Do „Tanga" trzeba Edka
,,Tango" - aut. Sławomir Mrożek – reż. Jan Grządziela – Teatr Arka im. Renaty Jasińskiej we WrocławiuPrzywitawszy się z symbolicznymi żółtymi drzwiami Teatru Arka mogliśmy wygodnie rozsiąść się na siedziskach widowni, aby dostrzec barwną ekspozycje polskiego wnętrza lat 60'tych. Scenografia przenosi nas do dobrze znanych widoków, a mianowicie do babcinego mieszkania.
To nie przypadek, że twórcy zdecydowali się umieścić scenografię w tym właśnie okresie, sam utwór „Tango" Sławomira Mrożka dzieję się w właśnie w tych latach. Dziś jednak specyficzna aura ówczesnego twórczego okresu przeżywa prawdziwy renesans będący ponadczasowym kluczem do aktualnych wydarzeń. Tak jak meble z tego okresu wróciły do łask młodego pokolenia, tak i utwór Sławomira Mrożka w adaptacji Jana Grządzieli jest nadal aktualny.
Każda z postaci przedstawia jakiś element naszego społeczeństwa, różnych postaw życiowych, które w gruncie rzeczy są uniwersalne. Edek, postać w którą wcieliła się Katarzyna Wilk, na pierwszy rzut oka zdaję się być neutralna i uległa a w głębi widzimy ,że tylko czeka na okazję z której może skorzystać nie zważając na moralne ograniczenia. Kostium projektu Marty Czujowskiej dobrze oddaję charakter Edka; bluzka z napisem Gucci, futro i złoty łańcuch przewieszony przez szyję. Koniec końców to Edek w finale rządzi, jak wcześniej wyrazisty Jan Kot w osobie babci Eugenii ubranej w tęczową czapkę z wiatraczkiem. Jednak to Artur (Paulina Dulla) do tego dążył i chciał przejąć rolę przywódcy, zrewolucjonizować rodzinę wymuszając ślub z kuzynką Alą, w którą wcielił się Bartek Sambol, igrając z widzem w kokieteryjny sposób.
Antagonistyczna postawa rodziny rozładowuje w zabawny sposób napięcie, które wprowadza główna postać. Warto przytoczyć pierwsze wejście Stomila w tym przypadku Jana Grządzieli na scenę i jego niebieski szlafrok, a pod nim przezroczyste body podkreślające męskie atuty, wraz z wyrazistą mimiką i silnym makijażem Drag Queen. Podobnie scenę gdy rozbiera się Ala, obracając się nagle do nas tyłem ukazując swoje walory. Moim ulubieńcem jednak jest fragment, gdy Artur namówił tatę do przyłapania mamy Eleonory (Marek Trociński) na romansie z Edkiem. Moment, gdy odsłania się kotara ukazując pokój, w którym wszyscy grają w pokera wraz z ojcem, a w tle rozbrzmiewa elektroniczna muzyka Bereniki Wojnar. Scena jest na tyle komiczna, że chociaż by tylko dla niej warto pójść na spektakl.
Kwintesencją spektaklu jest oczywiście tytułowe „Tango". Do tanga trzeba dwojga, a partnerem dla wszystkich był Edek. Najpierw nawiązał relację z babcią, potem miał romans z Eleonorą, kolejno z Alą; miłością Artura. Akt zdrady zniszczył wszystkie tradycje i zasady, które chciał przywrócić Artur. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Rodzice głównego bohatera są pokoleniem wychowanym po wojnie, seria przeżyć z tym związanych i chęć zmian pozwoliła im się przełamać i odbierać rzeczywistość z dużą dozą otwartości na zmiany. Buntownicza postawa, jakże aktualna wizja wolności, podkreślająca dzisiejszą problematykę gender i binarności w konfrontacji z konserwatywną wizją społeczeństwa.
Wyzwolenie jakiego dokonali Eleonora i Stomil spośród wyjścia z doktryny socrealizmu i zdefiniowania jej w kategoriach kreacji tożsamości artysty, modernizuje sposób rozumienia płci pozostawiając większy margines akceptacji. Dla nas, odbiorców spektaklu, para ta jest wyznacznikiem zmian, prekursorem, pierwszymi, niczym „Adam i Ewa".
Reżyser Jan Grządziela jasno daje nam do zrozumienia, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu. Nie jeden z nas doświadczył prawidłowości tego stwierdzenia, nie jeden z nas może utożsamić się z głównym bohaterem Arturem.
Warto też nadmienić, że reżyser zasługuje na duże uznanie. Doprowadził do sytuacji, gdzie widzimy, że grupa tworzy całość – adepci, wraz z resztą zespołu są dla siebie wsparciem na scenie. Widać wkład pracy i poświecony czas na przygotowania. Spektakl został przeprowadzony płynnie, a w chwilach powagi zostało wprowadzone „odświeżenie" rozładowywujące atmosferę. Brawa dla zespołu.