Do Damaszku: Śnijmy!

"Do Damaszku" - reż. Jan Klata - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Niejednego cyklistę wzięła zazdrość na widok jednośladu Marcina Czarnika. Rower, którym aktor wjechał na scenę to co najmniej "harley mój". Zabawka formatu pamiętnych motorynek z "Balladyny" Hanuszkiewicza. W najnowszym przedstawieniu Jana Klaty, znajdzie się zresztą więcej atrakcji.

Nie tylko dla oka, ale i ucha. Wzroku nie można oderwać od wybudowanej na scenie, godnej "Satyriconu" Felliniego świątyni. Czaszka na czaszce. Obiekt aktorskich "wspinaczek", który zawsze może posłużyć za olbrzymi telebim. U nowego Klaty są też wzięte rodem z ekscesów Gautiera kostiumy śpiewaczek. Zszyte z głów kobiecych manekinów i długiego włosia. W zakresie muzyki, spektakl oferuje dość eklektyczny soundtrack. Są The Stooges, Lou Reed, ale też "rodzynki" pod postacią "Space Oddity" w wykonaniu dziecięcego chóru czy bootleg 2 Many Dj's "Smells Like Booty" (tzn. mash up Destiny's Child i Nirvany). Swe apogeum soundtrack osiąga aczkolwiek przy "Crucified" Army of Lovers. Drag queenowy hit ilustruje udręki wielkiego kompozytora.Umęczonego geniusza gra na scenie Starego Teatru wspomniany Czarnik. Rola ciężka do udźwignięcia, jak i materiał, za który wziął się Klata. "Do Damaszku" uchodzi za największą psychotyczną pokazówkę Strindberga. To trylogia sztuk spisanych według logiki snu, z trasą mentalnej Golgoty i tęsknotą za transcendencją. Teatr de facto jednego aktora. Dla Strindberga liczy się bowiem tylko jaźń głównego bohatera. Tranzystor odbierający transmisje symboli. Jeśli źle nastrojony, polegnie w interakcji z majakami. Na szczęście Czarnik łapie sygnał. A Klata uwzględnia szeroki zakres częstotliwości. Wspólnie z resztą celnie dobranej obsady: Krzysztofem Zarzeckim, Dorotą Segdą, Krzysztofem Globiszem czy Justyną Wasilewską. Obsady grającej często po kilka postaci.

"Do Damaszku" jest pierwszą "właściwą" premierą "nowego w Starym". Choć Klata objął dyrekcję teatru z początkiem stycznia, ostatnie pół sezonu należy traktować na zasadzie antraktu. Było badanie zastanego terenu, testowanie możliwości produkcyjnych, oswajanie publiczności ze stylem kuratorskiego programu. Odbyło się kilka premier, ale także eksperymentowano poza deskami scenicznymi (od gier miejskich do słuchowiska). Teraz przychodzi pora na decydujące rozdanie. Czyli pięć kolejnych sezonów dedykowanych mistrzom Starego Teatru. Coś, co tak zirytowało Krystiana Lupę, krytykującego program za "kult reżyserów".

Oponenci nowego dyrektora, potraktują "Do Damaszku" oczywiście jako paliwo do dalszych ataków. Klata wziął na warsztat sztukę z puli tych planowanych, a nie wystawionych przez Swinarskiego. Sztukę, do której opatrzność dopisała smutny epilog. Swinarski zginął bowiem w katastrofie samolotowej właśnie podczas lotu do Damaszku. Sam utwór zdaje się natomiast antytezą wszystkiego, co modne i aktualne we współczesnym teatrze. Pachnie na kilometr modernizmem, koncentrując się na psyche, a nie bolączkach doczesnego świata. Ani słowa o społeczeństwie, polityce, historii. Za to mnóstwo materiału do zaspokajania reżyserskich fantazji.

Z trudnego w obejściu Strindberga, Klata mógł zrobić egzaltowanego maniaka. A jednak nowe "Do Damaszku" przynosi treści chwilami namacalne i dosadne. Adaptujący tekst Sebastian Majewski, zadbał bowiem o współczesne odniesienia. Z wulgaryzmami włącznie.

Strindbergowski dramat staje się u Klaty przypowieścią o ucieczce z wyścigu szczurów i pułapki stabilizacji. Główny bohater, Nieznajomy, to idol, performer, kompozytor. Artysta, który ma wszystko, ale czuje wewnętrzne niespełnienie. Dlatego zrywa kontakty z żoną i dziećmi, zarzuca karierę. To co na zewnątrz przypomina życiową dezercję, na płaszczyźnie prywatnej jest jednak mentalną zapaścią. Idol zaczyna podróż po Golgocie własnej psychiki. Z wieloma widmowymi miejscami i pod rękę z nową wybranką - Ewą (Wasilewska). Ta zaś drży przed wilkołakiem i prowadzi bohatera do swojej upiornej rodziny - męża, szwagierki, matki, dziadka...

Wyprawę w nieznane, Klata przeplata paroksyzmami przebudzeń. Chwyt rodem z Dicka i "Matrixów", tutaj wyznacza kolejne przystanki na drodze głównego bohatera. Jaka jest stacja docelowa? Za czasów Strindberga byłaby to nirwana, iluminacja, zgodne z tytułem nawrócenie niewiernego Szawła. Ale Klata nie ożywia na scenie malowidła Caravaggia. Wspomniana sceniczna kaplica jest kościołem bez Boga w środku. Ze złowrogim sarkofagiem i paraliżującą w finale ciszą. Życie po życiu to nie wyzwolenie ducha, lecz uwięzienie we własnej kreacji. Zmartwychwstały bohater przypomina nakręcaną kukiełkę, która nagle zyskała źródło zasilania. Porusza się bezgłośnie w wyuczonym tańcu gwiazdora. Gimnastyka, a nie absolut.

Dwugodzinna procesja omamów nie narzuca u Klaty określonej wykładni odbioru. "Do Damaszku" można oglądać równie dobrze w kategoriach laickiego misterium, co egzystencjalnej paraboli. To przedstawienie rzucające widza na naprawdę głęboką wodę. Pełne pantomimicznych rytuałów (kazirodcza "kamasutra" męża Ewy, klątwa rzucana na idola) oraz irracjonalnych manifestacji (postaci mówiące cudzym głosem). Z akcją braną w nawias przez groteskowe kantaty żeńskich chórzystek.

Tak jak zagubiony jest strindbergowski idol, tak zagubiona ma prawo poczuć się publiczność. Klata funduje jej bowiem teatr hermetyczny, nielinearny, wizyjny. Niełatwo podzielać tak namaszczone podejście. Snijmy! - zachęca sceniczna Ewa. I to chyba najlepsza rada dla odbiorców spektaklu. Śnijmy. Z otwartymi oczami. Choćby o rowerku...

Łukasz Badula
Kulturaonline
12 października 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia