Do diabła z Ojcem i Ojczyzną!

"Trans-Atlantyk" - reż. M.Grabowski - Stary Teatr, Kraków

"Trans-Atlantyk" Gombrowicza to tekst, do którego bardzo często ma się tzw. "zero-jedynkowe podejście" - albo się podobało, albo nie było się w stanie przebrnąć przez tę specyficznie napisaną powieść. Jednak spektakl Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Starym w sposób przejrzysty i czytelny obrazuje wszystkie bolesne, gombrowiczowskie prawdy

Jako że jestem zwolenniczką scenicznego minimalizmu, zacznę od dekoracji. Scena utrzymana jest w jasnych kolorach, dominuje biel - w pierwszej części biały jest ukośny podest oraz krzesła i stoły na tle delikatnej grafiki przedstawiającej morze, w drugiej części wrażenie „czystości” podkreślają długie sznury błyszczących pereł, które ukazują bogactwo pałacu Gonzala. Dzięki takiej oprawie widz może skupić się na aktorach, dekoracja nie rozpraszają, wręcz podkreślają słowa wypowiadane przez bohaterów. A słów jest rzeczywiście dużo. Reżyser nie wprowadził zbyt wielu zmian w tekście, dlatego spektakl nie stracił charakterystycznych zawiłości językowych oryginału. 

Akcja zaczyna się od przyjazdu samego Gombrowicza do Buenos Aires, gdzie dopadają go wieści o wybuchu wojny w ojczyźnie. Zamiast wracać do kraju jak reszta rodaków ze statku podejmuje decyzję o pozostaniu w Argentynie. Narrator szybko zostaje wzięty za „swego” w towarzystwie Polaków i uwikłany w gierki, których centralną postacią jest poważany w środowisku literackim homoseksualista Gonzalo. Portugalczyk (Jan Peszek) to podstarzały mężczyzna, który wygląda na nieco znużonego życiem i ciągłym „gonieniem” za młodszymi chłopcami. Ciężko nie skojarzyć Gonzala z Aschenbach’em z filmu „Śmierć w Wenecji” Viscontiego, nawet jeśli w spektaklu jego postać jest przede wszystkim karykaturą i nie stroni od stereotypów (co w tym wypadku nie razi). Jego relacja z Ignasiem, synem polskiego patrioty, jest katalizatorem symbolicznej walki Ojczyzny z Synczyzną.

Kontrast pomiędzy światem tradycji, wartości patriotycznych i konserwatywnych a młodzieńczą świeżością, nowością i chęcią zmian jest bardzo widoczny. Te dwa nurty zaczynają się spierać w drugiej części spektaklu, już w posiadłości Gonzala, która przypomina helleński raj Piotrusia Pana. Mieszkańcy, czyli grupa półnagich młodzieńców, zajmują się głównie zabawą, a ich śmiech odbija się gromkim echem wśród ścian ozdobnej rezydencji. Jedynie przenikliwy wzrok i postawa Horacja przypominają o morderczych planach radosnej ekipy. 

Bardzo dużym plusem, oprócz umiejętnej reżyserii, jest gra aktorska. Marcin Kalisz świetnie radzi sobie w roli narratora miotającego się między szacunkiem do tradycji a kuszącym czarem młodości oraz między sympatią a niechęcią do niehonorowego Gonzala. Jan Peszek potrafił pokazać dwuznaczny charakter Portugalczyka, jego wyzuty z emocji monolog o metodach podrywania młodych chłopców niepokojąco zapada w pamięć. Cała reszta aktorów oddaje typową dla Gombrowicza karykaturalność i groteskowość (szczególnie Ciumkała, Baron i Pyckal), dzięki czemu spektakl oprócz treści oddaje też ducha utworu. Myślę, że takiej adaptacji nie powstydziłby się sam Gombrowicz.

Sonia Kaczmarczyk
Dziennik Teatralny Kraków
24 maja 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia