Dlaczego Hitler nadal przyciąga
Rozmowa z Mileną GauerPomysł, żeby to ona zagrała Adolfa Hitlera wydał jej się absurdalny, ale nie odmówiła. Teraz sztuka "On wrócił", zrealizowana według książki Timura Vermesa opowiadająca o Hitlerze, który znalazł się we współczesnym Berlinie, przyciąga do teatru tłumy. Publiczność bawi się do łez, ale tylko do pewnego momentu...
Z Mileną Gauer, aktorką Teatru im. S. Jaracza w Olsztynie, rozmawia Ewa Mazgal.
Ewa Mazgal: Słyszałam, że bilety na marzec są już wyprzedane. Mówię oczywiście o spektaklu "On wrócił", w którym gra pani Adolfa Hitlera.
Milena Gauer: - Podobno jeszcze są, ale tylko pojedyncze miejsca.
To zacznijmy od początku. Jak to było? Zadzwonił do pani reżyser Piotr Ratajczak i oznajmił: "Milena, zagrasz Hitlera"?!
- Nie, dowiedziałam się chwilę przed rozpoczęciem prób, że jest taki pomysł.
I co?
- Wydal mi się absurdalny. Ale trudno powiedzieć w takiej sytuacji: "Nie chcę".
Aktor w ogóle może powiedzieć reżyserowi "nie chcę"?! Zdarzyło się to pani?
- Próbowałam kiedyś, z natłoku pracy.
A tym razem?
- Bałam się, że Hitler - nie dość, że w ogóle wraca, to wróci jako kobieta albo może jeszcze jako feministka i że ja mam to grać. Jestem feministką i nie chciałam być twarzą takiego komunikatu. Ale Piotr Ratajczak już na pierwszej próbie rozwiał te obawy, zaznaczając, że nie będziemy w tej inscenizacji bawić się płcią. Ma to być po prostu Hitler, tyle że zagra go aktorka, nie aktor.
I okazuje się, że widz podczas spektaklu bardzo szybko o tym zapomina. Po prostu śledzi losy Hitlera we współczesnym Berlinie.
- Teraz myślę, że gdyby zagrał go któryś z moich kolegów, to być może bardziej "wcielałby się" w postać w takim tradycyjnym sensie. Ja też korzystam z tej ikony czy też doskonale wszystkim znanej figury Hitlera, ale raczej na prawach cytatu. Nie muszę się do niego upodabniać, raczej go "odgrywam". Jestem kobietą, zatem dystans do postaci buduje się od razu i pozwala na zabawę wizerunkiem.
Przypomniało mi się, że przed laty zagrała pani też Orcia w "Nie-Boskiej komedii", którą wyreżyserował w naszym teatrze Krzysztof Zaleski.
- I jeszcze kowboja z wąsami w sztuce "Lemoniadowy Joe".
W "On wrócił" jest pani, przynajmniej na początku, bardziej chaplinowska niż hitlerowska. Sytuacja jest zresztą przezabawna, bo Adolf wcale nie zmienia swoich poglądów i nie zamierza zrezygnować ze swych celów, ale współcześni berlińczycy biorą go za aktora kabaretu, który do perfekcji opanował rolę "Hitler". I chociaż są momenty, gdy płaczemy ze śmiechu, w ogólnym rozrachunku nie jest to przedstawienie zabawne.
- I to widać też od mojej strony. Widzowie się doskonale bawią, reagują bardzo żywo... I nagle od pewnego momentu nie wiedzą, czy powinni się śmiać, czy jeszcze chce im się śmiać. A może śmiech będzie już przekroczeniem? Widać - i to jest bardzo ciekawe-jak widownia tężeje w przerażeniu. Na końcu publiczność już się nie śmieje.
Bo Timur Vermes, autor książki "On wrócił", według której powstała sztuka, potraktował Hitlera poważnie. Fuehrer mówi, że w Niemczech trzeba w końcu zrobić porządek, że trzeba zadbać o zwykłych ludzi, a my wiemy, że tak mówi wielu przywódców partyjnych w różnych krajach Europy. Niedawno przeczytałam wypowiedź uczonego humanisty, pisarza i podróżnika nawołującego do oczyszczenia polskiego społeczeństwa "do zdrowej tkanki". Czasem dostaję brawa po przemówieniach Hitlera i zastanawiam się wówczas, czy dostaję je jako Hitler, czy jako aktorka.
Wstrzeliliście się z tą sztuką w punkt, jak to się mówi.
- Wiadomo, co się dzieje na Węgrzech i w Stanach Zjednoczonych. Bardzo znamienne jest też to, co napisał do nas sam autor książki, kiedy przysłał zgodę na jej adaptację. Zaznaczył, że nie będzie ingerował w tekst, ale bardzo prosi, żeby nasza inscenizacja stała się okazją do opowiedzenia o polskiej rzeczywistości, do poruszenia stosunku polskich polityków na przykład do uchodźców, a nie opowieścią o tym, jacy to Niemcy są głupi, naiwni i zabawni.
Ale kiedy ogląda się waszą sztukę, bardzo szybko zapomina się, że jej akcja toczy się w Berlinie. Zapomina się, że to Niemcy.
- Jednak korzystamy z "rekwizytów" takich jak Oktoberfest czy turecka pralnia. Z drugiej strony populizm, czyli proponowanie radykalnych, pozornie łatwych rozwiązań skomplikowanych problemów znamy choćby z kampanii wyborczej. Paweł Kukiz w wyborczej debacie o podatkach zaproponował ich likwidację. Taki prosty komunikat dociera do ludzi, którzy stwierdzają: "O, to świetny pomysł!". I Paweł Kukiz oraz jego posłowie wchodzą do parlamentu.
Rozumiem, że kiedy zaczęła pani pracować nad rolą, wątpliwości co do decyzji reżysera znikły.
- Nie miałam czasu na zastanawianie się. Musiałam opanować sporą ilość tekstu i po prostu pracować. Prawie cały czas jestem na scenie, ale moi koledzy, grając po kilka ról, zmieniając co kilka minut kostium i charakter granej postaci, także mają bardzo trudne zadanie, wymagające ogromnej koncentracji. To wyzwanie dla wszystkich.
Co pani wiedziała o Hitlerze?
- Chyba to, co wszyscy.
Pytam, bo są aktorzy, którzy pracują nad rolą analitycznie, studiują i dowiadują się wszystkiego, co się da, i są tacy, którzy budują postać intuicyjnie i opierają się na własnych emocjach.
- Ja należę do tej pierwszej kategorii, ale tutaj, z braku czasu, odświeżyłam swoją wiedzę w błyskawiczny sposób. Korzystałam ze źródeł popularnonaukowych, przeczytałam oczywiście książkę Vermesa i oglądałam filmy. "Dyktatora" Chaplina, propagandowy dokument "Triumf woli" ulubienicy Hitlera Leni Riefenstahl, "Upadek" i kilka dokumentów. Ale kiedy w księgarni zobaczyłam dwutomową rozprawę o Martinie Bormannie i opasłe biografie Hitlera, powiedziałam sobie: "O, nie! Wszystkiego na ten temat nie przeczytam, po prostu nie dam rady".
Jak pani sądzi, czym Hitler uwiódł Niemców? Wielu go lekceważyło, mówiąc, że się poci i jest tak odpychający, że nikt go nie poprze.
- Są różne rodzaje charyzmy, oddziałujące na różnych ludzi. W Polsce do drugiej tury wyborów prezydenckich w 1990 roku przeszedł szerzej nieznany Stan Tymiński. W Hitlerze jest chyba coś hipnotyzującego, szczególnie kiedy doda się muzykę Wagnera (śmiech).
I w pewnym sensie nadal cieszy się wielkim powodzeniem u publiczności...
- Grałam też w przedstawieniach, na które prawie nikt nie przychodził.
I co wtedy pani czuła?
- Ja te przedstawienia uwielbiałam. Pustawa widownia nie miała tak wielkiego znaczenia. Dla mnie ważna była praca, jaką włożyłam w rolę, razem z kolegami. To przecież nasza twórczość.
Gra pani także w sztuce "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" według zbioru reportaży Świetłany Aleksijewicz. To drugi biegun tej samej historii, opowiadany tym razem przez żołnierki, sanitariuszki i praczki Armii Czerwonej. Gra was tam osiem kobiet, z których tylko jedna pamięta wojnę.
- Tak, to pani Hanna Wolicka. A reżyser Krzysztof Popiołek ma dwadzieścia kilka lat! Ale to on powiedział nam bardzo inspirujące zdanie: "Słowa, które wypowiadacie na scenie, padły kiedyś w prawdziwym życiu...". To dało nam inną perspektywę. Chodziło o to, żeby tych historii nie zalać nadmiarem teatralnych środków. "Wojnę...", dzięki programowi Teatr Polska, pokazałyśmy sześć razy poza Olsztynem, w większych miastach regionu. Spektakl był przyjmowany doskonale. Wszędzie miałyśmy komplety.
Teraz musi paść to pytanie. Dlaczego została pani aktorką?
- Może dlatego, że nie miałam innego pomysłu na siebie. Może gdybym wybrała inny zawód, byłoby mi lepiej? Ale występowałam od najmłodszych lat. I rodzice popierali mój wybór.
Nie zemdleli, kiedy usłyszeli, że chce pani zostać "komediantką"?
- Właśnie nie. Kibicowali mi zawsze, choć nie od razu dostałam się do szkoły aktorskiej.
Piotr Głowacki, dzisiaj gwiazda kina, zdawał dziewięć razy.
- Był też w naszym Studium Aktorskim. Nie spotkałam go, bo studiowałam później.
Pani mąż Grzegorz Gromek też jest aktorem. Macie córeczkę Halszkę. Aktorstwo to nie jest chyba dobry zawód dla rodziców?
- Dlaczego?!
Bo nie ma was wieczorami w domu.
- Ale nie gramy codziennie. Jesteśmy za to w domu w ciągu dnia, jeżeli nie ma prób. Więc to wszystko jakoś się równoważy. Mamy też ponad miesiąc wakacji.
Wasza córeczka też pewnie będzie aktorką?
- Nie wiem, jeśli będzie chciała... Już teraz oglądając czy czytając bajki lubi odgrywać poszczególne postaci. Nie wiem, skąd jej się to wzięło, bo przecież my w domu nie gramy! Może jako aktorzy czytamy z większym zaangażowaniem niż inni rodzice? Halszka przychodzi do nas, do teatru oczywiście, jeszcze nie na spektakle, ale jest bardzo ciekawa tego miejsca. Jest za to wierną widzką Olsztyńskiego Teatru Lalek.
A jaka rola czeka na panią w najbliższej przyszłości?
- Zagram w "Kartotece" w reżyserii Andrzeja Majczaka. Nie wiem jeszcze, jaką rolę. Próby zaczną się w połowie marca.
A co Milena Gauer robi, kiedy nie gra i nie przygotowuje się do roli? Jakie książki pani czyta? Jakie lubi pani filmy?
- W sztuce lubię nieoczywistość, bogactwo środków formalnych, artystyczną wyobraźnię. Chodzi o to, żeby opowieść nie była prostą historią czyjegoś losu. Lubię też, kiedy jest mowa o ważnej sprawie, która mnie porusza. My nie mamy telewizji, oglądamy dużo seriali i filmów w internecie. I to internet jest dla nas podstawowym źródłem informacji.
***
Milena Gauer - jest absolwentką Policealnego Studium Aktorskiego im. Aleksandra Sewruka w Olsztynie i Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Współpracowała z teatrami w Wałbrzychu, Warszawie i Krakowie. Od 2005 roku pracuje w zespole Teatru Jaracza w Olsztynie. Znaczące role: Jackie w spektaklu "Jackie. Śmierć i księżniczka" w reżyserii Weroniki Szczawińskiej, Winnifred w spektaklu "Lemoniadowy Joe" w reżyserii Małgorzaty Głuchowskiej (nominacja do Teatralnej Kreacji Roku). Milena dostała wyróżnienie w subiektywnym spisie aktorów Jacka Sieradzkiego w 2011 roku i wyróżnienie miesięcznika "Teatr" za rolę Ajtry w spektaklu "Matki/Błagalnice". W tym sezonie można ją oglądać w przedstawieniach: "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety", "Świętoszek" i "On wrócił".