Dobry humor, ale nie dla wrażliwych
Myślę, że główną zasługą i siłą tego spektaklu jest jego tematyka.Opiera się on na czymś, na co teraz trochę grzeczniej mówi się korekta płci – ale w kontekście spektaklu lepsze będzie określenie zmiana płci. Otóż ten spektakl opowiada o wielkiej zmianie w życiach ludzi, których otoczenia nie były albo nie są na nią gotowe. Na ich pewności i ich miłości. Spektakl Wawrzeckiego opowiada o tych perypetiach w bardzo swobodnej i luźnej formie, generalnie dobrze dostosowanej do potrzeb publiczności.
Twórcy przedstawienia mieli dobre intencje, czyli – tak przynajmniej to rozumiem – przepracowanie trudnej sytuacji, w jakiej znaleźni się bohaterowie, i znalezienia w niej humoru. Można zrobić z niego też dramat obyczajowy – dla mnie w gruncie tekst Jaroszyńskiego i inscenizacja Wawrzeckiego na deskach Kwadratu były bardziej dramatem obyczajowym niż komedią. Otóż akcja toczy się całościowo w klinice, w której Roma (Ilona Chojnowska) i Julian (Mateusz Łapka), tytułowi bohaterowie, czekają na operację korekty płci. Poznajemy Męża Romy, starszego od niej o pokolenie (czyli Pawła Wawrzeckiego), który chce z nią rozwodu i odebrania majątku, a także Matkę Juliana (Hanna Śleszyńska). I obserwujemy, jak bohaterowie zaczynają mieć się ku sobie. A także całą resztę perypetii związaną i z tym, i z ich wyborami.
Publiczność śmiała się prawie cały czas i wydaje mi się, że to może być główny wyznacznik jakości spektaklu. Kreacja Matki Śleszyńskiej była bezbłędna, celna w każdej minucie. Wszystkie jej gesty miały sens i była doskonałą komediową, zaborczą, dominującą, okazjonalnie złośliwą, ale raczej kochającą i dobrą matką w komedii. Może nawet najlepszą, jaką widziałam do tego czasu. Roma Chojnowskiej naprawdę miała taką męską w sobie konkret i siłę, Julian Łapki miał w sobie kobiecą, skądinąd raczej kliszowo-gejowską delikatność. Ich obecność na scenie cały czas była taka sama i do pewnego stopnia szła wbrew ich uwarunkowaniom fizycznym (zwłaszcza Chojnowskiej), częściowo dlatego te kreacje były tak dobre. Mam wrażenie, że kreacja samego Reżysera, czyli Pawła Wawrzeckiego grającego Męża czasem mogłaby być bardziej intensywna albo ciut bardziej psychologiczna. W końcu jest najbardziej wyrachowaną i w jakimś stopniu negatywną postacią w spektaklu. Chciałam zobaczyć więcej niż komediowy płaszczyk tej postaci. Ale może trafiłam na zły dzień.
Jeśli chodzi o zdecydowane plusy, to oprócz świetnej gry aktorskiej na plus na pewno zadziałała scenografia. Na stronie znalazłam informację, że zazwyczaj spektakl ten gra się na scenie kameralnej, a teraz był grany na dużej scenie. Przeniesienie nie zadziałało na niekorzyść spektaklu – gdybym nie przeczytała tej informacji, nie domyśliłabym się, że był on pomyślany na potrzeby innej sceny.
Sam tekst Jaroszyńskiego jest też świetnie wykalkulowany, a reżyserujący spektakl Wawrzecki generalnie zrobił z niego dobry użytek. Wszystkie wątki wracają w doskonałych momentach i elegancko się przeplatają, żaden z żartów nie został przeoczony przez publiczność i każdemu z nich towarzyszyły salwy śmiechu.
Moim zasadniczym problemem jest jednak to, że trudno mi wyobrazić sobie, żeby większość osób dotkniętych dysforią, przed albo już po tranzycji, mogło dobrze się bawić na tym spektaklu. Oczywiście ludzie są bardzo różni i ktoś, kto jest bardziej odporny psychicznie albo patrzy na swoją przeszłość z dystansem, mógłby. Nie twierdzę, że to się nie może zdarzyć. Ale mam mocne poczucie, że to byłaby rzadsza niż częstsza sytuacja. Raczej osoby na publiczności czułyby, że różne teksty, które słyszały z intencją sprawienia im bólu, tutaj były gagiem służącym do skutecznego rozbawienia widowni. Balansowanie humoru na granicy „ostry, nieprzesadzony" i „ostry, zbyt daleko posunięty" nie jest też dla każdego, prywatnie dla mnie nie, dla prawie całej widowni – już tak.
Oczywiście mam świadomość, że Twórcom do głowy by nie przyszło sprawić komuś przykrość tym spektaklem. Miał on zdecydowanie pozytywny wydźwięk: szczególnie słychać to było w finałowej scenie, w której Matka mówiła o tym, że wszyscy są „nowoczesną rodziną". To sprawiło, że zyskałam pewność co do pozytywnych intencji twórców i chęci zbudowania spektaklu i do pośmiania się, i jakoś tam kształcącego albo wpisującego się w nurt normalizacji korekt płci (i pokazującego, iż pomimo że może to kreować problemy w najbliższym otoczeniu, wszystko da się przeżyć i dalej być rodziną). Myślę, że generalnie został on tak zrozumiany. I że w tym sensie zadziałał.
Ale gdyby ktoś bardzo wrażliwy (i, jak sądzę, z młodszego niż starszego pokolenia) albo o bardzo radykalnie lewicowych obyczajowo poglądach chciał pójść na ten spektakl, to... może niech lepiej wybierze inną pozycję z bogatego repertuaru Teatru Kwadrat. Bo jego przekonania mogą sprawić, że będzie bawić się troszkę gorzej od reszty publiki.