Dom bez podłogi

9. "Białysztuk" - Przegląd Inicjatyw Teatralnych

Co robić, gdy ciasno wokół i pusto jednocześnie, gdy Bóg milczy, a diaboliczny chichot i myśli wciskają się w uszy, gdy uciec chcemy, a nie ma gdzie i jak? Ulgi nic nie przynosi, nawet wielka puchowa kołdra.

Dopiero z okazji przeglądu "Białysztuk", który właśnie trwa w Białymstoku, mamy możliwość obejrzenia najnowszego spektaklu Kompanii Doomsday - "Bez podłogi". Przedstawienie kilka miesięcy temu obejrzeli już warszawiacy, białostoczanie jednak - choć Kompania z Białegostoku się wywodzi - dopiero teraz. Powód: teatr ciągle nie ma swojego lokum, ciągle korzysta z życzliwości zaprzyjaźnionych instytucji i w efekcie coraz częściej decyduje się wystawiać w stolicy niż w rodzinnym mieście. Tym bardziej symboliczny wydaje się tytuł spektaklu - "Bez podłogi". Tak właśnie jest: mimo obietnic magistratu, Kompania, która zgarnia nagrody na wielu festiwalach i już jest żywą wizytówką miasta, ciągle w mieście, w którym chce mieć stałą bazę, pozostaje bez własnej podłogi.

To tak gwoli wyjaśnienia niezamierzonej być może gry słów. W najnowszym widowisku Kompanii ów brak podłogi wykracza jednak poza fizyczność. To rodzaj egzystencjalnej pustki, zawieszenia między światem rojeń a teraźniejszością.

O tym właśnie opowiada najnowszy spektakl - o koszmarnej emocjonalnej samotności, zniewoleniu, wciśnięciu między określone ramy, a jednak bytowaniu bez oparcia. Sztuka napisana i wyreżyserowana przez Roberta Jarosza rozpisana jest na trzy głosy: młodego Doktora (Pawła Chomczyka), Matkę (Dagmara Sowa) i Biabła (Krzysztof Prystupa). Między matką a synem jest jakaś toksyczna relacja, rodzaj więzi, którą on i zerwać chciałby, i zerwać się boi. Jest jeszcze Biabeł - ni to mężczyzna, ni kobieta, diaboliczna, transseksualna reminiscencja diabła, który swoimi zgryźliwymi uwagami drąży umysł młodego człowieka. Krąży wokół, obserwuje matkę i syna, komentuje, przybiera różne postaci, a czasem po prostu tylko siedzi i milczy. 

Niezwykła jest przestrzeń, w której rozgrywa się ta metafizyczna psychodrama: w niszy - jakby wyciętej w ścianie - tkwi matka i syn. Rewir Biabła jest na zewnątrz, który siedząc na stołeczku, podjadając usmażoną w międzyczasie kaszankę, przygląda się tym dwojgu - jak bohaterom tragifarsy, na szklanym ekranie. 

Nisza matki i syna to rodzaj wybitego siennikami i kołdrami pudełka, w którym stoi łóżko, są malutkie drzwiczki, u sufitu wisi lampa. Doktor monologuje, wyrzucając z siebie czasem abstrakcyjne zdania na temat grzechu, czasem udaje się sklecić z nich jakąś całość. Kiedyś był na studiach, matka pokładała w nim wszystkie swoje nadzieje, teraz jest chora, w synu widzi prawie świętego, a może to on sobie siebie tak chciałby wyobrażać? I to jest właśnie siłą spektaklu - niejednoznaczność, która spowija wszystkie postaci dramatu i wszystkie wypreparowane przez nie sytuacje. 

Nakładają się tu na siebie różne czasy, przestrzenie, wizje. Przeszłość splata się z teraźniejszością. I już nie wiadomo, czy ciasne pomieszczenie to już wybita miękko psychiatryczna izolatka, czy jeszcze wyobrażenie domu, którym syn czuł się jakby leciał w dół. Doktora dopadają wspomnienia, tłumione emocje, niechciane myśli - dosłownie wyłażą ze ścian i sufitu (świetne rozwiązania inscenizacyjne). Próbuje uciec, wbija się w kąt pokoju, nakrywa olbrzymią kołdrą, pokój zdaje się go przytłaczać (świetna scenograficzna iluzja), ale przed dręczącymi go myślami i podszeptami Biabła uciec nie może. I zostaje sam, nawet w ostatniej minucie, gdy prosi o odpowiedź Boga. Bóg bowiem milczy.

Niezwykle sugestywny jest ten spektakl. Za sprawą odrealnionej scenografii, dającej pozór relacji między matką a synem, w której jest się tak blisko drugiego człowieka, że aż niewiarygodnie daleko. 

Za sprawą aktorów, którzy grają tak sugestywnie i intymnie, że co niektóremu widzowi robi się aż niewyraźnie, bo to tak, jakby zaglądał komuś do głowy. Matka - staruszka, niegdyś silna osobowość, teraz jakby przysypana popiołem, lecąca przez ręce jak szmaciana lalka. Syn, próbujący przeciąć pępowinę - ma problem: to zagubiony, niepewny siebie człowiek, który nieszczęśliwy jest z matką, bez niej jeszcze bardziej. A Biabeł? Wysublimowany, intrygujący, śmieszny, ale w tym śmiesznym wcieleniu aż straszny. Na tyle, że chyba mało kto chciałby, by kiedykolwiek do niego przyszedł. 

Ten spektakl to jak swoista Pieta. Ale odwrócona do góry nogami, trochę sparodiowana, trochę uczłowieczona. I, co ważne - nie dotyczy tylko Doktora i Matki. Mimo skrajności, tu każdy może przejrzeć się jak w lustrze. Samotna kobieta, wątpiący intelektualista, ofiara przemocy, ktoś, kto nie zaleczył jeszcze spraw z dzieciństwa. Lista jest długa.

Co jeszcze?

W mieście kończy się Białysztuk - Międzynarodowy Przegląd Inicjatyw Teatralnych. Po świetnym energetyzującym koncercie Mamatucady (10 pięknych perkusistek bębniących tak ogniste flamenco, że klub Odeon mało się nie rozpadł), etiudach studenckich (chwalimy szczególnie "Der Kinderschafe" - znakomite widowisko, w którym trójka wampirycznych postaci za pomocą tajemniczej szafy, w oparach absurdu i czarnego humoru edukuje dziatki), występach gości z zagranicy - czas na ostatni dzień festiwalu.

Monika Zmijewska
Gazeta Wyborcza Białystok
29 czerwca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...