość stwarza klimat walki, rywalizacji i... chęć by zejść z widowni i dołączyć do tancerzy.
Dla miłośników teatru pantomima może być ciekawą odmianą. W "Czyż nie dobija się koni?" usłyszymy dialogi, jednakże to właśnie z ruchu, postawy, gestów i mimiki wyczytamy najwięcej. Same wypowiedzi zostały zagrane niestety bez przekonania, na jednej – charakterystycznej dla danej postaci - intonacji, z dykcją niskiej jakości. Za to praca ciała - precyzyjna, obrazowa - przyciąga uwagę i przekazuje mnóstwo emocji. Gesty aktorów - jaskrawe i przerysowane - są hipnotyzująco ciekawe - jakbyśmy oglądali żywe marionetki. Wracając do dialogów - mimo iż nie są najistotniejsze, a gra aktorska pozostawia wiele do życzenia - zostały napisane w interesujący sposób, stwarzają sporo miejsca na domysły, szokują, bawią, pozwalają nabrać sympatii do bohaterów. Sama historia wywołuje mieszane uczucia. Z jednej strony atmosfera rywalizacji budzi zaciekawienie, chcemy poznać do końca losy postaci, z drugiej - spektakl ma wiele długich powtarzających się sekwencji, co w trakcie dwóch godzin sprawia, iż widz zaczyna męczyć się razem z bohaterami. Dodatkowo temat ludzkiego "syzyfowego" cierpienia przytłacza z każdą minutą.
Ciekawym zabiegiem była postać prowadzącego konkurs, który pozostaje niewidoczny. Słyszymy jedynie jego głos niczym jakiegoś władającego z góry bóstwa czy mistrza marionetek. Bohaterowie, biorący udział w wielodniowym maratonie tanecznym, walczą między sobą ku uciesze tłumu, muszą zdobywać względy sponsorów i robić wszystko, by pokaz przyciągał uwagę. Zatracają przy tym godność i kontrolę nad własnym życiem. Ich sytuacja przywodzi na myśl zmagania starożytnych gladiatorów lub bohaterów z książki „Igrzyska śmierci". W pamięć zapada także scena biegu oświetlona światłem stroboskopowym zawierająca skomplikowane figury choreograficzne, a także scena w której wykorzystano kulę lustrzaną, złote, miękkie światło i wolny, spokojny układ taneczny, dający chwilę wytchnienia i wyciszenia. Moment ten przypomina chocholi taniec Wyspiańskiego – bohaterowie, wykończeni wieloma godzinami zmagań, zdają się nie chcieć już więcej rywalizować, a jedynie zanurzyć się w błogim śnie i zapomnieć o swojej beznadziejnej sytuacji.
Na uwagę zasługują również kostiumy autorstwa Łukasza Błażejewskiego, który odpowiadał także za scenografię i reżyserię świateł. Każdy z szesnaściorga zawodników ma niepowtarzalny strój utrzymany w stylu lat 30. Kostiumy partnerów w subtelny sposób korespondują ze sobą. Różnorodność faktur, krojów i kolorów mieni się w oczach. Na całe szczęście pary tańczą po okręgu i można dokładnie przyjrzeć się każdej kreacji.
Para głównych bohaterów – Gloria Beatty (Agnieszka Dziewa) i Robert Syverten (Jakub Pewiński) tworzą kontrast charakterów. Łączy ich trudna sytuacja życiowa i chęć wygrania konkursu, jednak zgorzkniała, cyniczna i nihilistyczna Gloria nie może zrozumieć wrażliwości i nadziei swojego partnera, który traktuje ją w ciepły sposób. Zdaje się iż te dwie postacie są alegoriami dwóch skrajnych postaw, jakie można przybrać w czasie kryzysu – jakiegokolwiek: ekonomicznego, politycznego, zdrowotnego. Nie ważne czy w XX czy XXI wieku.
Ostatecznie okazuje się, że każdy kryzys jest kryzysem moralności, próbą dla człowieczeństwa i to przede wszystkim od nas zależy, jak przez niego przejdziemy.