Dobro i miłość znów zwyciężyły
"Trzy złote włosy" - reż. Karel Brožek - Śląski Teatr "Ateneum" w KatowicacPo premierze rozmawiałem z młodym człowiekiem, którego artystyczna dusza walczy ze sceptycznym po kartezjańsku umysłem (studiuje sztuki piękne oraz filozofię). Powiedział, że spektakl mu się podobał, bo "nie był oczywisty". Z innego źródła dowiedziałem się, że przedstawienie bardzo dobrze przyjęły pięciolatki, które oglądały próbę generalną. Dla nich wszystko było jasne. To przywilej wieku. Dzieci bez problemu przyjmują fakt, że aktorka, która jeszcze chwilę wcześniej była Prządką Losu Brązową staje się Ptaszkiem albo Pasterzem, a Rybak zmienia się w Starego Mędrca.
Same przecież są sprzedawcami i klientami w sklepie, by już po minucie być Indianami i kowbojami. Widziałem podczas jakiegoś festiwalu jak bezbłędnie "czytały", że kartonowe pudła ustawione jedno na drugim to blok mieszkalny, a te same kartony ułożone jeden za drugim są oczywiście pociągiem. Dorosły widz musi do tej konwencji - chciałoby się powiedzieć - dorosnąć, ale chyba bardziej odpowiednie jest tu słowo "zdziecinnieć". Tak samo do tego, że lalka nie musi być bardziej czy mniej realistyczną repliką człowieka, wystarczy bowiem kawałek drewna, któremu aktor użycza swojego głosu, mimiki, gestu. Po prostu duszy. Dzieci tak właśnie ożywiają swoje zabawki. Myślę, że Karel Brożek, reżyser "Trzech złotych włosów" chciał, żeby na czas przedstawienia aktorzy stali się dziećmi, które bawią się w opowiadaną przez siebie małym widzom historię, dlatego tak dobrze odebrały przedstawienie te przedszkolaki.
Opowieść Milana Pawlika to właściwie klasyka gatunku. Biednemu Węglarzowi rodzi się synek. Trzy Prządki Losu (Parki?) ustalają jaka będzie przyszłość chłopca. Dwie są życzliwe, trzecia natomiast wredna - to ona piętrzy trudności, sprowadza niebezpieczeństwa. A jest się czego obawiać, ponieważ Król nie chce zięcia biedaka. Nasyła nawet na niego morderców. W dodatku chłopak musi poradzić sobie z trzema bardzo trudnymi zadaniami. Aby tego dokonać potrzebne mu są trzy złote włosy. Oryginalny tytuł bajki to Trzi zlate vlasy dieda Vszevieda. Tego "wszechwiedzącego dziadka" opuściła Renata Chudecka w tłumaczeniu, a w samej sztuce nazwała go "Starym Mędrcem". Ten też "nie był oczywisty" dla mojego młodego rozmówcy. I tu go rozumiem, rozumiem też rozterki tłumaczki. W Czechach popularna jest zagadka: "Co to jest: rano dziecko, w południe dorosły, o zmierzchu starzec?" Wszystkie czeskie dzieci wiedzą, że chodzi o słońce. Ono wszystko wie, bo wszystko widzi. U nas rzeczywiście nie jest to tak czytelne i trudno znaleźć dla tej zgadywanki polski ekwiwalent. W każdym razie te trzy włosy to promienie słoneczne, które pozwalają bohaterowi bajki wykonać wszystkie zadania. Dzięki temu, jak to w bajkach być powinno, przeszkody zostają pokonane, okrucieństwo i zło odchodzą w niebyt, a dobro i miłość zwyciężają. I to jest piękne.
Wśród komplementów wygłaszanych po premierze powtarzało się określenie "przedstawienie czyste". Co to znaczy? Najkrócej mówiąc chodzi o prostotę, konsekwencję i unikanie wszelkich udziwnień oraz dodanych bez potrzeby ozdobników. Nie był to jednak jedyny walor spektaklu. Myślę, że o jego urodzie zadecydowała plastyka, czyli prosta, ale funkcjonalna scenografia plus te "nieoczywiste" lalki, ale przede wszystkim dopracowany w każdym szczególe ruch sceniczny, który miejscami był niemal choreografią nadającą przedstawieniu wyrazisty rytm, w czym pewnie miała swój udział muzyka Bohuslava Martinu. Myślę, że po przedstawieniu widzowie potrafią opowiedzieć bajkę, którą właśnie obejrzeli, ale w ich pamięci zostają przede wszystkim obrazy, bo "literatura" ma tu mniejsze znaczenie, do wyobraźni trafia widowisko. Piękne, dynamiczne, nastrojowe. Uważam, że sceniczna wizja Brożka nie przemówiłaby tak sugestywnie do widowni, gdyby nie zaangażowanie całego zespołu aktorskiego. W tym miejscu można oczywiście stwierdzić, że świetna (jak zwykle) była Marta Popławska, pełna uroku Katarzyna Prudło, Beata Zawiślak, choć wśród Prządek Losu wcieliła się w szwarccharakter, zdobyła jednak uznanie widowni, Grzegorz Eckert stał się "lalkowym amantem" numer jeden (w Kopciuszku Książę z bajki, teraz ukochany Królewny), Jacek Popławski miał w swojej roli dopracowany (i przemyślany) do perfekcji każdy szczegół, a Piotr Janiszewski, odtwarzający kilka postaci (w tym Starego Mędrca, czyli po prostu zachodzące słoneczko, któremu użyczył głosu, bo "fizycznym" znakiem tej postaci był pęk złotych wstążek) wykonał naprawdę kawał dobrej aktorskiej roboty (był zresztą także asystentem reżysera). Jednak indywidualne "cenzurki", jakkolwiek bardzo pozytywne, nie oddają magii tego teatru. Tym razem miałem wrażenie, że widzę na scenie zespół zebrany do realizacji pewnego projektu, który wokół tej idei zjednoczył ludzi. Nie wiem, czy premierowym spektaklem aktorzy chcieli jakoś oddać hołd odchodzącemu z "Ateneum" dyrektorowi artystycznemu, ale coś takiego się wydarzyło, Karel, który nie jest skory do pochwał, kiedy z nim rozmawiałem po premierze, był wyraźnie zadowolony.
"Trzy włosy" były aktorsko - jak mówi mój przyjaciel z Czech - "doprawdu perfektni". Tym bardziej mi żal, że po bardzo udanym okresie "artystycznego dyrektorowania" Teatr "Ateneum" nie przedłużył umowy z tym wybitnym (podkreślam - wybitnym) twórcą. Za jego kadencji przybyło naszej lalkowej scenie kilka "Złotych Masek". Dzięki jego kontaktom osobistym Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalkowych "Katowice - dzieciom" stał się "wizytówką" miasta. (Przy okazji - przeniesienie go z okolic Dnia Dziecka na jesień - to niedobry pomysł, trzeba być nielada optymistą, żeby tę imprezę organizować w listopadzie, kiedy wszystkie instytucje, które dostały pieniądze "do wydania na kulturę", są dla tej imprezy konkurencją). Karel Brożek - i to jest jego niewątpliwa zasługa - przypomniał też nam o jednym: teatr lalkowy to nie jest tylko "fiku-miku na patyku" dla dzieci. To także przedstawienia dla dorosłych. Więcej - dla dorosłych myślących. Jama Kafki w wersji Brożka, jego zbudowana z kilku sztuk historia dziewicy orleańskiej pt. Joanna, czy przeznaczone dla młodzieży Ballady i romanse Mickiewicza (o wszystkich tych spektaklach pisałem w Śląsku) świadczą o tym, że w lalkowym teatrze można pokazać widowiska włączające się w dyskurs o kwestiach uniwersalnych, będące istotnym wkładem w ważną, artystyczną rozmowę na temat ludzkiej kondycji.
No cóż, stało się, Mistrz opuścił Katowice. Na pożegnanie zostawił dzieciom słoneczną bajkę, do obejrzenia której serdecznie zachęcam.