Depresja komika w Teatrze Polonia

"Depresja komika" - reż. Michał Walczak - Teatr Polonia w Warszawie

Od czasów Konfucjusza istnieje powiedzenie: obyś żył w ciekawych czasach. Jedni tego chcieli inni nie, w każdym razie ani jedni, ani drudzy nie za bardzo mieli wybór. Żyli tu i teraz, a czy trafili akurat na dziejowe zawieruchy, czy wprost przeciwnie, nie zależało to od nich. My możemy być wdzięczni losowi, że od wielu dziesięcioleci między Bugiem a Odrą jest raczej spokojnie.

Fakt, że na naszych terytoriach nie toczą się żadne działania wojenne, nie oznacza jednak, że jest cisza i nic się nie dzieje! Co to, to nie! Jest bardzo wielu takich, którzy nie mogą tego znieść i świadomie podgrzewają /zatruwają atmosferę, szukając dziury w całym, krytykując wszystko i wszystkich (oprócz siebie). Inni są jak Byczek Fernando - nastawieni do bliźnich i świata bardzo pokojowo. Jeszcze inni wyznają zasadę, "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" i bezrefleksyjnie papugują różne zagraniczne mody, zwyczaje i zachowania. Na to wszystko nakłada się ogólnoświatowy wyścig szczurów, którego nie wytrzymuje coraz więcej ludzi.

Dlatego wzrasta ilość osób, które odczuwają potrzebę wsparcia psychicznego. Na tzw. "zachodzie" już od kilkudziesięciu lat wyznacznikiem osiągnięcia wysokiej pozycji społecznej było i jest posiadanie własnego psychoanalityka, czy psychoterapeuty. Zamiast z rodziną, przyjaciółmi, czy w ogóle bliskimi sobie osobami, nawet najbardziej intymne kwestie, wypada roztrząsać na kozetce, w gabinecie. Dzięki temu pozycja różnej maści mądrali, czy wręcz szarlatanów mających gotowe rozwiązania na wszelkie problemy, niebotycznie wzrosła. Kluczem do ich sukcesu stało się wypowiadane z bardzo poważną i zatroskaną miną zdanie: Widzę, że masz jakiś problem! Chcesz porozmawiać ze mną na ten temat? To z reguły wystarczało i wystarcza do wystawienia rachunku na całkiem sporą sumę.

Kilka lat temu ta moda dotarła również nad Wisłę. I taka właśnie sytuacja - "normalny" pacjent vs. klasyczny, czyli wszystkowiedzący psycholog / psychoterapeuta - jest kanwą rewelacyjnego spektaklu Depresja Komika,granego w Teatrze POLONIA.

Tytuł jest bardzo dobrze dobrany, ponieważ kojarzy się ze znakomitą komedią sprzed kilkunastu lat Depresją Gangstera, z pamiętnymi rolami Roberta De Niro i Billy Crystala, która była takim hitem kinowym, że po trzech latach nakręcona został Cz. II, w tej samej obsadzie. Ale UWAGA!! W Polonii jest duuuużo śmieszniej. Co prawda Rafał Rutkowski i Adam Woronowicz, nie są (JESZCZE!!!) tak znani na świecie jak ich filmowi poprzednicy ale nie oznacza to, że ustępują im poziomem i zdolnościami artystycznymi. Śmiem twierdzić, że aktorzy filmowi mają dużo łatwiejsze zadanie od teatralnych, ponieważ mogą nakręcać nieskończoną ilość dubli, aż do uzyskania zamierzonego efektu, a w ostateczności pozostaje jeszcze montaż, gdzie zawsze można scenę podrasować. Na deskach teatralnych nie ma takiego luksusu. Tu działa się w czasie rzeczywistym. A w komedii albo rzuca się publiczność na kolana albo...... klapa! Tertium non datur! Tu nie ma czasu na przemyślenia i analizy. No i Rutkowski z Woronowiczem wychodzą z tej potyczki zwycięsko. I to w sposób bezapelacyjny!

Duża w tym rola reżysera przedstawienia Michała Walczaka, który z wyczuciem ustawił przedstawienie na granicy, której nie można przekraczać, co w przypadku komedii nie jest takie łatwe. Najwyraźniej panowie znakomicie się bawią, a ponieważ jak już wspomniałem, umiejętności mają ogromne, doświadczenie również, więc grając ostro, nie szarżują i nie idą w tanie grepsy. Wszystkie zachowania, podawanie tekstu, gra ciałem i głosem jest znakomicie dostosowana do bardzo zabawnego tekstu, więc nie ma tak niebezpiecznego dysonansu zdarzającego się w komediach, gdy jedynymi rozbawionymi osobami w teatrze są aktorzy, a publiczność już nie koniecznie. W tym spektaklu wszystko jest OK.! Zacząć trzeba od pochwały fundamentalnej sprawy. Okazuje się, że "Polak potrafi" i nie musi nic papugować, adaptować, czy przenosić tzw. zagranicznych formatów (sic!) na nasz grunt. Może napisać tekst osadzony w polskich realiach, z którymi każdy widz utożsamia się. To przecież oczywiste, że inaczej reaguje się, gdy słyszy się o Nowym Yorku, czy Londynie z najbardziej nawet znanymi, ale tamtejszymi ulicami, a inaczej gdy akcja dzieje się w Warszawie, Piasecznie, Białymstoku, czy innym polskim mieście i miasteczku, w na prawdę istniejących domach kultury, teatrach i salach widowiskowych.

To samo dotyczy gdy ze sceny padają nazwiska wyimaginowanych Johnów Smithów, czy jakiegoś Henrego O'Harry, a inaczej gdy słyszymy nazwiska bardzo znanych polskich polityków, czy psychoterapeutów, nie mówiąc już o dyrektorce Teatru Polonia, czy nazwiskach aktorów występujących właśnie na scenie. Niby takie proste, a jak rzadko spotykane! Szkoda! Inni potencjalni twórcy, powinni obligatoryjnie przychodzić na ten spektakl i obserwować jak od samego początku nawiązana jest więź z publicznością i uświadomić sobie, że niebagatelną w tym rolę odgrywa fakt, iż każdy może w pełni identyfikować się nie tylko z tematem sztuki, nie tylko zna osoby, o których mowa ale również z miejscami, w których rozgrywają się zdarzenia. A propos tematu.

Tu znowu WIELKIE brawa dla twórców - autora /reżysera i aktorów. Znakomicie wyczuli temat, ustawili sytuacje (reżyser) i rewelacyjnie je zagrali (aktorzy). Poszczególne scenki doprowadzają publiczność do łez (ze śmiechu!!!) i wiwatów. Jest to zasługą po równo: super trafnych obserwacji, rewelacyjnego tekstu i bezbłędnego, najwyższej próby aktorstwa. A temat jest troszkę "śliski" ponieważ język jaki słyszy publiczność daleki jest od tego używanego do niedawna w salonach. No i jak już wspomniano wyżej, bardzo dużo jest odnośników do najaktualniejszych wydarzeń politycznych i społecznych. Jest ostro! Używając sportowej terminologii "gra jest bardzo męska i ostra ale fair a nie faul". To się podoba i to bardzo! I oto chodzi! I słusznie!

Należy podkreślić, że przedstawienie nie oferuje tylko "pustej śmiechoterapii", typu ćwiczenia przepony i na tym koniec. Jest w nim również spora dawka ironii i satyry na różne środowiska, a także delikatna przestroga przed uleganiem modom (w tym przypadku nadmiernym fetyszyzowaniem roli psychoterapeutów w życiu codziennym). Można się też doszukać wręcz prób analizy skąd w nas (Polakach) tyle czarnowidztwa i tytułowej depresji -"deprechy". Rewelacyjna scenka historyczna (z Czechami), nad wyraz trafnie wychwytuje różnice między nami. A takich perełek jest w tym spektaklu bez liku. Wszystkie razem tworzą całość, która na długo zapada w pamięć. Wg mnie dlatego, że oprócz fenomenalnej rozrywki, gdy przepona wróci już do swojego normalnego stanu, oferuje również całkiem poważny, a na pewno życiowy materiał do przemyśleń.

Krzysztof Stopczyk
http://kulturalnie.waw.pl
30 września 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...