Dobranoc, słodki książę

„Hamlet" - reż. Lyndsey Turner - National Theatre London

Tak czy owak musiałeś zginąć Hamlecie nie byłeś do życia
wierzyłeś w kryształowe pojęcia a nie glinę ludzką
żyłeś ciągłymi skurczami jak we śnie łowiłeś chimery
łapczywie gryzłeś powietrze i natychmiast wymiotowałeś
nie umiałeś żadnej ludzkiej rzeczy nawet oddychać nie umiałeś
Zbigniew Herbert "Tren Fortynbrasa"

Może wstyd to przyznać, ale "Hamlet" jest jedną z najmniej lubianych przeze mnie sztuk Szekspira. Kiedy ktoś mówi, że utożsamia się z duńskim księciem, kręcę nosem. Spójrzmy prawdzie w oczy: cała sztuka jest jakoś niespójna, działania postaci marnie umotywowane, a sam Hamlet jest zupełnie bierny. No i ile on ma lat? Powiedziałabym, że siedemnaście – taki jest rozdarty, ambiwalentny, niezdolny do działania, pełen namiętności i gniewu. Z jego rozmowy z Grabarzem wynika, że jest około trzydziestki – ale skoro tak, to dlaczego wciąż jest studentem na uniwersytecie? A jeśli rzeczywiście jest studentem, to skąd dojrzała gorycz jego monologów?

Cały dramat bierze się stąd, że Hamlet zwleka. Dlaczego zwleka? Przecież potrafi działać, kiedy trzeba – z jaką swadą zabija biednego Poloniusza! Laertes nie podziela jego wątpliwości w kwestii zemsty za śmierć ojca. Hamlet nie kocha stryja, gardzi matką. A jednak zwleka. Przysięga duchowi ojca, którego kochał. I wciąż zwleka. Bawi się, gra, udaje wariata. Po co? Wydaje się, że jest to coś, co wreszcie wyrwało go z marazmu i nudy, i zawieszenia w próżni bycia następcą tronu, co wytrąciło go z utartego toru, jakim były studia filozoficzne, tracenie czasu na krotochwilach z koleżkami i romans z "nieodpowiednią" dziewczyną. Wreszcie wydarzyło się coś, co Hamleta zainteresowało. Nie na tyle, żeby duński książę przestał być skupiony wyłącznie na sobie, ale na tyle, żeby zadał sobie pytanie o to, kim jest. Jednak zamiast się samookreślić, przez większość czasu pragnie być kimś innym, albo w innej sytuacji. Ani przez chwilę nie obdarza swą uwagą chwili obecnej. Gdyby nie Laertes, nigdy nie dokonałby zemsty.

Czy Hamlet kocha Ofelię? Tajemnicza kwestia o sowie córce piekarza mogłaby świadczyć, że są kochankami (sowa jako symbol smutku jest symbolem samej Ofelii; krzyk sowy oznaczał utratę dziewictwa, a "córka piekarza" była w elżbietańskiej Anglii synonimem prostytutki). Sam Hamlet twierdzi, że tak:
"Kochałem Ofelię.
Niechaj czterdzieści tysięcy
Braci połączy serca – suma uczuć
Wciąż będzie mniejsza od mojej miłości."
Bardzo przepraszam, ale to wyznanie cuchnie na kilometr. Człowiek, który kocha prawdziwie, nie zachowuje się jak Hamlet wobec Ofelii. Nie odrzuca obiektu swojego uczucia – a już na pewno nie w tak okrutny i pozbawiony wszelkich emocji sposób. Ofelia w niczym mu nie zawiniła, nie zdradziła go, nie zasłużyła na obrzydzenie, jakie jej okazał. Złamał dziewczynie serce, zwymyślał ją i obraził, a nad jej grobem urządza popisy rozpaczy.

Zupełnie inną sprawą jest to, że Ofelia jest gęsią. Wśród doskonałych, mocnych, z krwi i kości zbudowanych kobiet szekspirowskich, ta jedna jest mdłym wodorostem. Nie ma własnego zdania, jest posłuszna ojcu, wyrzeka się miłości, potulnie przyjmuje ciosy od ukochanego mężczyzny, a na koniec traci zmysły i popełnia samobójstwo. Albo też – zgodnie ze słowami Gertrudy – przypadkowo wpada do rzeki i tonie, co jest dość żenujące. Dlaczego Ofelia traci zmysły? Prawda, jej szaleństwo jest poruszające i wstrząsające, ale gdzie motyw? Śmierć ojca? Blaga. Nie przepadała za nim za jego życia i nie była z nim specjalnie związana. Utracenie Hamleta? Ale przecież utraciła go już wcześniej i zniosła to całkiem dobrze.

Inne postaci poza tą dwójką są doskonałe: Poloniusz jest wścibskim mędrkiem, który wie wszystko najlepiej i na każde zrządzenie losu ma w zanadrzu jakąś radę. Jest też typową szekspirowską figurą ojca surowego dla córki. Jego syn, Laertes, z niejednego pieca chleb jadł, ale siostrę chciałby trzymać pod kloszem. Rosencrantz i Guildenstern są jak chorągiewki na wietrze. Gertruda nade wszystko chce być kochana. Klaudiusz pragnie władzy. W jedynej scenie, w której Szekspir pozwala mu być królem, wydaje się być królem rozumnym. Wydaje się również kochać swoją żonę. Owa podwójna namiętność pchnęła go do zbrodni na bracie, ale kto wie, czy gdyby duch nie zamieszał w tym rodzinnym tyglu, nie okazałby się królem i mężem nie gorszym niż ten zmarły?

