Diabelsko dobre

"Mistrz i Małgorzata" - reż. Wojciech Kościelniak - Teatr Muzyczny Capitol

Otwarcie wrocławskiego Capitolu miało być wielkim kulturalnym wydarzeniem. Specjalnie na tę okazję postanowiono wystawić sztukę, która porwałaby tłumy i uświetniła uroczystą inaugurację nowej sceny. Wybór padł na „Mistrza i Małgorzatę" Michaiła Bułhakowa. Czy aby trafny?

Powieść Bułhakowa, choć mówi się o niej w kategorii książki wszech czasów, jest wyjątkowo niewdzięcznym tematem dla teatralnej sceny. Wiele razy wystawiana, nigdy jednak nie zdołała przekazać swojej wielopłaszczyznowości. „Mistrz i Małgorzata" Wojciecha Kościelniaka to spektakl bliski ideału, choć i tu mankamentów nie zabrakło.

Tym, co rzuca się w oczy po pierwszych paru minutach musicalu jest postać narratora, a w zasadzie narratorki. Kobieta w czarnym płaszczu relacjonuje publiczności wydarzenie i wprowadza w świat komunistycznej Moskwy lat trzydziestych. Po obejrzeniu całości zabieg ten wydaje się niezbędny, ponieważ dzięki niemu konstrukcja sztuki jest spójna, logiczna i z możliwie największą precyzją oddaje powieść Bułhakowa. Brawa za tak dobrze poprowadzoną postać należą się Justynie Szafran – to dzięki niej postać drugoplanowa stała się nieodłącznym i niezastąpionym elementem sztuki.

Imponujące są również choreografia oraz umiejętności wokalno-taneczne aktorów. Na szczególnie uznanie zasługuje scena zabawy w Gribojedowie, podczas której artyści elektryzują publiczność, dając jej porządną dawkę energii oraz scena ukrzyżowania Jeszuy wraz z przejmującym śpiewem tłumu zebranego wokół niego. Jedyne, co przeszkadza widzowi w pełni zatracić się w muzyce i magii słów to fakt, że... często nie sposób usłyszeć tych słów. Bardzo łatwo dostrzec, że brakuje odpowiedniego skoordynowania głośności mikroportów aktorów z muzyką w wykonaniu orkiestry.

Nie należy jednak zapominać o kreacjach scenicznych i doborze aktorów. Fantastyczny Mikołaj Woubishet w roli Behemota zadziwia kocią gracją. Bez zbędnej charakteryzacji, jego jedynym rekwizytem jest puszysty ogon, upodobnia się do kota do tego stopnia, iż w ostatnich minutach spektaklu nie widzimy w nim już cienia człowieczeństwa, a jedynie diabelsko zabawnego kocura. Na uznanie zasługuje również Iwan Bezdomny (w tej roli Mariusz Kiljan), tragiczna, a zarazem komiczna postać, zmuszająca nas do śmiechu świetnym monologiem w szpitalu psychiatrycznym. Z kolei występ w Varietes grupy Woladna to popis czarnej magii, zaczynamy się zastanawiać, czy aby na pewno trafiliśmy do Capitolu, czy może przypadkiem uczestniczymy w przedstawieniu Cooperfield'a. Z nieba sypią się banknoty, Szatan znika, konferansjer traci głowę, a my razem z nim.

Godne podziwu są zresztą możliwości, którymi dysponuje Capitol. Widać ogrom pracy fizycznej, logistycznej i artystycznej włożonej w przebudowę. Efekt jest zadziwiający.

Poprzeczka została wysoko postawiona, dlatego ciekawi mnie przyszły dobór repertuaru oraz jego wykonanie. Mam nadzieję, że odtąd Capitol nie będzie tylko teatrem wielkich widowisk, ale również wielkich uniesień i możliwości techniczne nie przyćmią merytorycznych.

Z „Mistrzem i Małgorzatą" udało się.

Karolina Sytniewska
Dziennik Teatralny Wrocław
15 października 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia