Dobry początek sezonu
"Cyganeria" - reż. Laco Adamik - Opera Krakowska w Krakowie"Ta opera nie robi na słuchaczu żadnego wrażenia!" - to konstatacja jednego z krytyków oglądających 1 lutego 1896 roku w turyńskim Teatro Regio premierę nowej opery Giacoma Pucciniego. "Cyganeria", której libretto według powieści Henri Murgera opracowali Luigi Ulica i Giuseppe Giacosa, zaskoczyła znawców. Także tzw. szeroka publiczność była nieco zdezorientowana. Dlaczego? Odpowiedź dają kolejne cytaty z turyńskiej prasy: "Muzyczna farsa z tragicznym zakończeniem?"..., "muzyka Cyganerii jest lekka, bardzo lekka, przesadnie lekka, nie tylko w wesołych partiach, ale również w dramatycznych, namiętnych".
Wydaje się, że obecni na premierze w Turynie, a potem na kolejnym wystawieniu "Cyganerii" w Rzymie, gdzie prasa również ją skrytykowała, a może też i realizatorzy obu prezentacji, nie zrozumieli intencji kompozytora, nie zwrócili uwagi na określenie, jakiego użył, by scharakteryzować swoje dzieło. Puccini nie nazwał "Cyganerii" operą. Napisał "sceny liryczne" w czterech obrazach, a więc utwór z założenia kameralny, delikatny, odwołujący się do osobistych przeżyć niemal każdego z jego odbiorców oglądających na scenie swoją młodość z jej radościami i smutkami, z głęboko przeżywanymi pierwszymi porywami serca i dramatami rozstań. Dopiero kolejne wystawienie "Cyganerii", na wiosnę w Palermo, stało się oszałamiającym sukcesem. Dość powiedzieć, że ostatni akt musiano bisować dwa razy (drugi raz już w prywatnym odzieniu protagonistów). "Cyganeria to arcydzieło! Pełne zwycięstwo Pucciniego!" - donosiła prasa. I tak już zostało.
Jak podaje Piotr Kamiński w encyklopedii "Tysiąc i jedna opera", przed bliskim końcem stulecia "nie było na świecie teatru, który jej nie słyszał". A dziś "Cyganeria" to (wg P. Kamińskiego) "sto lat z górą niezmiennego entuzjazmu publiczności, wierna miłość wykonawców, świeżość nieskalana, jak w dniu prapremiery". Dodam: pod warunkiem że jest dobrze wystawiona i takoż wykonana.
Na początek 61. sezonu artystycznego Opera Krakowska przygotowała dla melomanów nową inscenizację dzieła Pucciniego. To już czwarta prezentacja "Cyganerii" w powojennej historii naszej muzycznej sceny. Tym razem reżyserii podjął się Laco Adamik, scenografię i kostiumy przygotowała Barbara Kędzierska, kierownictwo muzyczne sprawował Tomasz Tokarczyk, który także poprowadził premierę i kolejne spektakle opery. Chór mieszany przygotował Zygmunt Magiera, chór dziecięcy pracował pod kierownictwem Marka Kluzy.
Powstał spektakl spójny i konsekwentny, co w operze nie jest łatwe, wizualnie ładny, muzycznie przygotowany bez zarzutu. Co ważne, Opera przygotowała dwie równorzędne obsady, bezbłędne w każdej, nawet najmniejszej roli. Tomasz Kuk i Andrzej Lampert jako Rodolfo, Iwona Socha i Marcelina Beucher w partii Mimi, Katarzyna Oleś-Blacha i Ilona Krzywicka - Musetta, Mariusz Godlewski - Marcello (śpiewającego także tę partię Adama Szerszenia niestety nie udało mi się usłyszeć), Tomasz Rudnicki i Tomasz Kutnik - Schaunard, Wołodymyr Pankiw i Patryk Rymanowski - Colline, Jacek Ozimkowski i Andrzej Biegun - Benoit i Alcindoro, Franciszek Makuch i Janusz Dębowski - Parpignol, wszyscy oni stworzyli prawdziwy, wzruszający muzyczny teatr. Kreacje Iwony Sochi i obydwu odtwórców roli Rodolfa byłyby ozdobą wielkich scen operowych świata. Wśród wymienionych kilkoro młodych artystów (Beucher, Krzywicka, Rudnicki, Rymanowski) chyba po raz pierwszy w spektaklu premierowym przedstawiło się krakowskiej publiczności i to z jak najlepszej strony. Mam nadzieję, że ich współpraca z krakowską sceną okaże się owocna i długotrwała, tak jak owocna jest niemal stała obecność na scenie naszej opery Mariusza Godlewskiego obdarzonego głosem o pięknej barwie i sceniczną charyzmą.
Premiera "Cyganerii" dowiodła dobrego poziomu zespołów Opery Krakowskiej. Szczególnie cieszy zestaw solistów skupionych wokół krakowskiej sceny, pracowników etatowych i współpracowników Opery. Okazuje się, że nasz skromny teatr muzyczny przyciąga najlepsze polskie głosy, że jego atmosfera jest dla nich atrakcyjna, bo przecież nie warunki finansowe, jakie może zaproponować. Dzięki temu można budować ciekawy repertuar.
A propos repertuaru... Jak na początku każdego sezonu i tym razem Opera Krakowska wydała album podsumowujący ubiegły sezon artystyczny i zapowiadający wydarzenia bieżącego. Do czerwca 2016 roku czekają nas m.in. "Król Roger" Szymanowskiego i nowa inscenizacja "Strasznego dworu" Moniuszki, "Turek we Włoszech" Rossiniego i długo oczekiwany "Tannhauser" Wagnera. W albumie znalazłam także bieżący repertuar Opery Krakowskiej obejmujący dziesięć oper, trzy balety, trzy operetki, dwa kameralne spektakle muzyczne, dwa spektakle dla dzieci oraz trzy programy edukacyjne adresowane do młodzieży i dzieci w różnym wieku. Nie w ilości jednak rzecz, a w jakości prezentowanych spektakli. Jeżeli muzyczna scena może udanie wystawiać dzieła Glucka i Mozarta, Richarda Straussa, Prokofiewa i Schoenberga, jeśli zbiera pochwalne recenzje za przedstawienia XIX-wiecznych arcydzieł zarówno epoki belcanta, jak i nurtu weryzmu, jeśli sięga z powodzeniem po pozycje spoza tzw. żelaznego repertuaru, jak choćby po "Mefistofelesa" Arriga Boito, to nie ma się czego wstydzić. Wręcz przeciwnie, taki potencjał artystyczny sytuuje Operę Krakowską wśród wiodących scen muzycznych nie tylko polskich, ale i naszej części Europy. Oby ten proces owocnego budowania jej prestiżu trwał nadal!