Bohaterowie sztuk Szekspira zwykle mają swoich bliźniaków w innych sztukach, swoich duchowych, charakterologicznych i ideologicznych braci (lub siostry). Sobowtórem, czy też starszym bratem Hamleta jest Jakub z "Jak wam się podoba" – wyobcowany, samotny, pozbawiony możliwości działania, filozoficzny błazen. Jestem pewna, że gdyby Szekspir pozwolił Hamletowi "dorosnąć", przedzierzgnąłby się on w Jakuba błądzącego w Ardeńskim Lesie.

W "Hamlecie" nie ma zatem gotowego materiału dla reżysera czy aktorów, trzeba się samemu domyślić, samodzielnie go zinterpretować. O sztuce tej powstały tomy literatury, dlatego w teatrze nie interesuje mnie już c o, tylko j a k. I w spektaklu Lyndsey Turner zrealizowanym w National Theatre w Londynie, tylko to j a k ma znaczenie.

Przedstawienie otwiera scena, w której młody mężczyzna – Hamlet (Benedict Cumberbatch) - słucha muzyki z adapteru i wącha męską marynarkę. Z przebiegu sztuki domyślamy się, że jest to adapter i marynarka jego ojca, i możemy się zorientować, jak wielką miłością bohater darzył zmarłego króla. Możemy też wywnioskować, że Hamlet jest sentymentalny, czuły i nadwrażliwy i że wszystkie późniejsze zdarzenia mają swoją przyczynę w tej właśnie głebokiej ranie po utracie najbliższej osoby, w tej właśnie nieutulonej, wiecznej żałobie. W tym kontekście nie ma już znaczenia, czy duch pojawił się naprawdę, czy tylko w wyobraźni księcia. Hamlet tak czy inaczej staje się ofiarą własnej wyobraźni.
Cały spektakl opiera się na trzech obrazach i to jest doskonały pomysł realizacyjny. Jest też kilka olśniewających scen, jak monolog Hamleta na przyjęciu w Elsynorze, gdy wszystko wokół zamiera w stop-klatce, lub koniec pierwszego aktu, gdy do pałacu wlatują tumany czarnej ziemi, jak widmo rozkładu i vanitas.

Cumberbatch jest Hamletem genialnym. Czy to przypadkiem, czy specjalnie, jego charakteryzacja nawiązuje do Sherlocka, i już samo to sugeruje inteligencję i wyobcowanie głównego bohatera. Jednak w przeciwieństwie do serialowego Holmesa, duński książę jest ciepły i – niezależnie od niedociągnięć sztuki – stajemy po jego stronie, a nawet cierpimy razem z nim. Do diabła, jego ukochany ojciec nie żyje; został zamordowany. Matka wyszła powtórnie za mąż, nim jeszcze minęła pierwsza żałoba – w dodatku za mordercę. Czy naprawdę nie ma prawa szarpać się w agonii swego smutku ani wahać od furii do marazmu, albo rozważać samobójstwa? Cały świat czegoś od niego oczekuje, lecz czy można to zrobić, wciąż pozostając Hamletem? I gdzie przebiega granica poświęcenia siebie?

Bardzo dobrze wypada Anastasia Hille w roli Gertrudy – od chłodnej, eleganckiej i olśniewającej królowej w pierwszych scenach sztuki do złamanej, zrozpaczonej i pogrążonej w żałobie kobiety, która nie tylko straciła wszystko, ale także uświadomiła sobie popełnione winy. Przejmująca jest Ofelia Sian Brooke – najciekawsza w scenach sugerujących, że jej szaleństwo było tak samo udawane jak szaleństwo Hamleta, a śmierć w odmętach rzeki bynajmniej nie przypadkowa. Klaudiusz Ciarána Hindsa za to blednie na tej ogromnej scenie i staje się zwyczajnym, domorosłym tyranem, nikim na miarę Makbeta. Interesujące jest natomiast obsadzenie w podwójnej roli – ducha ojca Hamleta i Grabarza - Karla Johnsona.

Za każdym razem, idąc do teatru na „Hamleta", zastanawiam się, po co dziś go brać na warsztat. Co nowego można jeszcze o nim, za jego pomocą, powiedzieć. W spektaklu z National Theatre nie ma niczego nowatorskiego – to „Hamlet", jakiego doskonale znamy. Bardzo poprawnie, bardzo widowiskowo i bardzo przyzwoicie zrobiony. Ale – mam odwagę powiedzieć to głośno – bez Benedicta Cumberbatcha byłby tylko kolejnym z „Hamletów", których widzieliśmy i nie zapamiętaliśmy. A tak – jest szansą, że młode pokolenie się w nim odnajdzie. I zapragnie więcej.

Maja Margasińska
Dziennik Teatralny Warszawa
13 kwietnia 2016
Portrety
Lyndsey Turner

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia