Demiurdzy lokalni

6. Festiwal Wybrzeże Sztuki w Gdańsku

„Lubiewo" w reżyserii Piotra Siekluckiego, „Amatorki" Eweliny Marciniak oraz „Paw królowej" Pawła Świątka – oto kolejne propozycje Festiwalu Wybrzeże Sztuki. Tegoroczny Festiwal odbywa się pod hasłem „Fajnie być bogiem!...?" i zaprezentowane opowieści właśnie o bogu traktują. A raczej o bożkach. Lokalnych, można by rzec, władających przestrzenią własnego podwórka. Opowiadają o demiurgach, którzy kreacyjne moce wykorzystują przede wszystkim do tworzenia własnych biografii, swoich własnych historii. Bo te autobiografie, które istnieją, nie wystarczają im, są źródłem rozczarowań, bólu. W swoich „światach wymarzonych" bożkowie stwarzają siebie na nowo, a otoczenie – na swoje podobieństwo.

Wymienione powyżej spektakle, przede wszystkim zaś dwa z nich, „Lubiewo" i „Amatorki", pokazują bardzo wyraźnie, że znak zapytania w haśle tegorocznej edycji Wybrzeża Sztuki jest jak najbardziej na miejscu.

Dziady

Na środku słabo oświetlonej sceny stoi kanapa. Za nią, nad nią i obok niej – wieszaki z mnóstwem barwnych koszul, swetrów, marynarek. Te ubrania to symbol kostiumów, masek, które w trakcie swej opowieści wdziewają i zakładają na innych Patrycja (Janusz Marchwiński) oraz Lukrecja (Paweł Sanakiewicz). Centralny punkt za kanapą zajmuje podświetlany obraz Matki Boskiej, „bo przecież każda ciota jest wierząca".

Patrycja i Lukrecja mieszkają razem w gomułkowskim bloku, w nędznym, zniszczonym mieszkaniu. Ale to im nie przeszkadza. Bo w tym obskurnym lokum uwięzione są jedynie ich ciała. Marzący Patrycja i Lukrecja są tam, gdzie już ich nie ma – pod koszarami, gdzie stacjonują ruscy żołnierze, w barze Orbis, „na pikiecie". W swych fantazmatach podstarzałe „cioty" to– jak informuje kojący głos Krystyny Czubówny -  gwiazdy: wytworne, roześmiane, zdolne na zalotnie mrugające oko złowić każdego, nawet niedostępnego z pozoru hetero. Dla Patrycji i Lukrecji czas się zatrzymał. Nie godzą się na kapitalizm, Unię Europejską, gejów i laptopy. Podstarzali mężczyźni prześcigają się w opowieściach o swych niezwykłych, pełnych nagłych zwrotów akcji przygodach z czasów PRL. Ich ówczesne życie stanowiło margines tamtego świata. Ale za tą kreską, oddzielającą ich od „normalnego" świata „normalnych" ludzi, kryło się coś, czego normalni mogli im tylko pozazdrościć: neony, koniaki, kolor, muzyka i zabawa. Przede wszystkim zaś wolność. Teraz, w XXI wieku, także egzystują na marginesie rzeczywistości. Ale tego marginesu nikt już im nie zazdrości. Wolność jest wszechobecna. Świat homoseksualistów nie różni się od świata heteroseksualnych, geje są dobrze ubrani, czyści, wykształceni. Mieszkają na luksusowych osiedlach i zajmują lukratywne posady w korporacjach. Jeżdżą na egzotyczne wakacje, brylują w telewizji i działają politycznie. I nie chcą „ciot", nie chcą Patrycji i Lukrecji, wstydzą się ich i obdarowują pełną niechęci litością. Podobnie jak ludzie heteroseksualni. „Stare cioty" stały się w XXI wieku podgatunkiem człowieka, dziwnym zwierzęciem, które ostatkiem sił wychodzi na łowy. Te zawsze kończą się tak samo – fiaskiem, a one, bezsilne i chore wracają do swoich nor, gdzie czeka na nie już tylko kurz i świadomość nadchodzącego końca.

