Diabelska sztuka czyli komedia "inaczej"

"Diabelski młyn" - reż. Andrzej Dopierała - Teatr Bez Sceny w Katowicach

Jak zrobić coś z niczego? W mieliznach tekstu odsłaniać drugie (i trzecie) dno, a brak środków przekuć w bogactwo? Potrzebna jest scena, Radzikowska i Dopierała - albo faustowskie transakcje. "Diabelski młyn" w wydaniu tego duetu urasta do rangi sztuki diabelskiej. Diabeł nie tylko tkwi tu w szczegółach, ale między słowami - autora (Eric Assous) i reżysera sztuki (Andrzej Dopierała). Po raz kolejny teatr odbiera mowę i śmieje się z prób ujarzmienia sceny - ze swej istoty: nieokiełznanej

„Diabelski młyn” Erica Assousa, mało znanego u nas francuskiego dramatopisarza, scenarzysty i reżysera filmowego, to współczesna miniatura komediowa spod znaku Raya Cooneya. Zatem: banalne dialogi, zaskakująca – za wszelką cenę – akcja, schematyczne karykatury, odwieczna walka płci na salonach klasy średniej, salwy śmiechu i łzy wzruszenia jako Prolog Lata w Malarni? Bo czego się  spodziewać? „May Day 3” albo „May Day – Prequel” w najlepszym razie… A tu niespodzianka. Nie tylko Dopierała jako sceniczny Pierre błądzi, bo nie wie co jest grane (Radzikowska to sceniczny kameleon – kupujemy ją we wszystkim: od sponsoringu przez wojujący feminizm po końcowe szaleństwo.) Błądzi też widz „Diabelskiego młyna” (oklaski tym razem dla Dopierały – reżysera). Niebanalnie i nieklasycznie – parafrazując tekst sztuki. Bo trudno tu mówić o anagnorisis – rozpoznaniu i potwierdzeniu tożsamości spektaklu i jego bohaterów. Jest za to nieoczekiwane katharsis. W „Diabelskim młynie” podglądamy życie w teatrze. Z „litością i trwogą” i zaciekawieniem, rosnącym z minuty na minutę. 

Tekstowi „Diabelskiego młyna” nie można jednak odmówić komizmu. Assous nie ustępuje mistrzowi farsy – Rayowi Cooneyowi, w tym względzie. Zarówno Dopierała jak i Radzikowska świetnie wydobywają komizm sytuacyjny i grę słów ze sztuki Francuza. „Geograficznie jestem sam, ale matrymonialnie nie”   albo „można być żonatym i żonatym” mają szansę na stałe wejść do języka. Ale tekst u Dopierały to „tylko” pretekst. Dzieją się tu rzeczy znacznie ciekawsze, wykraczające poza komizm fabuły i języka.

Reżyser od początku droczy się z oryginałem. Drogocenna japońska figurka ze sztuki Assousa to kiwający łapą, odpustowy kot a’ la matrioszka. Ryk bossa novy nie nastraja, a rozstraja, a Pierre Dopierały, w zamyśle Casanova w średnim wieku, w konfrontacji z gotową na wszystko, pokerową Juliette Radzikowskiej, to sztubak. Wydaje się znacznie młodszy (starszy?) i bardziej niewinny niż tekst przewiduje: jakby pierwszy raz dopuszczał się zdrady. Uwodziciel dżentelmen? Czy raczej nieprzystosowany (nad)wrażliwiec w stanie wskazującym na wysokie spożycie (Pierre wlewa w siebie wszystko, co ma akurat pod ręką), wzmagające potrzebę obcowania z pięknem (tj. znacznie młodszą płcią piękną)? Poza jawną karykaturą  (posępne oblicze, kołnierz słowackiego i szklaneczka whisky) jest w kreacji Dopierały coś z genetycznie nieszczęśliwego romantyka w pogoni za gasnącym, nienazwanym marzeniem. Dziwnie znajome?  

„Diabelski młyn” wkracza w jeszcze inny wymiar dzięki Agnieszce Radzikowskiej.  W niespełna godzinę aktorka wchodzi w skórę ekskluzywnej prostytutki, dziennikarki-feministki, Maty Hari, sierotki Marysi i niepoczytalnej ojcobójczyni. Jak Pierre dajemy się wkręcić za każdym razem. Bo jak nie uwierzyć Radzikowskiej? Bez względu na rolę i jej kaliber (czy gra Ofelię czy Iwonę czy Juliette w „Diabelskim młynie”), Radzikowska jest autentyczna. Dopierała daje jej szansę pokazać coś jeszcze – rodzaj teatralnego kreacjonizmu. Jej postać, a ściślej – postaci, dokonują wolnego „aktu stwórczego” przedstawienia. Juliette Radzikowskiej kontroluje spektakl od początku niemal do końca, wprowadzając i umiejętnie dozując mrok i groteskę. W efekcie, w końcowych scenach „Diabelski młyn”, ot sytuacyjna komedyjka, jest bardziej niż wyrafinowany i kompletnie nieprzewidywalny.  Czy gwałtowny szloch Juliette i strzał z broni są prawdziwe? Kto za tym stoi tym razem i jak to wszystko rozumieć? Jawa to czy koszmar senny? Humoreska, makabreska, moralitet, „Brazyliana”? Dla każdego, coś innego. Szkoda tylko, że zawieszenie „Młynu…”, ten brak odpowiedzi na podstawowe pytania (siła spektaklu Dopierały) jest tylko chwilowy. Telefon od żony w ostatniej scenie i… czar spektaklu pryska. Wszystko staje się jasne.

Czy jest zatem o co kruszyć kopie? Zdecydowanie tak. Między Dopierałą a Radzikowską istnieje rodzaj scenicznego porozumienia, teatralnej chemii i wariactwa. Jest napięcie, są sympatia, czułość i humor sytuacyjny – kąśliwe uwagi o reżyserii i aktorstwie z tekstu Assousa. Tego jednak nie można zagrać ani wyreżyserować. „Diabelski młyn” to kawałek życia – między słowami (także „żon” nie w porę). Teatr, po prostu. Dla pozytywnie zakręconych.

Monika Gorzelak
Dziennik Teatralny Katowice
4 lipca 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia