Divadlo
"Panny z Wilka" - reż. Krzysztof Rekowski - Teatr im. Stefana Jaracza w OlsztynieCzasem się czuję jak postać z Gogola, bo moja praca na tym też trochę polega, że "jedzie rewizor". Prasa lokalna zwyczajowo jest przychylna produkcjom lokalnym. Bo jaki ma wybór? Jeżeli jest jeden teatr dramatyczny w mieście, to z kim prasa ma żyć dobrze? A mnie nie zależy jak Marcie Linkiewicz: obrzygam i o to chodzi.
Fajny spektakl - dobrze, a niefajny - drugie dobrze. Może by tak zrobić, żeby na przykład dziennikarze z Łodzi pojechali do Krakowa i wreszcie się mogli szczerze wypowiedzieć... Lub z Wałbrzycha do Gorzowa - to by była krwawa łaźnia. A potem gospodarz wbija z rewizytą. Olsztyn niech się przygotuje na gore od zamiejscowego, na przyjezdny oklep. Alleluja i czytamy:
Od czego by zacząć... Pierwsze, co zrobiłem po powrocie do hotelu, to włączyłem "Panny" Wajdy. To chyba dlatego, że spektakl się nie podobał. Komu nie podobał? Dobremu smakowi i zdrowemu rozsądkowi. Można zapić, by zapomnieć, ale jest coś pewniejszego. "Panny z Wilka", spektakl, da się odzobaczyć i nie jest to trudne. Ktoś jeszcze pamięta Aleksandrę Jakubowską, jak nieudolnie, czyli nieskutecznie, dysk formatowała? Bez nadpisywania. Zalać robala (dalej się tak mówi?) to format c: bez upchnięcia nowej treści. A obejrzeć Wajdę, to wykasować, co się właśnie zobaczyło, mózg sobie opróżnić, być znowu czystym jak bejbe.
WAJDA LEPSZY. Delikatnie mówiąc, bo tak naprawdę - nieporównywalny. Wajda "umiał w >>Panny z Wilka<<", jak by powiedziała młodzież. Ten świętej pamięci reżyser jest w Iwaszkiewiczu jak Mike Powell w skoku w dal, którego rekordu świata jakoś nikt nie może przebić.
Oto Wiktor Ruben wylądował na Mazurach. Nie bardzo wiadomo, jakiej on jest orientacji, ten główny bohater. Niby leci na te panny, ale przeważnie jest "leciany na", no i ten kolega kleryk... Playboy zza grobu (więc jest coś po śmierci, dalej jest bajerowane!). Iwaszkiewicz, trzeba przyznać, również nie powiedział, jak to jest naprawdę z Wiktorem Rubenem, czyli orientacja typu nie wiadomo. Ruben olsztyński (Marcin Kiszluk) to poczciwość sama, przaśność i pastewność. Jeszcze coś na "p"? Jeszcze p...owatość. Wiecie, kogo on gra w "Annie Kareninie"? Obłońskiego, oczywiście! W "Tangu" oczywiście Edka, takie ma waruny.
Panieny w Olsztynie (reż. Rekowski) dziwnie coś przypominają Panieny w Krakowie (reż. Glińska). Również najważniejszym momentem narracji jest przyjazd Rubena, pięć razy to grają, po razie na pannę, pięć razy Tunia spazmuje, że "Boże, Wiktor przyjechał!!!". (Wajdzie raz starczyło). Jest również zwielokrotnienie samego protagonisty: w Krakowie aż dwóch Wiktorów, a tutaj Wiktor & kleryk, jego alter ego, sztucznie trzymane przy życiu, u Iwaszkiewicza zmarło w pierwszym akapicie ("w pierwszym akcie" prawie mi się napisało). Dwoje reżyserów miało ten sam pomysł na tę samą prozę? W przeciągu paru miesięcy jeden od drugiego? Peer-to-peer pomysłów. Powiem tylko tyle: Glińska była pierwsza. Albo Rekowski swoją reżyserię ściągnął z Wikipedii, albo Zeitgeist reżyserował. Nie jest niemożliwe, że pierwszy Rekowski, bo "Panny z Wilka" wystawił w Poznaniu dokładnie 10 lat temu. Więc może nie zrzynka, tylko autocover.
Przy okazji obserwacja, że "Wojna polsko-ruska" Doroty Masłowskiej jest podobnej kompozycji. Główny bohater, jego męska antyteza (Lewy), a wokoło panie: kandydatka numer jeden, kandydatka numer dwa... I jeszcze bym dodał, że jeśli narracja jest wielką spowiedzią przed widownią i przed księdzem - zob. "Panny z Wilka", Olsztyn - to mamy "Amadeusza".
Aktorstwo w Olsztynie typu Times New Roman, domyślne, odruchowe, istniejące. Co tam częściej grają: "Mayday" czy "Mayday 2"? Duże zagęszczenie divy na metr kwadratowy, five divas, one show, prawdziwe divadlo. Panie sprawiają wrażenie, jakby głównie się martwiły, czy dobrze wypadną w sensie wizualnym. Artykuł przedpremierowy typu "dać na zapowiedzi" ("Gazeta Olsztyńska" z 19 sierpnia 2019) nie bez powodu najbardziej się skupił na rozmowie z krawcowymi. Bo te role trzeba uszyć, zagrać w drugiej kolejności! Spektakl jest ubrany, ale czy zagrany? Na mój feeling wyszedł sitcom, tyle że na żywca i wobec widowni. Nareszcie to zrobię, nareszcie napiszę, że coś grane jest NA DESKACH, ale tam właśnie jest grane: deski, dużo desek, dużo, dużo drewna. Julcia powiada, że "Fela umarła", jakby grała w spocie szminki. Nawet tym posępnym zdaniem chce uwieść Wiktora, chce mu sprzedać swoją beauty.
Postać: Kawecki. U Andrzeja Wajdy był to Zbigniew Zapasiewicz, a tu myje nogi w zlewie. Tak naprawdę w misce, lecz chciałem podkręcić. Aktor postury jak z Castellucciego, co rzecz jasna nie jest wadą, tylko warunkami. Tylko nie mówcie nikomu, co Wam zaraz powiem. Otóż w naszej branży tylko krytycy i dyrektorzy (czasem dwa w jednym, jak na przykład Słobodzianek albo Maciej Nowak) mają prawo być utyci.
W choreografii głównie dwa rodzaje ruchów: kocie kobiece i wężowe semimęskie. "Pełnomężczyźni" stoją jak te pniaki, filary tradycji, nie wykazując szczególnej chorełki. Ciotka i wujek Rubena jak loża dziadersów z "Ulicy Sezamkowej". Da się posłyszeć źle dobraną sztuczną szczękę.
Jedna Prokopowicz wierzy w to, co mówi. Jest nowa w Olsztynie i jeszcze dyrektorowa, zatem pewnie nie ma łatwo, chyba że się jej podlizują. A jeszcze zagrała najlepiej, kto jej to wybaczy? Akurat gra Kazię, najmądrzejszą z towarzystwa. Dużo w niej czystości i dużo oszczędności. Jej postać ma przygotować deser i aktorka robi to samo, co ma robić postać, nie rozprasza się flirtowaniem na boku. Prokopowicz saves the day. Jest też dziecko w roli dziecka - mały, rudy aktor. AKTOR. Mały był debeściak, najintensywniejszy, tańczył na poziomie króla internetów, jestem jego fanem. To stara prawda, że dzieci i animale dobrze wychodzą na scenie. Animal też w sensie "bestia ludzka", człowiecze "zwierzę sceniczne".
Intymny spektakl na niekameralnej scenie. Ścieli rzędy z przodu, żeby zrobić miejsce drzewu, i może nie było warto, bo spektakl ma tyle z przodu, że mu z tyłu brakuje, upstage jest niewykorzystany. Problem tej inscenizacji to jest problem naszych czasów: gdzie delikatność, gdzie kultura smutku? Nie umiemy bez ironii. Dziś wszystko jest memem, inna stymulacja już od dawna zapomniana. Mimo że skuteczna, zobaczcie se Lupę!
Jednak przedwojnie (przedpierwszowojnie) to nie tylko ciuchy i nie tylko meble... Jeżeli chcesz grać "w epoce", musisz się też umieć przedwojennie zachowywać.
Po tym wieczorze pomyślałbym, że "Panny z Wilka" Iwaszkiewicza to jest wyleniały i dziadowy tekst. Deadowy. Z humorem niezamierzonym i niezawinionym: "Mama nie czuje się najlepiej, zejdzie po podwieczorku".
Palenie na scenie, tak niby ograne, bo dymek się ładnie snuje w świetle reflektorów, tutaj fajnie rozwiązali - grając ostrzeżenie, że palenie szkodzi (kaszel). Współreżyseria: Ministerstwo Zdrowia. Jak palić, to kaszleć. Spektakl w ogóle wysokiego ryzyka, nawet jeżeli nie artystycznego. Scenografia jest niebezpieczna, bo można zarobić brzózką, jeśli się w tym gra. Niechcący uszkodzić koleżankę tymi wiszącymi pniami i gdyby to był "Czarny łabędź"... Dekor jak gdyby z innego spektaklu, jak gdyby z "Brzeziny": białe kiecki, białe brzozy.
Zachodziła duża szansa, że w Olsztynie nikogo nie spotkam, ale siedziałem koło Centkowskiego albo on koło mnie. Michał Centkowski, kolega z "Newsweeka", współtroll teatralny. Przy scenie golenia (bycia golonym przez ducha) uśmialiśmy się jak małpy. "Ja: - Białym go obryzgał! - Centek: - Hi, hi. (pauza) Napiszesz o tym?"