Demokratyczny teatr purnonsensu

"39 stopni" - reż: J. J. Połoński, J. Staniek - Teatr Powszechny w Łodzi

Zabawne, że wobec obrazoburczego angielskiego humoru często chcemy być bardziej purytańscy niż sami wyspiarze i gdy ci rozsmakowują się w purnonsensie - przewrażliwieni Polacy hajda biegną z egzorcystą, przeczuwając szarganie świętości.

Tymczasem pierwsza premiera w sezonie Teatru Powszechnego, "39 stopni" Patricka Barlowa, to na wskroś brytyjska komediowa adaptacja mrocznego dramatu, znanego z filmu Alfreda Hitchcocka. Wierna oryginałowi, w wielu miejscach wręcz parodiuje jego kryminalną fabułę. 

Bohater sztuki, Richard Henney, to sztywniak, nudziarz i samotnik. Niesłusznie oskarżony o morderstwo, wplątany w szpiegowską aferę, ścigany przez policję i nieudolnych morderców, postara się dowieść swojej niewinności. Jednak "39 stopni" udowadnia przede wszystkim, jak różnorodnymi środkami scenicznymi może twórczo posługiwać się komedia. Każdy z obrazów, czy niby-skeczy, w które zamieniono fabułę, przynosi nowy sposób aranżowania teatralnej przestrzeni. Zdawkowa i umowna scenografia oddaje tymczasowość i nudę niepoukładanego życia Henneya. Gdy nabierze ono tempa, te same meble z pokoju, który wynajmował, zaczną wirować i pełnić w kolejnych scenach różne funkcje. Pomysłowości reżyserom, Jerzemu Połońskiemu i Jarosławowi Stańkowi, nie można odmówić: kabaretowe burzenie umowności scenicznego świata, brawurowo od strony ruchowej zagrana scena gonitwy w pociągu, odmładzanie farsowych konwencji etc. Największe brawa należą się jednak za użycie technik teatru cieni w scenie pieszego policyjnego pościgu od Brytanii, przez ojczyznę Hennneya Kanadę, po jezioro Loch Ness. Nawet jeśli są to echa animacji Monty Pythona i klownady Benny\'ego Hilla, efekt jest przezabawny. 

Tu chyba najbliżej "39 stopniom" do esencji purnonsensu, który w całym spektaklu ciut więdnie. Ostaje się głównie dowcip sytuacyjny, słownemu brakuje elegancji połączonej z nonszalancją; czasem ginie niezauważony lub bliżej mu do żartów rodem z "Hot Shots". Gdy Henney i Pamela stają dęba na widok "szczeliny" w skale, oko puszczone do publiczności przez aktora grającego ową "szczelinę", zmienia uroczo zapowiadającą się dosadną scenę w cyrkowy gag. Jedna, lecz przednia scena z nożem w plecach Annabelli, to za mało jak dla miłośników czarnego humoru. A przeplatanie tych samych pomysłów i technik sprawia, iż druga część "39 stopni" nie zaskakuje tak mocno, jak pierwsza. Można zastanowić się też nad obecnością i wpływem kilku scen na dynamikę ponad dwugodzinnego przedstawienia (stetryczali Szkoci to sztafaż raczej komedii klasy C). 

Raz lepiej, raz gorzej, ale bez większych zarzutów spisali się aktorzy. Mirosław Henke, Andrzej Jakubas i Karolina Łukaszewicz, przyjmując na siebie po kilka, kilkanaście ról, zapełnili scenę galerią typów różnej maści. Także Artur Zawadzki wydaje się spełniać jako Henney. Dynamiczny i o uroku tak niepolskim, sprawnie bawi się konwencjami gry. 

Powszechny przypomniał, że można uciec od diagnozowania narodowych przywar i prostymi trikami generować bezinteresowny śmiech. Efektem jest spektakl na tyle demokratyczny, że obok purnonsensu i parodystycznych nawiązań do klasyki kina ("Psychoza", "King Kong") dla wymagających, znajdzie tu też coś dla siebie widz mniej wybredny. Nie wiem, czy Hitchcock by się śmiał, lecz jeżeli "39 stopniami" Powszechny podnosi poprzeczkę, niech w sezonie nie nabije sobie o nią guza.

Łukasz Kaczyński
Polska Dziennik Łodzki
12 października 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia