Do Joanny Szczepkowskiej: proszę, niech Pani gra
listPo lekturze wywiadów, jakich ostatnio udzieliła Pani w wielu mediach, a związanych z wydarzeniami na premierze Lupy "Persona. Ciało Simone", podobnie jak Pani ubolewam nad upadkiem poziomu i etosu w wielu zawodach artystycznych i tych z nimi związanych (np. w mediach) oraz bezzasadnym promowaniem i wynagradzaniem ponad miarę osób i zjawisk poślednich kosztem prawdziwych artystów i kultury wysokiej
Jest to szczególnie skandaliczne, gdy odbywa się w mediach publicznych. Ale zadaję sobie pytanie, czy nie ma w tym również naszej (widzów, czytelników, słuchaczy) winy. Przecież to nie Marsjanie oglądają milionami debilne seriale, za autorytety mają pogodynki i czytają (jeżeli w ogóle coś czytają) te chyba już setki kolorowych pisemek.
Gdy pierwszy raz wyjechałem na Zachód (a był to wakacyjny dwutygodniowy wyjazd studencki do Londynu, na pokrycie kosztów którego pracowałem ciężko w wakacje przez trzy miesiące), to prawie wszystkie dewizy wydałem na bilety do kina. Chciałem zobaczyć niedostępne wówczas w Polsce filmy "Blaszany bębenek", "Łowca jeleni", "Ostatnie tango w Paryżu", "Annie Hall". Teraz też, mieszkając we Włocławku, staram się na bieżąco oglądać dobre filmy i spektakle teatralne. Jeżdżę więc często do Warszawy.
Ile osób w Polsce czuje potrzebę obcowania z kulturą wysoką? W czterdziestomilionowym kraju, gdzie kształci się podobno kilka milionów studentów, nie ukazuje się żaden tygodnik kulturalny, poziom prasy jest kiepski i robi się coraz gorszy, program telewizyjny (z wyjątkiem TVP Kultura, ale program ten ogląda tylko garstka koneserów) to dno kompletne, nakłady ambitniejszej literatury są śmiesznie niskie, płyty z muzyką poważną sprzedają się średnio w ilości trzystu-czterystu egzemplarzy. Polski dystrybutor wybitnego filmu Michaela Hanekego "Biała wstążka" (Złota Palma w Cannes w 2009 roku) długo się zastanawiał, czy ten film w ogóle u nas w kinach pokazywać, bo statystyki są nieubłagane, najwybitniejsze filmy ogląda dziś w Polsce kilkadziesiąt tysięcy osób, z tego połowa w Warszawie. Trzeciorzędni "aktorzy" są celebrytami i zarabiają krocie.
Ale proszę pamiętać, że są (nieliczni może, to fakt) ludzie, którzy za perfekcjonizm i bezkompromisowość Panią cenią. I, jak sama Pani mówi, "coś jest takiego w powietrzu, że im bardziej niszowo, im mniej w kolorowych pismach, im więcej na przecenach, tym lepsze towarzystwo".
Dla Pani, Mai Komorowskiej, Władysława Kowalskiego, Jerzego Radziwiłowicza, Janusza Gajosa, Ignacego Gogolewskiego, a z najmłodszych Karoliny Gruszki warto wciąż chodzić do teatru, bo ten zawód traktujecie poważnie.
Przedstawienia Krystiana Lupy "Persona. Marilyn" i "Persona. Ciało Simone" to nie mój teatr, ale chylę czoło przed olbrzymim wysiłkiem i poświęceniem niektórych aktorów grających w tych spektaklach. Nawet bezkrytyczni wielbiciele Lupy klaskali bez specjalnego entuzjazmu po zakończeniu w sobotę 20 lutego "Ciała Simone". Ale spektakl dało się oglądać - może to zasługa Pani pośladków z premiery?
W pełni zasłużone były natomiast owacje na stojąco po styczniowym wznowieniu "Wymazywania". Obejrzałem to przedstawienie ponownie po wielu latach, ze zmienioną częściowo obsadą, z Pani udziałem. To wielki spektakl.
Rozumiem, jak często trudno Pani funkcjonować w realiach współczesnego teatru pełnego "bud" i artystycznego niechlujstwa, braku wymarzonego przez Panią teatru odświętnego. Gdy czytam jednak, że nie jest Pani pewna, czy zostanie w zawodzie, i słyszę, że czuje się Pani izolowana, że nie ma pojęcia, czy to, co Pani robi, jest ważne dla ludzi, to ja bardzo Panią proszę, niech Pani ciągle gra, niech Pani ciągle gra - dla mnie