Do Bielska na szkolny bryk
"Balladyna" - reż. Natalia Babińska - Teatr Polski w Bielsku-BiałejGdybym miała sądzić na podstawie pierwszej premiery nowego dyrektora Teatru Polskiego w Bielsku-Białej o tym, co czeka tę scenę, to bym powiedziała, że pisana jest jej stagnacja prowincjonalnego teatru. Na szczęście pierwsza jaskółka wiosny nie czyni. Mocno chcę wierzyć w tę ludową mądrość.
"Balladyna" Juliusza Słowackiego w reżyserii Natalii Babińskiej to ponad trzygodzinny spektakl. Reżyserka zadbała o to, by Słowacki w grobie się nie przewracał z wrażenia, co można zrobić z jego dramatem. Nie pocięła go zatem i nie uwspółcześniła. Balladyna nie biega ze smartfonem przy uchu, a Kirkor nie ma laptopa, narzędziem mordu jest nóż i sztylet,
W pamięci pozostanie kilka niezwykle plastycznych scen i piękna, acz oszczędna scenografia Julii Skrzyneckiej.
a nie laser. Jednak rezygnacja z atrybutów współczesności - co jest najprostszym sposobem na odświeżenie klasyki - nie zagwarantowała sukcesu temu przedstawieniu. Nie ma bowiem w nim emocji, jakie przecież zawiera dramat Słowackiego. O nich się jedynie mówi, nie pokazuje się ich. Postaci są na ogół zbyt papierowe, baśniowość zbyt typowa, a realność oczywista.
Największe rozczarowanie tym spektaklem wypływa z faktu, że w odczytaniu "Balladyny" brak osobistego rysu reżyserki. Trudno dostrzec jej indywidualną interpretację tekstu Słowackiego. Taką za to daje w krótkim eseju pomieszczonym w programie spektaklu. Jednak nic z tego, o czym Natalia Babińska tam pisze, nie jest niestety obecne na scenie.
Jest to inscenizacja na miarę współczesnej matury z języka polskiego - to przedstawienie, w którym najwyżej punktowana jest przeciętność, poprawność i schematyzm myślenia. Spektakl Babińskiej idealnie pasuje do standardowego konspektu lekcji o lekturze szkolnej. To odpowiedź na zapotrzebowanie przeciętnych polonistów edukujących taśmowo uczniów, którzy swej wrodzonej inteligencji nakładają przed wejściem do klasy kaganiec, bo tak jest łatwiej i bezpieczniej.
Czy coś jednak zaskakuje w bielskiej "Balladynie"? Tak, kilka rzeczy. Pustelnik i Lekarz Kazimierza Czapli to nadal, mimo poniesionej klęski politycznej, potężny i dostojny król Popiel, a nie zdetronizowany władca i zgnębiony tragicznym losem człowiek,który wiele lat spędził w kniei, żywiąc
się jedynie darami natury. Kiedy Kazimierz Czapla jest na scenie, nikt nie ma wątpliwości, że należy ona do niego, a czy to jest zgodne z duchem tego dramatu Słowackiego, to już inna sprawa.
Goplana Jadwigi Grygierczyk to bynajmniej nie piękna, eteryczna i młoda syrena, a raczej mocno już dojrzała kobieta, bardzo zdeterminowana wiekiem w chęci usidlenia Grabca - ostatniej swej szansy. Słowem, tygrysica w menopauzie. Takie odczytanie roli Goplany jest w pewnym sensie nowatorskie, być może dlatego, że w teatrze polskim zaczyna się moda na dojrzałość i starość - to tematy, które coraz częściej pojawiają się ostatnio na naszych scenach. Jadwiga Grygierczyk obsadzona została też w roli Kanclerza, któremu nadała bardzo diaboliczny rys. Interpretacja tej roli zmierza w stronę karykatury, ale nadaje na pewno rumieńców spektaklowi.
Czarnowłosa Alina Marty Gzowskiej-Sawickiej, to bynajmniej nie skromne dziewczę, jakiego poszukuje za radą Pustelnika Kirkor. Razem ze swą starszą, i bardziej uświadomioną seksualnie jasnowłosą siostrą Balladyną pląsają wyuzdanie przed Kirkorem, niemal jak tancerki go-go. Co prawda dzieje się to pod wpływem czarów Chochlika - Przemysław Bollin i Skierki - Michał Czaderna, ale jest to intrygujące - szczególnie wobec przyjętego przez Natalię Babińską tradycyjnego sposobu interpretacji "Balladyny" i trochę burzy (jednak tylko na chwilę) szkolny kanon interpretacji. Dodam też, że widz nie może mieć najmniejszej wątpliwości, iż pieniędzy w domu ubogiej wdowy brakuje nawet na przyzwoity przyodziewek dla córek, w pierwszej części inscenizacji chodzą one po scenie niemal półnagie, jakby były towarzyszkami Tarzana. Fon Kostrynowi Piotra Gajosa bliżej do pazia niż do rycerza. Pewnie dlatego jakoś trudno uwierzyć, że taki młokos odważył się stanąć przeciw swemu panu. Bardziej skłonna jestem uwierzyć, że nierozważnie stracił głowę, bo po prostu uległ celebrytce. Anna Guzik jako Balladyna dopiero w ostatniej scenie buduje napięcie i naprawdę budzi w widzu żywe emocje, bo wcześniej wyraźnie bez przekonania odgrywa swą, tytułową wszak, rolę. Kirkor Rafała Sawickiego to papierowy rycerz, powiem tylko, że więcej życia wnosi w sztampową przecież rolę sentymentalnego Filona Sławomir Miska.
Dla kogo warto zobaczyć "Balladynę"? Dla Małgorzaty Kozłowskiej w roli Matki i Adama Myrczka w roli Grabca. To jedyne pełnokrwiste postaci tej inscenizacji. Z Matką cieszymy się jej pozornym szczęściem i cierpimy, gdy spadają na nią niezasłużone razy. Grabiec jest pełen wigoru i nawet przebrany w strój królewski i poruszany sznurkami jak marionetka, nie traci swej wiarygodności rumianego chłopa.
Co jeszcze zostaje w pamięci? Kilka niezwykle plastycznych scen, znakomicie budująca nastrój muzyka Fryderyka Babińskiego i piękna, acz oszczędna scenografia Julii Skrzyneckiej, wsparta genialną reżyserią świateł Macieja Igielskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że "Balladyna" Babińskiej to szkolny bryk z lektury obowiązkowej. Na szczęście obecność na tym przedstawieniu nie jest obowiązkowa.