Dom bez ścian

"Dwóch w twoim domu" - reż. Rudolf Zioło - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Z tekstu Jeleny Grieminy dokumentującego historię białoruskiego opozycjonisty Rudolf Zioło wydobył psychodramę z wyrazistymi bohaterami.

Najpierw drobiazgowa dokumentacja, oparta na rozmowach, jakie współpracownicy Jeleny Grieminy odbyli z Uładzimirem Niaklajeu, białoruskim poetą i opozycjonistą, oraz jego żoną Olgą. Potem etap udramatyzowania tych faktów w formę sceniczną. Tak rodził się tekst sztuki "Dwóch w twoim domu", która w sierpniu miała prapremierę na sopockiej Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże. Rudolf Zioło, który przedstawienie wyreżyserował, miał do wyboru albo ów dokumentacyjny charakter tekstu wybić na plan pierwszy, albo - odwrotnie - umieścić w tle i poprowadzić spektakl innym torem. Wybrał tę drugą drogę, z dobrym rezultatem.

Można by nawet powiedzieć, że ta metoda rodem z Teatru.doc funkcjonuje tu "w tle" całkiem dosłownie. Fragmenty tekstu wyświetlane są na zamienionej na ekran tylnej ścianie sceny, tam także odczytujemy tytuły poszczególnych obrazów, wyświetlane tak, jakby je wystukała staroświecka maszyna do pisania protokolanta w pokoju przesłuchań. To dosyć, byśmy wiedzieli, że opowiadane wydarzenia dzieją się "naprawdę". Ziołę o wiele bardziej interesowało, by z kameralnej sztuki na czworo aktorów stworzyć precyzyjną psychodramę, w której każda z postaci funkcjonuje niemal tak, jak instrumenty w dobrze napisanym kwartecie. Dlatego poszczególnym bohaterom nadał wyrazisty charakter, a potem konstruował przedstawienie z napięć, jakie między nimi powstają.

Poza Niaklajeu i jego żoną to jeszcze dwóch funkcjonariuszy białoruskiego KGB. Griemina odtworzyła bowiem epizod kilkumiesięcznego aresztu domowego, w którym Niaklajeu został osadzony po udziale w kampanii prezydenckiej przeciwko Aleksandrowi Łukaszence. W dniu wyborów poeta został brutalnie pobity przez "nieznanych sprawców", potem był trzymany w więzieniu, które zamieniono na areszt domowy do czasu rozprawy sądowej. Przy czym określenie "areszt domowy" nie do końca oddaje charakter wymyślonej przez białoruski reżim opresji. Areszt domowy kojarzy nam się z zakazem opuszczania własnego domu, tak choćby, jak to wygląda w sztuce "Pani z Birmy" Richarda Shannona, o birmańskiej opozycjonistce Aung San Suu Kyi, która uwięziona we własnym domu mogła jednak prowadzić takie prywatne życie, jakie było jej wyborem: pić herbatę o dowolnej porze, snuć refleksje i swobodnie - o czym już sztuka nie opowiada - korzystać z łazienki. W przypadku Niaklajeu areszt domowy polegał na tym, że strażnicy zamieszkali z nim i jego żoną pod jednym dachem, w skromnym mieszkanku. Niaklajeu nie tylko został pozbawiony wolności, ale też odarty z rudymentarnej intymności, jaką daje człowiekowi jego własna domowa przestrzeń. Także ręczniki w łazience i deska sedesowa znalazły się we wspólnym użytkowaniu ze strażnikami. Na coś takiego nawet Zimbardo by nie wpadł

Jak tę opresję uzmysłowić widzom i rozegrać między bohaterami? Świetnym wyjściowym pomysłem było stworzenie domu bez ścian (autorem scenografii jest Katarzyna Stochalska). Układ pokoi, sypialni, przedpokoju, kuchni, no i także łazienki zaznaczają tu jedynie wyrysowane na podłodze linie, trochę tak, jak w deweloperskim katalogu. Drzwi wyjściowe, nieistniejące jako żaden widoczny element scenografii, "pojawiają się" tylko raz, gdy doprowadzony do ostateczności Niaklajeu rusza w ich stronę, na co strażnicy z zawodową sprawnością obalają go na ziemię. Zewnętrzna granica odebrania wolności jest tu mocno zaznaczona, ale dopiero wtedy, gdy ktoś próbuje ją przekroczyć. Wewnątrz nie ma żadnych z góry ustalonych granic, co komu wolno, wszystko jest ustanawiane w toku przedstawienia. Tak powstała przestrzeń dla specyficznej psychodramy.

Pomylilibyśmy się, sądząc, że psychodrama rozgrywać się będzie jedynie pomiędzy nadzorcami i więźniami, czyli funkcjonariuszami KGB oraz Niaklajeu i jego żoną. Oznaczeni w tekście Grieminy jedynie liczebnymi zaimkami, w przedstawieniu Zioły strażnicy to wyraźne charaktery, a nie anonimowi i niczym nieodróżniający się od siebie funkcjonariusze. Drugi, grany przez Piotra Łukawskiego, najpewniej niższy szarżą, wygląda na chłopskiego syna, dla którego wstąpienie do służb było awansem społecznym. Uporządkowany, co widać choćby po sposobie, w jaki składa na krześle ubrania przed położeniem się spać, usłużnie schylony, potrafi jednak z chłopskim sprytem rozegrać swoją partię z Pierwszym i wydobyć z niego nieostrożne wyznanie, na kogo też głosował on tak naprawdę w prezydenckich wyborach. W tej scenie najwyraźniej widać, że również strażnicy są tutaj więźniami systemu, że pilnują także samych siebie, że system jest wszechobecny i zamyka w domu bez ścian nie tylko tych, którzy z nim walczą, ale i tych, którzy mu służą.

Pierwszy Jakuba Mroza jest przeciwieństwem Drugiego (w ogóle swój kwartet Zioło skomponował na zasadzie przeciwieństw). Młody, sprężysty i służbisty, sprawia wrażenie syna pułkownika KGB idącego w ślady ojca. Przed pójściem spać robi na krześle serię pompek - dla utrzymania dobrej formy w tej obecnie mało wymagającej pracy. Zajęcie, które tu wykonuje, to po prostu etap kariery, nad jego sensem nie ma się co zastanawiać. W innym, bardziej opresyjnym systemie Pierwszy byłby zapewne tak samo sprężystym i służbistym strażnikiem w jakimś obozie koncentracyjnym. Tu pilnuje jedynie, żeby więzień nie opuszczał domu i nie kontaktował się ze światem zewnętrznym. Taka robota.

Niaklajeu i jego żona to także przeciwstawne charaktery. Grana przez Magdalenę Boć Olga - inaczej niż zrezygnowany, chodzący po mieszkaniu jak w letargu Władimir Grzegorza Gzyla - wierzy jeszcze, że coś tutaj od niej zależy, że coś może wywalczyć. Jeśli nie wolność, to przynajmniej wewnętrzne reguły i granice w tym miniwięzieniu. Olga po kobiecemu broni tego, co jest tu dla niej najważniejsze: prawa do prywatności i intymności. Jednego ze strażników potrafi pogonić z kuchni, kobiecego królestwa, sypiąc mu mąkę w oczy. Obu potrafi pognębić, złośliwie wyłączając im transmisję ważnego meczu piłkarskiego, co zmienia sztukę - nie tylko zresztą w tej jednej scenie - w tragikomedię. Ale też sytuacja jest przecież absurdalna, jak z Mrożka, tyle że dzieje się to "naprawdę". Gdy Boć, wojując ze strażnikami, gra na najwyższych emocjach, nie zawsze wypada to przekonująco. Ale gdy w jednej ze scen ze spokojem, podszytym bólem, mówi, czym jest dla niej cała ta sytuacja codziennego gwałtu, brzmi to poruszająco.

Najtrudniejsza rola przypadła w udziale Grzegorzowi Gzylowi. Najtrudniejsza, bo najbardziej znikoma, słabo zarysowana w tekście. A przecież to postać centralna. Gzyl bardzo przekonująco, ale w tej właśnie konwencji szkicowo rysowanej postaci, pokazuje nam człowieka złamanego więziennymi torturami i drylem jak w karnej kolonii. Gdy żona ściąga mu sweter przez głowę, wpada w panikę, jak ktoś, kogo bezkarnie bito. Gdy używa słowa "strażnik", odruchowo, jak na więziennym korytarzu przed celami, wyprostowuje się i opuszcza ręce wzdłuż ciała. Te dyskretne gesty przemawiają mocniej niż rozwibrowany emocjami krzyk Boć w najostrzejszych spięciach z jej nadzorcami.

Zatem studium złamanego przez opresyjny system człowieka? Właśnie nie. Twórcy spektaklu wpadli na znakomity pomysł, by przedstawienie zakończyć dołączonym do dokumentacyjnego tekstu Grieminy fragmentem przemowy, wygłoszonej przez Niaklajeu przed sądem (czyli już po okresie aresztu domowego). Gzyl staje sam na wprost publiczności i spokojnym, cichym, ale zdecydowanym głosem powtarza zdania opozycjonisty. Słuchałem tej przemowy jak zaczarowany. Oto człowiek, który jeszcze kilka minut temu wydawał się wewnętrznie przetrącony poczuciem całkowitej bezsilności wobec opresji, odsłania wewnętrzną wolność i niczym nienaruszoną ludzką godność. Mówi jak poeta, pięknymi frazami, i mówi jak człowiek, któremu nic nie może odebrać tej jego wolności i godności. To ten sam Człowiek - pomyślałem sobie, słuchając Gzyla - który pojawiał się w wielu, wielu książkach dwudziestowiecznych kronikarzy czasów pogardy.

Prapremierę sztuki Grieminy Teatr Wybrzeże przygotował na festiwal Literacki Sopot, na którym gros wydarzeń było poświęconych literaturze rosyjskiej. Gościem festiwalu było wielu znamienitych dysydentów Rosji Putina. Premiera przypomniała nam, że poza Rosją i Ukrainą, na której skupiła się teraz cała nasza skierowana na wschód uwaga, jest jeszcze Białoruś Aleksandra Łukaszenki. Przyzwyczailiśmy się, że taka ona jest, i rozumiemy z tej rzeczywistości być może niewiele więcej niż infantylna niemiecka dziennikarka, która w sztuce Grieminy dodzwania się do mieszkania państwa Niaklajeu. Pomysł wystawienia tej sztuki w Polsce był zatem ważnym apelem o pamięć.

Ale w interpretacji Rudolfa Zioły stała się ona czymś więcej niż paradokumentalnym opisem brutalności białoruskiego reżimu. To "więcej" ma już zresztą swoją utrwaloną nazwę. Mówi się o tym "siła bezsilnych". Jest w tych bezsilnych wszystkich czasów coś, czego żadna zewnętrzna siła nie potrafi złamać. I co spokojnie promieniuje na innych, nawet na nadzorców - tak jak w przedstawieniu, w którym pod koniec obaj strażnicy podpowiadają swojemu więźniowi, jak przeżyć kolonię karną. Tekst Grieminy ma co prawda sporo mielizn, nad którymi przedstawienie Zioły przepływa, czasem szorując dnem o piach, ale ma też w sobie potencjał, który udało się z tej werystyczno-scenicznej historii wydobyć, a w ostatnim akordzie - reżyser pozwolił pięknie mu wybrzmieć.

Jarosław Zalesiński
Teatr Pismo
22 grudnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...