Do tanga trzeba dwojga

"Maria de Buenos Aires" na festiwalu Malta

Recenzja spektaklu "Maria de Buenos Aires"

Ten spektakl miał pecha od początku maltańskiego festiwalu - dwukrotnie był odwoływany i gdyby pogoda nie ulitowała się nad organizatorami, pewnie byśmy go w ogóle nie zobaczyli. Ostatnie przedstawienie, zarazem premierowe ("Maria de Buenos Aires" jest tegoroczną produkcją Malty) publiczność obejrzała w piątkowy wieczór. Przyszły tłumy, niektórzy już po raz trzeci, oczekiwania były ogromne. 

O tym spektaklu mówiło się z dwóch powodów: po pierwsze - nikt jeszcze nie pokazał "Marii " na ulicy, po drugie - odtwórczynią głównej roli miała być Joanna Rawik, gwiazda polskiej piosenki końca lat 60., obdarzona niskim, mocnym głosem i dużym temperamentem wokalnym, świetna interpretatorka piosenek francuskich, nazywana kiedyś polską Juliette Greco. Pokolenie dzisiejszych 40-latków przyszło obejrzeć spektakl głównie dla niej. Jak zaśpiewa? Czy jej głos ma ciągle magiczną siłę?

Kiedy w czarnej długiej sukni z rozcięciem do biodra, stanęła przed publicznością i zaśpiewała: "Eu sou Maria, de Buenos Aires " rozwiała wszelkie obawy. Usłyszeliśmy niski, mocny głos, wspierany - jak kiedyś - dużą ekspresją sceniczną. Zobaczyliśmy prawdziwą Marię, "zrodzoną z tanga" - prostytutkę z przedmieść Buenos Aires, która została zamordowana i po śmierci ponownie wróciła do życia - zwabiona rytmem tanga i śpiewem bandoneonu. Wróciła w żałobie po sobie samej - by raz jeszcze przeżyć swoją śmierć. Zostać zbawioną lub potępioną. 

Zanim to nastąpi, błąka się po swoim ukochanym mieście. I właśnie ta wędrówka - przez czas, przestrzeń, smutek, żal i gorycz mogłaby być lejtmotywem całego przedstawienia. Ale nie była. Odbywała się wyłącznie na ogromnym ekranie, rozciągniętym w poprzek niewielkiej uliczki Ostrówek na Śródce. To tam widzieliśmy znakomicie skompilowane fragmenty filmów (brawa dla Jakuba Jasiukiewicza) - m.in. świetnych argentyńskich dokumentów, ukazujących dramatyczne doświadczenia tego kraju. Mogliśmy przyjrzeć się zarówno przedmieściom Buenos Aires, dzieciom tańczącym na ulicach, ale również zderzyć się z obrazami egzekucji i zbiorowej rozpaczy. 

Podczas gdy na ekranie działa się historia - na scenie trwał ogromny zamęt: chór trzech panienek miotał się, śmiał, krzyczał, wymachiwał rękoma - nie bardzo wiadomo po co. Tak samo było w przypadku, dobrych skądinąd, tancerzy hip-hop, którzy wchodzili, robili swoje i znikali - jakby brali udział w eliminacjach do "You can dance". Nieco bardziej zaznaczył swoją obecność świetnie tańczący Mikołaj Mikołajczyk, choć on również nie zbudował pomostu między oderwanymi od siebie scenkami. Reżyserce nie udało się posklejać w całość, pourywanych, niejednorodnych stylistycznie obrazków, migających przed oczami widzów. Chciała pokazać zbyt wiele, zbyt szczegółowo. Gdzieś umknęła idea spektaklu, o której tak pięknie mówiła w wywiadach. 

Z opowieści o misterium tanga, pozostało samo tango - muzyka Astora Piazzolli, wykonywana przez Wiesława Prządkę (bandoneon) i zespół Tango Bridge. Za to Śródka znakomicie sprawdziła się w roli ubogiego przedmieścia, gdzie wszystko się może zdarzyć, gdzie spotkać można miłość, smutek i śmierć. W jednym z wywiadów reżyserka powiedziała o "Marii de Buenos Aires": To dzieło jako struktura muzyczna składa się z szesnastu osobnych utworów, i tego podziału będę pilnować. Widać, tak pilnowała, że nie zobaczyła już w nim teatralnego spektaklu.

Iwona Torbicka
Gazeta Wyborcza Poznan
29 czerwca 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia