Dobra mama
"Wejście Smoka. Trailer" - reż. Bartosz Szydłowski - Teatr Łaźnia Nowa"Pierwszym filmem dla dorosłych, który widziałem w kinie, był »Batman« Tima Burtona, potem obejrzałem »Edwarda Nożycorękiego«. Dla mnie - wówczas siedmiolatka - to był estetyczny wstrząs." Tak w wywiadzie zatytułowanym "Kopać tunel w kałuży" powiada Mateusz Pakuła, autor wystawionego w Teatrze Łaźnia Nowa utworu "Wejście Smoka. Trailer". Co dalej? Lata, jak to lata, mijały, a w życiu małego, choć z każdym dniem coraz mniej małego Pakuły zasadniczo nic się nie zmieniało - dygot trwał. Posłuchajmy
"Kiedy miałem lat jedenaście, rodzice pozwolili mi obejrzeć »Dekalog 1«. Myślałem o tym filmie chyba z pół roku. To był wstrząs już nie tylko estetyczny, ale przede wszystkim emocjonalny i intelektualny. Następny tak silny przydarzył mi się dopiero w wieku lat piętnastu, kiedy oglądałem »American Beauty«. Niedługo potem wstrząsnął mną »Tytus Andronikus« Julie Taymor. Później był Lynch i Jarmusch. Marek Koterski i Lech Majewski. Trier i Kitano. Bergman, Haneke i Marcel Łoziński. W 2006 roku (...) poznałem niesamowite filmy braci Quay. Ten świat totalnie mnie zainfekował. Ostatnio zachwyciły mnie filmy Hala Hartleya. A moja najświeższa filmowa miłość to Werner Herzog."
Tak, dzieciństwo i młodość zeszły Pakule na gruntownych wstrząsach. Był niczym operator pneumatycznego młota. Jak tu, Panie Boże, bez robienia z siebie pośmiewiska kubek z herbatą do ust donieść? Jak kufajkę założyć? Jak zdjąć beret? Wrócę do kłopotliwej frazy Pakuły "kopać tunel w kałuży". Być może było tak, że gdy rozdygotany »Batmanem« Mateuszek opuszczał toaletę - mama musiała po nim tyleż ryć, co wycierać? Słowem - codzienne atrakcje. Ale też lęk, bo nadmiar intelektualnych dygotów zawsze wiedzie do anarchii, rozsypki - do wewnętrznej sieczki. Wtedy nie tylko nerka, ale wszystko swobodnie i bez sensu wędrować zaczyna. Trzustka do wyrostka robaczkowego, wątroba w stronę płuc, pęcherz ku trąbce Eustachiusza, mózg - na dno. A co w głowie? Poniedziałek - grdyka, środa - jelito grube, piątek - rzepka kolanowa. Premiera utworu Pakuły odbyła się właśnie w piątek.
Jeśli o mnie chodzi - fantastycznie, że nie w środę. Wprawdzie sieczka na scenie byłaby równie kolosalna jak w piątek, lecz z dobrym smakiem mogłoby być gorzej. Ten godzinę i parę minut bezładnie przewalający się, z kilkudziesięciu osobników oraz gadżetów - aktorów, pseudoaktorów, ćwierćtancerzy, prowincjonalnych adeptów wschodnich sztuk walki, wyświetlanych na ścianie widoczków z wakacji w Chinach - sklecony monstrualny teatralny operator pneumatycznego młota, mógłby pójść na całość. Na przykład - dmuchane lale z sex shopu. Owszem, w piątek leżały w dmuchanym basenie ogrodowym, gotowe do akcji, więc jeden z artystów wyskoczył z fatałaszków i rozpoczął ostre kierdaszenie, lecz nie ściągnął majtek. W jelitową środę zapewne byłby odważniejszy, więc lale nie byłyby tak smutne jak w rzepkowy piątek. Albo wielki aktor Jan Peszek i jego syn, szalenie wysportowany aktor Błażej Peszek...
Bladawy artysta, co w środę mógłby z miłości do dmuchanej Barbie majtki zdjąć - to możliwość tylko dziecinnie groźna. Co by się stało, gdyby młody Peszek - który się w piątek językiem intensywnie dobierał do ucha starego Peszka i (pominę obmacywanie) na tym poprzestał - w środę poszedł ze swą synowską miłością na całość, do naga rozebrał siebie oraz swego wybitnego tatę, i zaproponował mu bycie dmuchanym Kenem? Czy stary Peszek - w imię ojcowskiego uczucia, rzecz jasna, a także dla wysubtelnienia sztuki - zgodziłby się? I co wtedy? Czy "Wejście Smoka. Trailer", ten wręcz fascynujący bełkot, który wyszedł spod dygoczącego pióra do dziś regularnie czymś wewnętrznie wstrząsanego Pakuły, bełkot ponoć o zawsze trudnych stosunkach ojciec-syn, dzięki spolegliwości starego Peszka byłby intensywniejszy, prawdziwszy, bardziej gorzki?
Bardzo to ciekawe. Nie ma nic przyjemniejszego niż teatr skłaniający do głębokich pytań. Zwłaszcza gdy się wie, że dobra mama nie zacznie po premierze kopać, tylko wytrze.