Na początku spektaklu głos z offu wymienia pseudonimy koleżanek Patrycji i Lukrecji. Koleżanek, z których większość już nie żyje – strawiona przez AIDS czy też zakłuta nożem. W opowieściach obu mężczyzn wszystkie „one" ożywają i wychodzą na łowy, piją i śmieją się. W miarę upływu akcji, opowieść Patrycji i Lukrecji zamienia się w szczególnego rodzaju obrzęd przywoływania umarłych, który kończy finałowe zapalenie zniczy – kieliszków z wódką (rewelacyjny fragment-parafraza Mickiewiczowskiego arcydzieła). „Powieść przygodowo – obyczajowa z życia ciot" ciemnieje, staje się coraz bardziej mroczna. Opada iluzja dobrej zabawy, dowcipu, opadają cekiny i brokat. Świat z opowieści mężczyzn ukazuje swe prawdziwe oblicze: pooranego koparkami cmentarzyska z zadymioną kaplicą obskurnego baru.

Finałowy, upiorny taniec Mikołaja Mikołajczyka w kilka minut opowiada historię „ciot". Opowiada historię ciała – sztucznie upiększanego, targanego wieczną żądzą, wreszcie – konającego w konwulsjach niespełnienia i bólu, fizycznego i duchowego. Opowiada historię dziwnego, wymierającego gatunku, który przed wizją zagłady broni się ucieczką w światy zmyślone, ubarwione sztucznie. Opowiada historię duszy, która nie chce innego świata, niż świat, który sama kreuje – oświetlony neonem z najpiękniejszym na świecie, magicznym wyrazem „sibro".

Spektakl Piotra Siekluckiego to kolejna, po „UFO. Kontakt" i „Czarownicach z Salem", świetna propozycja tegorocznego Wybrzeża Sztuki. Spektakl bardzo dobrze zagrany przez duet Sanakiewicz/Marchwiński, pełen momentów błyskotliwych, zapadających w pamięć na długo.

„Kto zdecyduje się na ciało Pauli i jej pracowitość, otrzyma jej głowę w prezencie..."

„Amatorki" Eweliny Marciniak to teatralna adaptacja prozy Elfriede Jelinek, która swym dziełem wykpiła austriacką powieść ojczyźnianą. W „Amatorkach" Jelinek pokazała, że pod kloszem sielanki skrywane są pokłady nienawiści, która „produkuje" przemoc i wyzysk.

Z pozoru bohaterowie „Amatorek" dzielą się na rządzących i rządzonych. Z pozoru rządzą mężczyźni, rządzone są kobiety. Ale to tylko pozory.

Na otoczonej żywopłotem bujnej zieleni scenie widzimy czworo młodych ludzi. Gładko zaczesanych młodych mężczyzn i pastelowo ubrane dziewczęta. Chłopcy prężą mięśnie i robią groźne miny. Dziewczęta zalotnie trzepocą rzęsami, prowokująco kręcą biodrami. Paula (Katarzyna Dałek) i Brigitte (bardzo dobra rola Doroty Androsz) bardzo dobrze wiedzą, czego chcą; bardzo dobrze wiedzą, jak to dostać. Bardzo dobrze wiedzą, za co dostaną to, czego chcą. Ciało i świadczone przez nie usługi – droga do marzeń i cena za ich spełnienie jest w świecie spektaklu Marciniak zaznaczona bardzo wyraźnie. Obie kobiety to tylko ładnie ubrane ciała – sprzątające, wypinające się, łaszące. Zawsze chętne i gotowe. Zaciskające zęby, lecz dzielnie pełniące swą powinność. W dziele Marciniak gra ciała, ruch sceniczny są niezwykle istotne. Dopracowana choreografia świetnie oddaje sens cielesności w „Amatorkach". Doskonale ujawnia znaczenie ciała w tym świecie - ciała ukazywanego i pojmowanego jednocześnie jako towar i zapłata za towar.

Mężczyźni w „Amatorkach" to manekiny. Bezmyślne i agresywne. Łaskawie przyjmują to, co jest im poddańczo oferowane i skwapliwie z tego korzystają. Im bliżej końca spektaklu, tym silniej widoczna jest ich pogarda do Pauli i Brigitte, a pogardę są w stanie wyrazić tylko poprzez przemoc względem kobiecego ciała, które jest w spektaklu przerzucane niczym szmaciana kukła, rozbierane, popychane, w końcu – bite.

Zatem role w „Amatorkach" rozdzielone są już na samym początku. Podział na rządzących i rządzonych zdaje się być wyraźny i niezaprzeczalny. Jednakże, jak zaznaczyłam na początku, to tylko pozory. W rzeczywistości światem w „Amatorkach" rządzą kobiety. To one obmyślają finał swoich historii, one czuwają nad tym, aby bieg zdarzeń właśnie do owego, ustalonego wcześniej jasno i wyraźnie finału dotarł. Mąż, dziecko, własny domek – schemat życiowych pragnień wryty jest w świadomość bohaterek permanentnie. W imię spełnienia (bolesnego, upokarzającego, ale upragnionego), Paula i Brigitte gotowe są oddać siebie w całości.

Spektakl Eweliny Marciniak toczy się w szybkim rytmie, nie ma w nim niepotrzebnych dłużyzn. Na uznanie zasługuje (co zresztą stanowi od długiego czasu mocny punkt wszystkich produkcji Teatru Wybrzeże) szczegółowo dopracowany ruch sceniczny, doskonale oddający ducha opowieści Jelinek. Dzieło Marciniak to bardzo sprawnie zrealizowana opowieść, która warta jest uwagi. Niby nie wnosi do powszechnego dyskursu na temat płci i związanych z nią społecznych i kulturowych struktur nic nowego, jest po prostu jeszcze jednym głosem w tej sprawie, jednakże jest to głos, którego warto wysłuchać.

W rytmie hip-hopu

Co składa się na to, że spektakl Pawła Świątka bez mrugnięcia okiem można opisać jako „ŚWIETNY"? Po pierwsze, kwartet aktorski w składzie: Paulina Poślednik, Małgorzata Zawadzka, Szymon Czacki oraz Wiktor Loga – Skarczewski. Po drugie: prosta, ale bardzo wymowna scenografia Marcina Chlandy. Po trzecie: adaptacja lingwistycznych akrobacji Masłowskiej, której dokonał Mateusz Pakuła. Po czwarte i najważniejsze: bezbłędne połączenie wymienionych „składników" w bardzo interesującą, szybką i ostrą całość, czyli reżyserski talent i wyczucie Pawła Świątka.

„Paw królowej" nie mówi o niczym, czego wcześniej byśmy nie słyszeli – że „Warszawką" rządzi pragnienie sukcesu medialnego, ten zaś sukces nie zależy od talentu czy ciężkiej pracy, lecz od znajomości i odpowiedniej (auto)promocji. A mechanizmy tejże promocji zbudowane są na fundamentach „znajomości i łóżko". Ale w tym spektaklu nie ważne jest tak naprawdę to, o czym się mówi, najistotniejsze jest – w jaki sposób się to mówi. Język jest tu bohaterem pierwszoplanowym.

Pełen naddatków, wygibasów i pokręconych konstrukcji język stwarza świat współczesnej, znanej nam z TVN i „Pudelka" Warszawy. Tej, po której w biały dzień przechadza się Grażyna Torbicka, a na pilnie strzeżonych osiedlach strategie sprzedania siebie obmyślają celebryci i ich doradcy. Język „Pawia..." to język reklamy, telewizji, internetowych portali. To język z Facebooka i sms-ów. Język radiowych hitów. Język hipsterów i bywalców warszawskich „eventów". Z tej językowej magmy wyłaniają się bohaterowie: marzący o karcie stałego bywalca mainstreamu, nerwowo poszukujący odpowiednio chwytliwego kostiumu, a w ciemności urządzonego IKEĄ mieszkania – leczący neurotyzm butelkami z „Alkoholi Świata".

Paweł Świątek stworzył spektakl  bezpretensjonalny, świeży, pozbawiony wszechobecnego w dzisiejszym teatrze nadęcia. W dobie artystycznych projektów „za z Unii Europejskiej pieniądze", „Paw królowej" pozostaje całkowicie niezależny. Nikt tu nie moralizuje, nie psychologizuje, nie próbuje na siłę podczepić się pod „ważne dyskursy". Otrzymujemy rzeczywistość taką, jaką ona jest i od nas zależy co z tą opowieścią zrobimy. „Halo, ja w to wchodzę".

 

Anna Jazgarska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
2 maja 2013

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia