Diwa przez przypadek

rozmowa z Veronicą Villarroel

Od akwizytorki wciskającej płyn do mycia okien, do śpiewaczki operowej światowej sławy. O niezwykłej karierze opowiada nam Veronica Villarroel, która w poniedziałek zaśpiewa z Placido Domingo.

Rozmowa z Veronicą Villarroel*

Jędrzej Słodkowski: Ile razy wystąpiła Pani z Placido Domingo?

Veronica Villarroel: Nie mam pojęcia! Na pewno kilkaset razy. Daliśmy mnóstwo koncertów na całym świecie, graliśmy razem w operach, nagrywaliśmy płyty CD i DVD, Placido mną także wiele razy dyrygował. A zaczęło się w 1991 r. Byłam wtedy studentką nowojorskiej Juilliard School. Dyrektor opery w Santiago zadzwonił do mnie i zapytał, czy chcę zaśpiewać z Domingo. Byłam przerażona: "dlaczego ja?". Ale udało się i już od 18 lat śpiewamy razem. To niewiarygodne.

Przed naszą rozmową znalazłem w YouTube amatorskie wideo z 1991 r. Śpiewacie z Domingo w Santiago "Cyganerię" w wersji koncertowej.

- To właśnie ten pierwszy występ! Muszę to zobaczyć. Ciekawe, kto to nagrał...

Jak czuje się znana śpiewaczka, kiedy występuje jako "dodatek" do głównej gwiazdy? Jest Pani bardziej zmobilizowana? A może odwrotnie, śpiewa Pani na większym luzie?

- Występowanie z tak wielkim artystą jak Placido Domingo jest dla każdego wielkim wyzwaniem. Za każdym razem staram się dać z siebie wszystko, co najlepsze. Nie jest to łatwe. Na szczęście dobrze się znamy i czujemy się ze sobą komfortowo. Ja wiem, że Placido mnie wspiera, i on wie, że ja wspieram jego. Kiedy z nim śpiewam, czuję się wyjątkowo. Traktuje mnie jak równą sobie, nie mam wrażenia, że jestem kimś mniej istotnym.

A czy jest także Pani przyjacielem poza sceną?

- Placido to nie tylko mój mentor, ale także przyjaciel. Niestety, jesteśmy oboje bardzo zajęci, nie widujemy się towarzysko poza okresami, w których śpiewamy razem. Ale kiedy już się spotkamy, czujemy się jak w rodzinie. 

Przez te lata bardzo dużo się od niego nauczyłam. I wciąż się uczę. Trzeba rozwijać się przez całe życie - jako człowiek, artysta, zawodowiec. Ale przede wszystkim jako człowiek.

Zasłynęła Pani rolą Cio-Cio-San w "Madame Butterfly". Jak przyjmowała Panią publiczność w Japonii?

- Inaczej niż w pozostałych krajach. Nie przypominam przecież japońskiej gejszy. Jestem Latynoską, mam na imię Veronica! (mówiąc to, „tańczy” na krześle). Ale uwielbiam wyzwania. Pracowałam z artystami teatru kabuki, teatru no, japońskimi reżyserami. Ubierali mnie współpracownicy Akiry Kurosawy. Nauczyłam się tańca gejszy. I nawet jeśli moje kolana i stopy piekielnie bolały, nie pisnęłam ani słówka. Jak prawdziwa gejsza. I spodobałam się, mówili, że jestem superjapońska.

Studiowała Pani reklamę. Jak stała się Pani śpiewaczką?

- Przez przypadek. Pochodzę z ubogiej rodziny. Mój ojciec po ataku serca nie mógł pracować, a ja byłam najstarsza w rodzinie. Studiowałam reklamę, ale po trzecim roku musiałam przerwać studia. I zostałam akwizytorką sprzedającą środki czystości. Okropieństwo... Mój przyjaciel powiedział mi, że bardzo stary teatr, wystawiający zarzuele w Santiago, szuka młodych ludzi do śpiewania w chórze. Lubiłam śpiewać, jak każdy inny w Chile, więc spróbowałam. Dostałam się i zaczęłam śpiewać w chórze. Ale ze sprzedaży płynów do okien i naczyń oraz śpiewania wciąż nie mogłam utrzymać rodziny. Człowiek, który w tym teatrze zajmował się wszystkim - od sprawdzania biletów do ustawiania świateł - powiedział mi, że opera szuka chórzystów. "Masz dobry głos, powinni cię przyjąć". A ja nigdy w życiu nie słyszałam opery! Siostra pożyczyła mi sukienkę, poszłam, zaśpiewałam zarzuelę. Udało się. A po pewnym czasie szef chóru uznał, że powinnam uczyć się arii. Nigdy nie miałam lekcji muzyki ani głosu, więc powtarzałam to, co puszczałam sobie z kasety, kompletnie nie rozumiejąc słów. Tak też przygotowywałam się do roli Musetty w "Cyganerii", moim debiucie. Miałam wielkie szczęście wystąpić z Renatą Scotto, która grała Mimi. Renata zabrała mnie do słynnej Juilliard School. A ja nie znałam nawet angielskiego. To cud. I zaraz potem spotkałam mojego drugiego mentora - Placido. Jestem im niezmiernie wdzięczna. 

Czym by się Pani zajmowała, gdyby nie te zbiegi okoliczności?

- Pewnie byłabym żoną... Nuda! A ja nie chciałam być żoną, chciałam być wolna. Uważam, że miłości spotykasz na swej drodze przez całe życie. 

Czego oczekuje Pani po polskiej publiczności?

- Nastawienie publiki odgrywa wielką rolę w koncercie. Jeśli idę do kina, chcę płakać, bać się, wzruszać. Tak samo, gdy idę na koncert. Myślę, że tak będzie w poniedziałek. Wy, Polacy, jesteście dla mnie bardzo latino.

*Veronica Villarroel - chilijska sopranistka, wieloletnia współpracownica Placido Domingo. Występowała na najważniejszych estradach świata, m.in. Metropolitan Opera, Covent Garden, La Scali

Jędrzej Słodkowski
Gazeta Wyborcza Łódź
8 czerwca 2009

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia