Dobrze znane mechanizmy

"1666" - reż. M.Zadara - Teatr Żydowski w Warszawie

W spektaklu Zadary większy akcent pada na pokazywanie mechanizmów, niż budowanie historii poszczególnych postaci. A dobrze wiemy, o jakie mechanizmy chodzi. Singer pisał "Szatana w Goraju" na początku lat 30. w Warszawie - gdy w ościennych Niemczech w siłę rósł ruch nazistowski

Teatr Żydowski im. Estery, Racheli i Idy Kamińskich nie jest najczęściej odwiedzaną przez krytykę sceną; nie jest też miejscem kojarzonym z głównym nurtem współczesnego teatru. Ma raczej opinię miejsca, w którym czas się zatrzymał; świątyni przechowującej pewien szczególny obraz żydowskiej kultury. Tym bardziej zasługuje na baczną uwagę „1666” – spektakl Michała Zadary zrealizowany tam w ramach festiwalu „Warszawa Singera”.

Zadara zgrabnie zagrał z przestrzenią instytucji, w której przyszło mu pracować. Ramą do adaptacji „Szatana w Goraju” Isaaca Bashevisa Singera uczynił skecz Tuwima „Mistyka finansów”. Podawany w do bólu stereotypowy sposób „żydowski dowcip”, wraz z paroma piosenkami w jidysz – to esencja rodzajowości, z którą kojarzony bywa Teatr Żydowski. Cała ta rodzajowość jest „wydestylowana” i zamknięta w ramie – poza tym w spektaklu raczej jej nie zobaczymy.

Nie oznacza to jednak, że reżyser udaje, iż sytuacja jest przeźroczysta, że wystawia po prostu jakąś historię – a nie dziejącą się w małym żydowskim miasteczku na kresach powieść napisaną w jidysz. Elementy charakterystyczne dla zgładzonej kultury sztetlu momentami wprowadza się tu przez efekt obcości. W środku wypowiedzi o jednym z bohaterów, z zawodu szojchecie (rytualnym rzeźniku), pojawi się więc pytanie: „co to jest szojchet”? Tematyzując fakt obcości czy przemijania polskiej pamięci o kulturze jidysz, jednocześnie dokonuje się aktu upamiętnienia. To inna strategia niż sceniczne rekonstruowanie zaginionego świata.

Żydowski Goraj z XVIII wieku nie jest tu zatem rodzajową dekoracją czy kostiumem. Pozostaje jednak figurą głębokich peryferii. Zadara szkicuje swój spektakl grubą kreską – miejscami to po prostu czytanie. Aktorzy siedzą głównie przy stolikach nakrytych ceratą, jak w barze mlecznym. Jedzą z papierowych tacek i gadają, wymieniają plotki i wieści z daleka. Gdzieś tam, w wielkim świecie, dzieją się ważne rzeczy.

Ukraina łączy swoje losy z Rosją. Toczą się teologiczne spory, polityka krzyżuje się z religią, mesjasz Sabbataj Cwi czyni ponoć cuda i odnawia królestwo Izraela. A tutaj – echa tych wydarzeń wykorzystują zwykli mali ludzie, by zaspokoić swoją potrzebę władzy czy seksualne fantazje.

Rachełe – dziwna, trochę zbyt wykształcona jak na to miasteczko panna – przechodzi z rąk jednego fałszywego proroka do drugiego. Obaj przybywają z zewnątrz, wzbudzając w zastygłej przy stolikach lokalnej społeczności spore poruszenie. Obaj wydają się charyzmatyczni. Jednak o wyniku konfrontacji między nimi rozstrzygnie sprawa męskiej potencji. Icie Mates, za którego Rachełe zostaje wpierw wydana – okazuje się seksualnie niesprawny, co go kompromituje. Natomiast przybyły do miasta rzeźnik, rzekomy wysłannik mesjasza Sabbataja Cwi – przeciwnie, charakteryzowany jest przez seksualną nadaktywność. Przejmuje Rachełe i władzę nad miasteczkiem, znosi religijne regulacje dotyczące życia płciowego. Charyzma okazuje się funkcją libido.

Przemoc: fizyczna, seksualna, symboliczna – to w spektaklu Zadary coś całkowicie odczarowanego, wręcz banalnego. Jest do bólu małomiasteczkowa, nawet wtedy, gdy małe miasteczko przekształca w rodzaj teokratycznej antyutopii. Społeczność tę jednak obserwujemy z góry, przez co stwarzająca ją przemoc wydaje się komiczna. W spektaklu większy akcent pada na pokazywanie mechanizmów, niż budowanie historii poszczególnych postaci. A dobrze wiemy, o jakie mechanizmy chodzi. Singer pisał „Szatana w Goraju” na początku lat 30. w Warszawie – gdy w ościennych Niemczech w siłę rósł ruch nazistowski.

Z pozycji dystansu i ironii wyjść można podczas „1666” tylko dwa razy. Gdy na początku przedstawienia – kiedy już wybrzmi szmonces – słyszymy ze sceny sugestywne opisy rzezi i pogromów z czasów Chmielnickiego – skojarzenie z Zagładą jest nie do uniknięcia; podobnie, jak nie możemy nie pomyśleć o Szoah, oglądając masakrę chasydów na końcu „Austerii” Kawalerowicza – choć wiemy, że to anachroniczne skojarzenie.

Patos śmierci wróci na koniec – w sugestywnym opisie uboju zwierząt, którymi żywi się miasteczko. Zbanalizowana i spowszedniała codzienna przemoc wobec zwierząt, zostaje pokazana z powagą – jako ukryty rewers jawnej przemocy rządzącej relacjami ludzi.

Witold Mrozek
Dwutygodnik
8 września 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...