Dobijanie operetki

"Piękna Helena" - reż. Rudolf Zioło - Opera Krakowska w Krakowie

Julian Tuwim wzywał niegdyś, by "starą operetkę zamordować, a nawet ją trochę pomęczyć przed śmiercią". W ten sposób odreagowywał tłumaczenie dla pieniędzy... operetkowych librett.

Współczesny imitator francuskiego pierwowzoru Offenbachowskiej "Pięknej Heleny" - Krzysztof Czeczot - oraz reżyser jej krakowskiej inscenizacji Rudolf Zioło chyba nazbyt wzięli sobie do serca te jego opinie i postanowili dobić ten rodzaj muzyki scenicznej.

Poza grą orkiestry pod dyrekcją sprawującego kierownictwo muzyczne Piotra Wajraka, w mającym swą premierę w przedostatni dzień lutego spektaklu zabrakło lekkości i wdzięku, bez których sięganie po ten rodzaj repertuaru traci sens.

A zaczyna się rzecz obiecująco, kiedy Parys podchodzi z widowni ku kurtynie i niczym pałeczką Prospera daje znak do jej podniesienia i wyczarowania krainy operetkowej ułudy. Wnet się jednak okazuje, że pod względem uwspółcześniania klasyki jesteśmy o 3 lata za Bułgarami, albowiem już w Operze Sofijskiej oglądałem "Napój miłosny" rozgrywający się w spa (sanus per aquam), ponieważ słowo kurort jest raczej z epoki młodości realizatorów.

Jeśli chciało się wpisać anachroniczną fabułę z czasów drugiego cesarstwa we współczesne realia, to raczej należało nawiązać do seksturystyki: panów najczęściej w kierunku syjamskim, a pań do niedawna do Egiptu, gdzie posiadały swoich sezonowych "arabskich mężów".

A tak rzecz jest niezbyt czytelna, z aluzjami do duchownych uwikłanych w dominikańskie skandale, uczestniczących wraz z prominentami w mitologicznej maskaradzie. A któż dzisiaj, poza filologami klasycznymi, rozeznaje się w greckich bóstwach i ich "awanturach" z Ziemianami?

Na dodatek rzecz napisana jest wierszem, z którym i współcześni aktorzy dramatyczni mają poważne problemy, nie mówiąc o śpiewakach... Od pomysłów i efektów (dron z listem) trudno połapać się w akcji. Nie słychać też salw śmiechu na widowni, jak to było przy okazji "Miłości do trzech pomarańczy".

Gdyby Helena kierowała się słuchem, to pozostałaby wierna ślubnemu Menelausowi, albowiem odtwórca tej roli - Janusz Ratajczak - muzycznie najskuteczniej uwodził dobrze ustawionym głosem, pewnie brzmiącym w całej tessyturze, czyli rozpiętości swojej partii. Ponadto artysta ten odznacza się znacznym wyczuciem scenicznym, gdyby tylko reżyser nie kazał mu wykonywać niewybrednych gagów. Andrzej Lampert jest wiarygodny postaciowo w roli Parysa. Z dużą wrażliwością starał się nadać granemu bohaterowi lirycznego charakteru, operując zróżnicowanymi odcieniami dynamicznymi. Poza tym odznacza się rzadką wśród wokalistów wyrazistą dykcją. Pewne zastrzeżenia można było mieć do barwy głosu oraz przechodzenia do wysokich tonów, lepiej w jego wykonaniu brzmiących, gdy są brane pełnym głosem.

Śpiewająca mezzosopranem Monika Ledzion nadała tytułowej Helenie rysy wręcz dramatycznej heroiny, choć jej ciemny głos przydał wyrazu arii "Rzeknij mi Wenero", której w warstwie wizualnej towarzyszyła projekcja zbliżenia twarzy na ekranie w tle sceny.

Z kolei Partia Orestesa wydaje się w pełni odpowiadać warunkom wokalnym Moniki Korybalskiej.

Orkiestra z dużą kulturą towarzyszyła solistom i chórowi, szczególnie w walcu, choć reżyser przypomniał sobie, iż Offenbach był też autorem "Opowieści Hoffmanna" i przemienił wszystkie tancerki w lalki Olimpie. Szkoda też, iż wykreślono zbyt wiele numerów muzycznych.

Lesław Czapliński
Dziennik Polski
4 marca 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...